Zacznę od razu od konkretów. Dawno nie widziałem w kinie tak sprawnie wymyślonej i zrealizowanej komedii. Wieczór gier od początku do końca realizuje obrane założenia, co owocuje rozrywką bardzo wysokiej próby, która w zasadzie ani razu nie przekracza granicy między mądrymi wygłupami a głupotą dla samej głupoty. Trzymam kciuki za potencjalny (i zasłużony) sukces tego filmu, bo oznaczać on będzie więcej tego typu propozycji w repertuarze kin.
Postawmy sprawę jasno – nie przepadam za grami ani czasochłonnymi, ani bezlitosnymi ponad miarę. Darkest Dungeon idealnie wpisuje się w obie te cechy, a pomimo tego tytuł mnie wciągnął i oczarował. Z pewnością sporo w tym zasługi oprawy graficznej, mocno czerpiącej z komiksów Mike’a Mignoli (Hellboy, Baltimore) czy Guy’a Davisa (The Marquis). Także swoje trzy grosze dorzucił Wayne June, którego głos idealnie współgra z ponurym klimatem à la Lovecraft. Co jednak mnie szczególne ujęło to niebagatelna dbałość o szczegóły, czego dobrym dowodem jest sam pomysł na postaci. Warto dodać, że każda z nich otrzymała własny komiks przybliżający jej życiorys. Duet Chris Bourass i Tyler Sigman nie poszedł do znudzenia utartym schematem wojownik/mag/łotrzyk, pozwalając sobie na sporą kreatywność. Zamiast bohaterów równie atrakcyjnych co kapeć dostałem herosów z krwi i kości, przez co nad wyraz łatwo się z nimi związałem. To okazało się być sprytną pułapką ze strony twórców, ponieważ widok wypieszczonego faworyta stopniowo odchodzącego od zmysłów może wyprowadzić z równowagi nawet mnicha nadużywającego melisy. By nieco uspokoić nerwy postanowiłem sprawdzić kim mogli zainspirować się projektanci przy tworzeniu bohaterów. Oczywiście, w żaden sposób nie należy łączyć realiów z gry z konkretnym okresem historycznym i miejscem. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że mroczny klimat Darkesta oraz „profesje” postaci dość wyraźnie nawiązują do Europy z końca średniowiecza.
kalendarz wiadomości | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|
zobacz więcej