The Walking Dead powoli zaczyna zjadać swój własny ogon. Game of Thrones zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Wikingowie z radosnej masakry ewoluują w dramat rodzinny na dalekiej północy… Cóż nam pozostaje? Westworld!
Na wstępie uczulam, że w tekście są spoilery. Tekst najlepiej czytać po zapoznaniu się z pierwszym sezonem serialu Westworld.
Westworld pojawił się w telewizji 2 października 2016 roku, bez zbędnej otoczki reklamowej i z miejsca zaskarbił sobie serca widzów. Pierwszy odcinek ściągnął przed ekrany 3,3 miliony widzów, zdecydowanie więcej niż pierwowzór z 1973 roku. Nieporównywalne jest także wykonanie. To czego nie udało się osiągnąć w ubiegłym wieku, dziś jest standardem. Pierwszy sezon zakończył się po 10 odcinkach, z czego finałowy trwał blisko półtorej godziny i zafundował widzom niezłą karuzelę emocjonalną,a najbardziej zaskakujący wątek zostawił oczywiście na koniec.
Jako gracz, cieszę się gdy trafi się film bądź książka zawierająca coś z gier video. Nie musi być to ekranizacja, a może nawet lepiej żeby nie była, bo wiecie… największy sukces ekranizacji gry polega na tym, że nie jest beznadziejna (tak, chodzi o World of Warcraft). Zamiast tego wystarczy mi choćby konkretny element, jak powtarzanie jednego etapu aż do zwycięstwa jak ma to miejsce w filmie „Na skraju jutra”.
Wygląda na to, że znalazłem naprawdę świetną książkę zawierającą nie tylko wiele odniesień do rozmaitych gier ale znacznie, znacznie więcej i głębiej niż się spodziewałem. Pozwólcie, że opowiem wam o książce, która wciągnęła mnie tak jak potrafią jedynie nieliczne: Gamedec: granica rzeczywistości.
[uwaga, w tekście znajdą się niewielkie spoilery dotyczące pierwszego odcinka serialu]
Klaudyna: Westworld. Produkcja HBO. Nazwiska: Hopkins, Harris, Nolan. Klimat sci-fi. Czego chcieć więcej na zachętę? Obejrzeliśmy i...?
FSM: Obejrzeliśmy i przekonaliśmy się, że Twoje życzenie z poprzedniego naszego blogowego starcia zostało spełnione. Kolejny Pilotaż przyniósł coś lepszego, bo pierwszy odcinek Westworld to rzecz leżąca na tak wysokiej półce, że twórcy telewizyjnych wcieleń MacGyvera i Zabójczej broni nie tyle jej nie widzą, co nawet nie wiedzą, gdzie ona jest.
K: Skoro mamy coś z górnej półki, zacznijmy może od początku. Czołówka! Pieczołowicie dopieszczona, z cudownymi zdjęciami, okraszona pięknymi dźwiękami. Rozpoczyna się pierwszy odcinek i już od startu wiesz, że to jest to! Kąciki ust idą lekko w górę, bo intuicja podpowiada - będzie wspaniale!
F: Co ciekawe, Westworld teoretycznie pochodzi z tej samej rodziny, co wspomniane wcześniej dwa seriale. To też jest nowa wersja starego dzieła, choć jakość gotowego produktu jest niepomiernie wyższa. Tym razem chodzi o film Michaela Crichtona z 1973 roku. Panowie Jonathan Nolan i J.J. Abrams oraz pani Lisa Joy wzięli za warsztat bardzo ciekawą wizję totalnego parku rozrywki i odpowiednio ją uwspółcześnili. Bo czym jest tytułowy Westworld?
Minął już miesiąc odkąd na platformie Netflix pojawił się serial o niepozornym tytule Stranger Things. Produkcja braci Duffer bardzo szybo zyskała sławę i została okrzyknięta serialowym objawieniem tych wakacji. Jeśli z jakichś przyczyn jeszcze nie zdecydowaliście się na obejrzenie „Dziwnych Rzeczy”, oto sześć powodów dla których warto to zrobić.
Kosmicznych przygód nigdy za wiele! Fanem Star Treka nigdy nie byłem, mam jednak głęboko zakorzenioną sympatię do laserów, ufoludów, wybuchów, podróży nadświetlnych i niemożliwych wyzwań, która sprawiła, że sagę Gene'a Rodenberry'ego nawet lubię. Co prawda magią nigdy nie doścignie ona Gwiezdnych wojen (trochę zbyt to wszystko plastikowe i bezduszne, jak na mój gust), ale nie raz i nie dwa Star Trek zapewnił mi sporo frajdy przed ekranem. Nie inaczej jest w przypadku W nieznane.
