Mr. Robot, Humans, Daredevil, Jessica Jones, The Man in the High Castle, Narcos. Obrodziło w tym roku w świetne pierwsze sezony seriali. Do wyliczanki spokojnie mogę dopisać też nową produkcję stacji Syfy – Childhood’s End to jeden z najlepszych seriali science fiction ostatnich lat.
Koniec dzieciństwa zaczyna się niczym Dzień niepodległości. Oto spośród chmur wyłania się kilkadziesiąt olbrzymich statków kosmicznych, które zaczynają górować nad największymi miastami świata. Wszelkie samoloty i inne maszyny latające zostają sprowadzone na ziemię, a telefony przestają działać. Obcy nie otwierają jednak ognia ani nie dążą do naszej destrukcji. Zamiast tego obiecują pokój, koniec chorób, ubóstwa i głodu. Stworzenie raju na Ziemi. I szybko zaczynają udowadniać, że niekoniecznie są to słowa rzucane na wiatr.
Mimo że nic nie świadczy o tym, by za działaniami obcych, określających samych siebie mianem Nadzorców (Overseers), kryły się niecne intencje, ludzkość reaguje ze zrozumiałą nieufnością. Niektórym marzy się zbrojna reakcja, inni schodzą do podziemia i tworzą coś na kształt ruchu oporu. Pojawiają się filmy propagandowe, porównujące ziemię do hodowli świń, w której zwierzęta przeznaczone na ubój są utrzymywane w zdrowym, najedzonym i szczęśliwym stanie. Kryzys przeżywają też religie na całym świecie – ciężko jest zachować wiarę w Boga, gdy wiszący nad głową statek kosmiczny w ciągu chwil rozwiązuje problemy, którym nie pomogły tysiąclecia modlitw. Zanika zainteresowanie nauką, gdyż brak problemów rodzi brak potrzeby tworzenia wynalazków. Zaufania nie wzbudza też fakt, że Karellen, ziemski Overseer, nie chce ujawnić swego wyglądu i kontaktuje się jedynie za pomocą głosu.
Akcja trzech podwójnej długości odcinków, z których składa się Childhood’s End, rozgrywa się na łamach kilkudziesięciu lat pokazujących, jak kończy się tytułowe dzieciństwo ludzkości. Wydarzenia obserwujemy z punktu widzenia kilku postaci, które okażą się kluczowe dla relacji między ludzkością a Nadzorcami. Jest zwykły farmer ze względu na ponadprzeciętne zdolności komunikacyjne wybrany na łącznika między Karellenem a Ziemią. Znajdzie się młoda, głęboko wierząca kobieta, której kryzys religijny okaże się mieć niebagatelne konsekwencje. Pojawia się pozornie zwyczajne małżeństwo z synem. Wreszcie, jest też młody, niepełnosprawny chłopiec o wielkich marzeniach. Serial nie skupia się przesadnie mocno na tych postaciach, dając im wystarczająco dużo czasu antenowego, by uczynić wiarygodnymi, ale cały czas na pierwszym miejscu mając przedstawienie ich oczami obrazu zmian zachodzących na całej planecie. Do samego końca nie wiadomo też, w jakim kierunku wszystko to zmierza, co jest ostatecznym celem Karellena i jego rasy. Dzięki tej niepewności, serial ogląda się z nieprzerwanym napięciem, dodatkowo podsycanym przez kolejne zagadki i niejasności. Ostateczna konkluzja potrafi zaś wzbudzić sporo emocji, z melancholijnym smutkiem na czele. Scen akcji jest tu niewiele, ale też ich nie brakuje – serial doskonale buduje napięcie i wzbudza ciekawość bez nich.
Chociaż Koniec dzieciństwa to pełnoprawne science fiction, świat przedstawiony jest w bardzo realistyczny sposób. Zmiany zachodzące w ludzkości obserwujemy stopniowo. Początkowo wszystko jest znajome i takie, jakie znamy na co dzień, ale wraz z kolejnymi latami dobrobytu widać, jak otoczenie staje się piękniejsze, ludzie szczęśliwsi, a także zwyczajnie lepsi. Zachowano na szczęście przy tym umiar – choć w serialu niemal nie występują ludzkie postacie jednoznacznie negatywne, poza dwoma wyjątkami (których motywacje zgrabnie uzasadniono), pozostałych w miarę likwidacji przestępczości i nieszczęść nie uczyniono plastikowymi marionetkami otumanionymi absolutną nirwaną i zachowują oni w sobie nieco charakter. Często działają wbrew innym, kwestionują działania Karellena, ale robią to w sposób przemyślany i ostrożny, nie narażając przy tym w głupi sposób nikogo prócz samych siebie. Brak choćby jednego nierozważnego głupca, który kierowałby się na każdym krokiem uczuciami i swoimi działaniami pchałby fabułę do przodu to miła odmiana od serialowej normy.
