Michel Fassbender gra często, ale ostatnimi czasy ma pecha. Albo nieumiejętnie dobiera kolejne role, albo spętany kontraktami, nie ma wyjścia i zagrać musi (jak u Ridley'a Scotta albo w „X-Menach”). „Pierwszy śnieg” to już trzecia tegoroczna premiera z jego udziałem. W zeszłych latach było zresztą podobnie. Ile spośród tych filmów można jednak uznać za udane, czy to artystycznie czy – patrząc luźniejszym okiem – pod kątem rozrywkowym?
Fassbender zaliczył w ubiegłych latach sporo wpadek i choć cały czas jest wybitnym wykonawcą, cóż znaczy starannie wykreowana rola w nagannym filmie? Aktor dwoi się i troi, by budować pełnokrwiste postaci – i w zasadzie to robi – ale reżyserzy, z którymi współpracuje, albo mu nie dorównują, albo nie potrafią jego potencjału wykorzystać. Od paru dobrych lat, czyli od momentu kiedy Fassbender wyszedł z cienia („Głód”, „Bękarty wojny”), dając do zrozumienia, że poświęca się swoim rolom jak mało kto, nie popadając jednocześnie w niezjadliwą karykaturę, popkultura wyłowiła go niczym rybak pokaźnego suma, chwaląc się znaleziskiem na prawo i lewo. Aktor zaczął grywać częściej i gęściej, w filmach lepszych i gorszych, ale po dziś dzień najlepiej wychodzi mu współpraca z kinowymi autorami, którym zależy na czymś więcej niż tylko nośnym nazwisku w obsadzie. I choć czasami Fassbenderowi trafia się perła, odsłaniająca wszystkie jego aktorskie walory, to trochę częściej, jako widzowie, mamy nieprzyjemność oglądać go w miałkich, nieudanych produkcjach.
kalendarz wiadomości | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|
zobacz więcej