Nowy Star Trek to trzecia część zresetowanej lini czasu przedstawiającej losy kapitana Kirka i dzielnej załogi statku USS Enterprise. Poprzednie odcinki w reżyserii J.J. Abramsa okazały się być godziwą letnią rozrywką, lecz tym razem na fotelu głównodowodzącego znalazł się facet od Szybkich i wściekłych, Justin Lin. Czy on też rozumie dziedzictwo marki? Wydaje się, że tak, choć W nieznane jest dużo bardziej jak film akcji z akcentami komediowymi niż porządna fantastyka naukowa. I mając to na uwadze, przechodzę do konkretów.
Każda odmiana kina gatunkowego ma swoich zagorzałych fanów, ale z niewiadomych przyczyn mam silne wrażenie, że miłośnicy fantastyki naukowej są najbardziej zaangażowani we wspieranie swojego ukochanego gatunku. I dobrze wiedzą oni, że dobre science-fiction nie musi być podparte ogromnym budżetem i światowej sławy obsadą (patrzę w kierunku rychłej premiery nowego Dnia niepodległości). Najważniejszy był, jest i będzie wyjściowy pomysł i zbudowany na jego podstawie scenariusz.
Ostatnio obrodziło zwiastunami kilku ciekawych produkcji s-f, które stoją dosyć daleko od tuzów w rodzaju Interstellar czy nadchodzącego filmu Passengers. Mniejsze pieniądze, mniej znane nazwiska, ale równie dużo powodów do zwrócenia Waszej uwagi. Postanowiłem więc stworzyć listę produkcji, które albo miały już swoją premierę, ale z różnych względów miała ona ograniczony zasięg lub przeszła bez echa, albo dopiero się pojawią, ale już odznaczają się wielkim potencjałem.
O sięgnięciu gwiazd marzymy od dawna i choć od kilkudziesięciu lat przestrzeń kosmiczna jest przez wybranych „zamieszkana”, dla przeciętnego śmiertelnika podróż poza powierzchnię Ziemi pozostaje póki co nieosiągalna. „Lekarstwem” ponownie jest jednak świat wirtualny. Jeżeli nie satysfakcjonuje nas jedynie nocne podziwianie nieba lub wpatrywanie się przez teleskop w odległe gwiazdozbiory, możemy odpalić jedną z wielu produkcji, które skupiają się na eksploracji kosmosu… lub po prostu pozwalają się nam przenieść do obcych galaktyk. Lista tytułów, które chciałbym zawrzeć w zestawieniu jest szalenie długa, zwłaszcza iż prywatnie jestem ogromnym fanem tematyki science fiction, ale będę musiał zamknąć się w 15 pozycjach. Najbardziej oczywiste typy pokroju Mass Effect czy Knights of the Old Republic sobie podaruję, ale nie oznacza to, że na liście nie znajdą się produkcje wybitne i godne uwagi.
W oczekiwaniu na kolejny tom „Pieśni lodu i ognia” mamy okazję zapoznać się z innymi dziełami George’a R.R. Martina i to z zupełnie innej bajki. Przed nami „Tuf Wędrowiec”, zbiór opowiadań science fiction, już kiedyś w Polsce publikowany, a na pewno w części znany czytelnikom „Nowej Fantastyki”.
Samotny facet na obcej planecie, naukowe podejście do sprawy i humor wymieszany z dramatem - oto składowe elementy Marsjanina. Film na podstawie książki Andy'ego Weira tak zainteresował Ridleya Scotta, że ten przesunął plan realizacji kolejnego Prometeusza, by móc zająć się tym właśnie projektem. Projektem w zasadzie skazanym na sukces, bo i doskonałe opinie zebrane przez książkowy oryginał, i bardzo przytomnie prowadzona kampania reklamowa, no i oczywiście doborowa obsada, sprawiły, że Marsjaninem interesowano się od dawna. I teraz do kin już poszły tłumy, a pojawiające się wokoło recenzje są najczęściej bardzo pozytywne... No to jak to z tym Marsjaninem jest?
Amnesia była grą inspirowaną twórczością Howarda Philipha Lovecrafta. SOMA idzie w kompletnie innym kierunku co potwierdzone jest przez otwierający grę cytat Philipa K. Dicka. Mamy do czynienia z grą w stylu Science- Fiction której akcja dzieje się w XXII wieku.
Wcielamy się w młodego mężczyznę imieniem Simon. Nasz bohater z nieznanych sobie przyczyn trafia na jak to się wydaje opuszczoną stację badawczą. My wraz Simonem odkrywamy dlaczego znalazł się on w tym miejscu a także co stało się z podwodnym kompleksem Pathos-2.
Staram się przedstawić historię w jak najbardziej lakoniczny sposób. Wszystko to dlatego, że już początek gry serwuje nam niespodziewane sceny. Spoilowanie ich odebrałoby wiele radości z poznawania tego tytułu. Po pierwszych 20 minutach gry miałem pewne spekulacje dotyczące tego jak będzie wyglądała fabuła produkcji Frictional Games. Na szczęście moje domysły bardzo szybko wyleciały do kosza i zostałem wciągnięty w wir wydarzeń zaprezentowanych w grze.