Osobiście nie miałem jeszcze okazji przeczytać powieści Arthura C. Clarke’a, na podstawie której powstał serial, ale zaznajomienie się z jej streszczeniem oraz kilka znalezionych w sieci opinii sugerują, że fani oryginału powinni być bardzo zadowoleni. Przy transformacji na język telewizyjny pokuszono się jedynie o kosmetyczne zmiany bądź rozbudowę historii pewnych postaci, wszystkie najważniejsze wątki pozostały nietknięte. Prawie pięćdziesiąt lat prób zekranizowania powieści, z których żadna nie została ostatecznie ukończona, w końcu dało obfity plon. |
Efekty specjalne dawkowane są oszczędnie, ale gdy już się pojawiają, prezentują wysoki poziom. Bardzo spodobał mi się wygląd statków kosmicznych – imponują rozmiarem i bynajmniej nie wyglądają na pojazdy pokojowo nastawionej rasy, co doskonale podsyca niepewność odnośnie celów Overlordów. Świetnie wypada też scena rozłożenia domu na czynniki pierwsze obcą technologią z pierwszego odcinka, dzięki czemu wybacza się jej to, że w zasadzie nie miała ona większego sensu. Nieco zawiódł mnie tylko wygląd samych obcych. Ponieważ to, jak się prezentują, jest jedną z istotniejszych tajemnic serialu, ograniczę się tylko do stwierdzenia, że zabrakło mi nieco obróbki komputerowej na etapie postprodukcji, która mogłaby uczynić ich nieco mniej... gumowymi.
Jak wspomniałem, poszczególni aktorzy nie mieli przesadnie dużo do zagrania, gdyż historia przede wszystkim skupiała się na przedstawieni zmian w skali świata ich oczami, nie zaś na opowiadaniu indywidualnych historii. Większość z nich zagrała swoje role poprawnie, ale nie stworzyli przy tym kreacji zapadających w pamięć. Miałem początkowo problem z zaakceptowaniem roli Mikela Vogela, głównie przez to, że jego twarz przypominała mi o porażce, jaką był serial Pod kopułą. Tym niemniej aktor postarał się tym razem znacznie bardziej i jego postać farmera, który nagle stał się łącznikiem z kosmitami, z czasem zyskała moją sympatię, a nawet w pewnym momencie współczucie. Ciężko mi było też tolerować ekranową obecność Yael Stone, ale w tym wypadku ma to raczej związek z typem postaci, którą grała – nie przepadam za przesadnie religijnymi histeryczkami, a tak można w skrócie opisać jej bohaterkę. Serial ukradł natomiast Charles „Tywin Lannister” Dance, któremu przyszło się wcielić w Karellena. Przez część historii nie widzimy go, jedynie słyszymy jego głos, co wystarcza, by wyobraźnia tworzyła najróżniejsze wyobrażenie tego, kim on jest. Gdy zaś się pojawia, to pomijając charakteryzację, o której jak wspomniałem, mogłaby być lepsza, tworzy on zdecydowanie najbardziej fascynującego bohatera całej opowieści – nawet mimo że scenariusz wcale nie daje mu tak dużego pola do popisu.
I szkoda tylko, że Childhood’s End to zamknięta miniseria. Mimo spokojnego tempa i historii unikającej taniego dramatyzmu, nieco ponad cztery godziny seansu mijają bardzo szybko. Nim zdążymy nacieszyć oczy rajem na ziemi czy widokiem Nowych Aten, ostatniego azylu dla tych, którzy decydują się na życie po staremu, opowieść dobiega końca. Wszystkie wątki zostają zamknięte, tajemnice wyjaśnione, a opowieść dociera do satysfakcjonującego i świetnego finału. Chciałoby się więcej, mimo że jakiekolwiek „więcej” mogłoby tej opowieści tylko zaszkodzić. Childhood’s End to doskonały sposób na zakończenie doskonałego pod względem seriali roku. Obyśmy w przyszłym roku dostali równie udane produkcje.