Idealne podsumowanie ostatnich dni przyniósł mi przypadkowy komentarz jednego z użytkowników sieci. Gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedział mi, że Portugalia wygra mistrzostwa Europy, a moi 25-30-letni znajomi będą uganiać się po ulicach za Pokemonami to nawet nie odesłałbym go do psychiatry, bo byłoby już za późno.
Tymczasem proszę, Cristiano Ronaldo i spółka są najlepszą (oficjalnie) drużyną Starego Kontynentu, a świat znowu dał się porwać manii łapania pociesznych stworków wykreowanych przez mistrzów z Japonii. Pokemony w zasadzie nigdy nie odsunęły się w cień, bo gry z nimi cały czas sprzedają się w znakomitych nakładach, ale trudno też zaprzeczyć, że np. w takiej Polsce szał zmalał. Lata temu wszyscy wymieniali się kartami, podstawową 151 stworków znał na pamięć niemal każdy uczeń, a premiery filmów kinowych ściągały tłumy i były opisywane w prasie. Na początku 2016 roku tymczasem podobną zajawkę mieli tylko najwięksi fanatycy. Premiera Pokémon Gouruchomiła szaleństwo na nowo.
Sukces projektu pokazuje tylko, jak silne karty ma w swoim ręku Nintendo. Japoński producent od dekad tworzy znakomite produkcje, które regularnie zbierają wysokie noty, rewolucjonizują gatunki i oferują masę znakomitej zabawy. Przekonać się o tym mogą jednak stosunkowo niewielkie grupy odbiorców, bo te dzieła trafiają tylko na konsole i handheldy Nintendo. A N64, GameCube czy nawet Wii U wielomilionowej bazy, porównywalnej do tej konkurentów, jednak się nie doczekały. Teraz premiera jednej z flagowych marek na ogólnodostępnych platformach pokazuje, że baza fanów gier Ninty jest w rzeczywistości ogromna, równa lub nawet przewyższająca grupy klientów najbardziej dochodowych serii w historii wirtualnej rozrywki. To daje do myślenia. Jak wiele Japończycy mogliby zarobić, oferując swoje najpopularniejsze produkcje na większej liczbie platform? Czy idąc tropem Segi, która zrezygnowała z walki na polu hardware, by poświęcić się tworzeniu i wydawniu software’u, Nintendo nadal byłoby w stanie tworzyć gry tak genialne i unikalne? Niewykluczone, że Pokémon Go to ważny moment dla całej firmy i być może całego rynku.
Chciałoby się też wierzyć, że ważnym momentem w historii piłki nożnej było ostatnie Euro. Zorganizowane we Francji mistrzostwa rozczarowały, nudząc setki tysięcy fanów futbolu miałkimi widowiskami i przemęczonymi gwiazdami. Format dwudziestu czterech drużyn sprawdził się połowicznie, bo z jednej strony maluczcy pokazali się w wielu przypadkach z niezłej strony (Albania, Islandia), a z drugiej giganci mieli jeszcze więcej meczów zamiast upragnionych wakacji. A to zmęczenie materiału było widać na murawie, gdy brakowało walki, emocji, tempa. Finał z jednym golem, który wygrała wlokąca się przez turniej do zwycięstwa Portugalia i w którym gospodarz nie miał nawet sił odpowiedzieć w dogrywce na to cudowne trafienie Edera, stanowił jakby skrót całej imprezy. Takie podanie w pigułce wszystkich kłopotów Euro 2016. Próżne jednak są raczej nadzieje, że po tym wszystkim ktoś pójdzie po rozum do głowy i zmieni zasady, znajdzie więcej czasu na odpoczynek i regenerację dla zajechanych wcześniej w ligach, krajowych pucharach, międzynarodowych rozgrywkach i sparingach graczy. Kasa, kasa, kasa.
I tak tekst przychodzi zakończyć z oklepaną konstatacją, że pieniądze rządziły, rządzą i będą rządzić światem. Na futbolu odcisnęły swoje piętno już dość mocno, na rynku gier też to robią. Czy milionowe zyski odmienią też politykę Nintendo, które do tej pory zdawało się cały czas odważnie płynąć pod prąd? Ostatni bastion idealistycznego podejścia jest poważnie zagrożony.
---
Podoba Ci się mój felieton? Dołącz do społeczności Gralingradu na Facebooku i Twitterze i bądź na bieżąco z materiałami ode mnie. Dzięki!