The Man in the High Castle – gdyby siły Osi wygrały II Wojnę Światową i podbiły Stany Zjednoczone - Czarny Wilk - 2 grudnia 2015

The Man in the High Castle – gdyby siły Osi wygrały II Wojnę Światową i podbiły Stany Zjednoczone

Piętnaście lat po zwycięstwie sił Osi nad Aliantami, Stany Zjednoczone zostały podzielone między zwycięzców, III Rzeszę oraz Imperium Japońskie. Oba supermocarstwa są ze sobą w stanie zimnej wojny, która w każdej chwili może przekształcić się w kolejny ogólnoświatowy konflikt. Wśród pokonanych amerykanów walczących w ruchu oporu nadzieję wzbudzają tajemnicze filmy powiązane z Niejakim Człowiekiem z Wysokiego Zamku. Filmy te ukazują świat takim, jaki mógłby być, gdyby historia potoczyła się inaczej...

Podczas gdy w Polsce platformy cyfrowej dystrybucji seriali stanowią najwyżej ciekawostkę pozwalającą najwierniejszym fanom obejrzeć niewyemitowane w telewizji odcinki Mody na Sukces, w Stanach Zjednoczonych jest to bardzo istotny element telewizyjnego krajobrazu, będący coraz silniejszą konkurencję dla tradycyjnych stacji.  Liderem nowej formy udostępniania widzom materiałów filmowych jest Netflix, nie brak jednak innych platform próbujących znaleźć dla siebie miejsce w dynamicznie rozwijającym się segmencie. Wśród najpotężniejszych „przeciwników” Netflixa znajduje się Amazon, któremu jednak dotąd brakowało naprawdę udanych, stworzonych przez wewnętrzne studia seriali, które przyciągałyby do siebie widzów równie skutecznie, co dostępne u konkurencji House of Cards, Daredevil czy Narcos. Stworzony na podstawie twórczości Philipa K. Dicka The Man in the High Castle to pierwszy udany krok w kierunku zmiany tego stanu rzeczy.

Człowiek z wysokiego zamku przenosi nas do roku 1962, do alternatywnej wizji świata, w której II Wojna Światowa zakończyła się klęską Aliantów, połączone siły Nazistów i Japończyków opanowały zaś cały glob. Akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, podzielonych między zwycięzców. Wschodnie Wybrzeże oraz cały środek Ameryki tworzą państwo zwane Wielką Rzeszą Nazistowską, Zachodnie Wybrzeże przechrzczone zostało na Japońskie Stany Pacyficzne. Pomiędzy tymi dwoma marionetkowymi rządami znajduje się zaś strefa neutralna, w której samotni szeryfowie Rzeszy stanowią prawo. W każdym z tych trzech terytoriów działa ruch oporu przeciwstawiający się najeźdźcom, jego działania są jednak bardzo niemrawe. Mimo to, rebelianci nie tracą nadziei, głównie dzięki tajemniczym filmom powiązanym z niejakim Człowiekiem z Wysokiego Zamku. Filmy te przedstawiają alternatywną wizję świata, w której historia potoczyła się zupełnie inaczej.

Rolka z jednym z takich obrazów zostaje wręczony Julianie Crain przez jej siostrę działającą w ruchu oporu. Juliana wyrusza z rządzonego przez Japończyków San Francisco na terytorium neutralne, gdzie przekazać ma film dalej. Jednocześnie z nazistowskiego Nowego Jorku w to samo miejsce udaje się Joe Blake, świeżo upieczony członek rebelii, który również otrzymuje zadania przetransportowania  czegoś do neutralnego Canon City. Istotne role mają do odegrania też wysokiej rangi nazistowski oficer John Smith, pracujący w fabryce replik broni chłopak Juliany Frank Frink oraz Nobosuke Tagomi, minister handlu Stanów Pacyficznych.

Prawdziwym głównym bohaterem są jednak nie ludzie, a otaczający ich świat. The Man in the High Castle wygląda fenomenalnie. Mieszające amerykańskie elementy architektury z dziesiątkami japońskich billboardów i tak typowych dla Kraju Kwitnącej Wiśni ulicznych straganów San Francisco oczarowuje, podczas gdy wypełnione symbolami i barwami Rzeszy chłodne budynki górują nad krajobrazem Nowego Jorku. Terytorium neutralne przypomina Dziki Zachód, w którym konie zostały zastąpione przez samochody, zamiast charakterystycznych drewnianych domów okolicę wypełniają zaś zdewastowane i puste pozostałości po dawnej świetności Ameryki, zachowanie ludzi budzi jednak jednoznaczne skojarzenie z westernami.

