Andriej Diakow "Do światła" - Uniwersum Metro 2033
O sensie inwestowania w PC natchniony wymaganiami Wiedźmina 3
"Podatek od Google" właśnie wchodzi w życie w Hiszpanii.
O dziwnym pomyśle z Kickstartera związanym z ludzką krwią.
Ubisoftu metoda na piratów, a brawa dla 11 bit studios
Interstellar? Po prostu genialne!
Do kina można trafić z różnych powodów. Niektórzy są wielbicielami tej formy spędzania czasu i seans traktują jak moment wyciszenia i oddania się ulubionemu zajęciu konsumowania treści komercyjnych czy też bardziej ambitnych, niezależnych. Inni natomiast ubóstwiają domowe zacisze, a wyjście do kina jest pewnego rodzaju ewenementem w ich życiu, niecodziennością. Ja należę zdecydowanie do tej drugiej grupy, choć nie znaczy to, że nie lubię klimatu wielkiego ekranu i przestrzennego dźwięku, który tylko potęguje doznania. Ale niezależnie od tego, w którą grupę się wpisujesz, powinieneś zdecydowanie rozważyć odwiedzenie kina dla filmu „Więzień labiryntu” (ang. The Maze Runner).
Od dłuższego czasu borykałem się z dość sporym dylematem, które pojawia się za każdym razem, ilekroć tylko muszę gdzieś na dłużej wyjechać, a jednocześnie wiem, że muszę sobie zapewnić jakąś formę rozrywki, bo charakter wyjazdu będzie zmuszał mnie do dość częstego przesiadywania w jednym miejscu z ogromem czasu do wykorzystania bądź zmarnowania. Ostatnio, w sierpniu, musiałem wyjechać na tydzień, a wcale nie był to wyjazd iście wakacyjny czy też urlopowy, więc postanowiłem zabrać ze sobą konsolę Xbox 360. Czy nie ma jednak jakiegoś wygodniejszego i ciekawszego rozwiązania? Chyba jest.
Każdy z nas jest inny i każdy też w grach szuka czegoś innego. Smuci mnie fakt, że seria FIFA, kiedyś stanowiąca podstawę każdej kolekcji growej osoby posiadającej chociażby Playstation pierwszej generacji, dziś jest masówką, w którą gra, bądź chociaż grał, prawie każdy. I tak samo, jak różni mogą być gracze, którzy zasiadają do rozgrywki w „czternastkę”, tak też odmienne mogą być ich wrażenia odnośnie gry i futbolowej jakości prezentowanej przez nią. Nie mogę bez odpowiedzi z mojej strony pozostawić jednak wpisu „Cztery powody przez które znienawidziłem FIFĘ 14”, który niedawno pojawił się na łamach GP.
Zazwyczaj gdy na rynku pojawia się nowy produkt, na temat którego materiały reklamowe obiecują cuda, a wszelkiego rodzaju źródła sprawiają wrażenie, jakby twór ten był ucieleśnieniem wszystkich marzeń każdego geeka, gadżeciarza, czy też po prostu zwykłego, przeciętnego człowieka, ja do sprawy podchodzę z zimną krwią. Nie raz zawiodłem się na czymś tylko dlatego, że dałem się porwać „owczemu pędowi”. I czy aby z nowym iPhone i tworami do niego podobnymi nie jest tak samo?
Wiesz jak wyglądałby idealistyczny obraz wzorowego internauty, który dba o własne bezpieczeństwo? W każdym miejscu w sieci miałby swoje konta, które zabezpieczone byłyby silnymi, zróżnicowanymi, a co najważniejsze także unikalnymi hasłami. Brzmi pięknie? Oczywiście! Ale kto byłby w stanie to wszystko zapamiętać? Są jednak rozwiązania, które mogą nas do tej bezpieczniejszej ścieżki znacząco przywieść.
Modyfikacje są potrzebne. W wielu przypadkach to one właśnie pozwalają nam, graczom żądnym przygód, zasiąść do tytułów, które w pierwotnej formie były co najwyżej mierne. Moderska społeczność potrafi z gry beznadziejnej zrobić coś, co staje się grywalne i, nawet, przynosi frajdę. Z kolei w innych przypadkach potrafi produkt dobry przemienić w twór o niesamowitej ilości zalet, często nawet wpisujący się powoli w idealne wyobrażenie. Misery Mod należy do tej ostatniej kategorii, a dzięki niemu STALKER Zew Prypeci stał się dla mnie prawie nową grą, od której nie można się oderwać.