Twórcy zresztą zdają się doskonale zdawać sobie sprawę z atrakcyjności przedstawionego świata, często robiąc sobie przerwę od głównego wątku fabularnego na rzecz opowiedzenia jakiejś historii pobocznej albo dokładniejszego pokazania alternatywnej rzeczywistości. Zobaczymy na przykład spełnienie „amerykańskiego snu” w postaci pięknego osiedla domków jednorodzinnych, gdzie mili sąsiedzi witają się ze sobą mówiąc „sieg heil”. Sympatyczny policjant, który zatrzymał się, by pomóc z przebitą oponą, od niechcenia wspomni o tym, że unoszący się w powietrzu pył pochodzi od kalek i ciężko chorych palonych w pobliskim szpitalu. Sprzedawca amerykańskich antyków szczęśliwy, że japońska rodzina zaprosiła go na kolację, ze smutkiem zda sobie sprawę, że jest traktowany jedynie jako ciekawostka pozwalająca dowiedzieć się czegoś nowego o obcej kulturze. Takich drobnych, pomniejszych wątków jest w Człowieku z wysokiego zamku bardzo wiele i często przyćmiewają one główną intrygę, która niestety bywa mocno nierówna.

Osie całej historii są dwie. Pierwsza skupia się na Julianie, Franku i Blake’u, młodych, pięknych i próbujących radzić sobie w świecie bez wolności. To dzięki nim poznajemy funkcjonowanie ruchu oporu i śledzimy sekrety związane z tytułowym człowiekiem z wysokiego zamku. Jest to ta mniej interesująca część serialu, głównie przez kiepskie kreacje Juliany i Blake’a. O wiele ciekawiej wypadają wątki wysoko postawionego nazisty oraz japońskiego ministra handlu. Świat przedstawiony w The Man in the High Castle znajduje się w stanie zimnej wojny, Japonia wyraźnie odstaje technologicznie od swego rywala. Wielu nazistów pragnie wykorzystania tej przewagi i wywołania wojny, zaś podupadający na zdrowiu Hitler będący zwolennikiem pokoju stanowi dla nich coraz słabszą przeszkodę. Wśród licznych intryg i spisków ukazano ludzkie oblicze najeźdźców – co w przypadku Japończyków nie jest niczym niezwykłym, ale oglądanie mających zwyczajne problemy i wyrzuty sumienia oficerów lojalnych Hitlerowi wytwarza w widzu bardzo ambiwalentne uczucia. W normalnych okolicznościach byśmy im kibicowali, wiedza historyczna i sposób ukazywania tych ludzi we wszelkich innych filmach czy grach sprawia jednak, że widz ma przed tym wyraźne opory. Ten dysonans znajduje zresztą kulminację w finale sezonu, gdy jedna ze scen doskonale pogrywa sobie sprzecznością uczyć targających odbiorcę.

Jak już wspomniałem, dwie teoretycznie najważniejsze postacie całego serialu zostały skopane. Juliana Crain w kreacji Alexy Davalos przez niemal cały film wygląda tak, jakby miała się lada chwila rozpłakać. Ma to sens zważywszy na traumatyczne przeżycia, jakie przechodzi w trakcie seansu, ale biorąc pod uwagę, że na każdym kroku dokonuje wyczynów wymagających iście heroicznej odwagi, zachodzi tu pewien rażący brak konsekwencji. Joe Blake zagrany przez Luke’a Kleintanka wypada jeszcze gorzej. Jest to modelowy przykład drewnianego aktorstwa. Blake w trakcie filmu przechodzi gigantyczną przemianę charakteru, której na ekranie kompletnie nie widać. Dowiadujemy się o niej z jednej końcowych rozmów, podczas której, a jakże, przemiana Joe zostaje przez niego opisana i wyjaśniona. A uwierzcie mi, kto jak kto, ale akurat ten bohater miał olbrzymi potencjał i dużo momentów na stworzenie wspaniałej kreacji, dobry aktor mógł stworzyć z tego niesamowitą rolę.

Rupert Evans jako chłopak Juliany wyraźnie podciąga wspólną historię tej trójki postaci. Początkowo wydaje się, że będzie on jedynie pomniejszą postacią poboczną, z czasem jednak staje się równorzędnym bohaterem i przyćmiewa pozostałych dwoje.  Minister Tagomi to w teorii dość prosta postać stereotypowego honorowego Japończyka, ale Cary-Hiryuki Tagawa subtelną mimiką i swoją charyzmą wyciąga z tej postaci naprawdę wiele. Prawdziwą gwiazdą jest jednak Rufus Sewell grający Obergruppenführera. Na pierwszy rzut oka jest to twardy i pozbawiony skrupułów służbista, w miarę jak poznajemy go lepiej, zaczynamy dostrzegać człowieka trawionego poczuciem winy i rozdartego między wiarą w ideologię a w to, co słuszne.

The Man in the High Castle nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak Jessica Jones czy wcześniej w tym roku Mr. Robot, ale i tak jest to bardzo dobry serial, któremu warto poświęcić czas. Wprawdzie wątki poświęcone ruchowi oporu wypadają niemrawo ze względu na kiepskich głównych bohaterów, na dodatek nie zostają na końcu wyjaśnione, pozostawiając bardzo duże pole do interpretacji (albo do rozwinięcia w ewentualnym drugim sezonie, na który bym się nie obraził), ale motywy polityczne oraz świetnie wykreowany świat, zarówno pod względem wizualnym, jak i przedstawienia żyjących w nim ludzi, nadrabiają to. Wygląda na to, że ktoś w końcu zaczyna nawiązywać walkę jakościową z Netflixem. Dobrze, bo w tym starciu wygrywamy przede wszystkim my, widzowie.

 

 

 

Czarny Wilk
2 grudnia 2015 - 17:59