Rodzimy filmowy rynek ostatnimi czasy odżył, dzieje się na nim coraz więcej i coraz ciekawiej. I bardzo dobrze, ale jeśli się zastanowić, to wciąż przeważają u nas produkcje z trio komedia, dramat, sensacja. A gdzie coś bardziej nietuzinkowego? Gdzie fantastyka naukowa? Gdzie dreszczowce, horrory, fantasy? W offie, mili państwo. Albo w krótkim metrażu. Bo w Polsce kino gatunkowe powstaje, choć do widza ma drogę dłuższą i trudniejszą, niż kolejna komedia romantyczna bądź sensacyjna. Zainteresowanych zapraszam dalej, poznacie barmana i wylądujcie na odludziu.
Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni, że filmy science fiction to zazwyczaj przepełnione wybuchami, efekciarskie blockbustery, które kojarzą się z litrami wypitej coli i tonami zjedzonego popcornu.Nie zapominajmy jednak, że w ich cieniu powstają również dzieła nieco bardziej kameralne, ale pod względem fabularnym często bijące wielkie produkcje na głowę. Z okazji premiery filmu "Snowpiercer: Arka przyszłości" prezentuje osiem najlepszych filmów science fiction nakręconych za psie pieniądze, w których bez wątpienia się zakochacie!
To mogło być kapitalne poważne s-f. Szkoda, że twórcy stanęli w rozkroku między mocnym społecznym kinem, które apokalipsę stawia gdzieś w tle a komiksowością (to adaptacja) z typowym dla gatunku przerysowaniem i akcją polegającą w dużej mierze na pokonywaniu kolejnych bossów. O ile czasem mieszanie gatunków wychodzi zdecydowanie na plus, tak tutaj film się rozjechał. Joon-ho Bong to nie Tarantino, mimo że momentami “Snowpiercer” przypomina “Kill Billa”.
Wielokrotnie przy różnych okazjach chwaliliście w komentarzach film "Dredd" z 2012 roku. Długo odkładałem obejrzenie tej produkcji, recenzje przecież zbyt zachęcające nie były, ale w końcu nadszedł ten moment. Czy było warto?
"Teen Wolf" to serial nadawany przez MTV od 2011 roku, który zapowiadał się słabo. Na początku oglądałam z ciekawości, później po to by się pośmiać. Wszystko w pierwszej serii wydawało się żałosne i niezbyt interesujące. Widać było niski budżet, słabą ekipę i brak pomysłu na dobrą realizację scenariusza. Wszystko się zmieniło i to już w drugim sezonie.
Oscary za rok 2014 rozdane! Zgodnie z oczekiwaniami, wygrał poruszający "Zniewolony. 12 Years a Slave". Mnie jednak ogromnie cieszy wysyp statuetek dla "Grawitacji", która jest bardzo blisko kina science fiction. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć sobie produkcje SF, które miały okazję zdobyć statuetkę w głównej kategorii!
Często się zdarza, że o wielkich filmach albo czytamy w książkach, albo słyszymy od znajomych, albo po prostu czytamy liczne recenzje, w których krytycy powołują się na dane dzieła kinowe. Wówczas decydujemy się je oglądnąć. W moim wypadku pierwszy kontakt z Obcym zaczął się podobnie jak moje spotkanie z Lovecraftem – od gier komputerowych. Były to zamierzchłe czasy, kiedy na ekrany monitorów wchodziła druga część serii Alien vs. Predator (wciąż mowa o grze). Słyszałem wiele opinii jaka ta gra może być przerażająca, a że ja byłem wówczas młodym berbeciem, któremu wydawało się, że nic nie może mnie przestraszyć, momentalnie zacząłem w nią grać. Faktycznie, dreszcze chodziły mi pod skórą przez prawie całą kampanię marines i predatora, jednak najlepiej pamiętam tę część, w której grało się Obcym. Ksenomorfem, jak został w grze nazwany. Zastanawiałem się jakimi geniuszami są twórcy, że byli w stanie wpaść na pomysł tak złożonego monstrum. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się o tym, że zanim powstała gra, kilkadziesiąt lat wcześniej na kinowe ekrany wszedł pewien film, w którym ksenomorf (wówczas znany po prostu jako „obcy”, „alien”) gra główne skrzypce. I jest to jedna z najbardziej przerażających arii jakie człowiek może usłyszeć.
Ambitny serial science-fiction? Nie, to niemożliwe. Wszyscy przecież widzieliśmy przynajmniej kawałek najsłynniejszego serialu science-fiction w historii czyli Star Treka. Co z tego pamiętamy? Z reguły dużo kolorów, płytkie aktorstwo i generalnie jakąś niezrozumiałą… śmieszność. To samo przecież jest z literaturą. Owszem, chwalimy sobie Lema, Dukaja, Dicka i Bradbury’ego, ale większość jednak stroni od tego typu literatury. Cały ten gatunek, czy to w sensie literackim, filmowym czy serialowym, został zdegradowany do elementu kultury nerdów. Bo to przecież wszystko pseudonaukowe wymysły, a ci wszyscy kosmici to jakieś humanoidalne owady. A co by było, gdyby wyrzucić w pełni ten cały kicz, który otacza amerykańską science-fiction? Czy wyszłoby coś porządnego? Oczywiście! Nawet coś takiego powstało. Nazywa się to Battlestar Galactica.
Na rok 2014 wstępnie zaplanowana jest kontynuacja arcydzieła kina sci-fi jakim jest słynny Łowca androidów. Film z początku niedoceniany, później okrzyknięty jako jedno z najważniejszych dzieł Ridleya Scotta. Podobnie sprawa miała się z pisarzem, który stworzył podstawę literacką pod to dzieło filmowe. Philip K. Dick przez lata ignorowany, dopiero pod koniec życia wyszedł z dziupli problemów finansowych i braku popularności. Można by powiedzieć, że to zaskakujące, bo przecież był najciekawszym pisarzem science-fiction w całych Stanach Zjednoczonych, nie wspominając o tym, że jednym z najbardziej płodnych (45 powieści i 121 opowiadań!). Co zabawne, on sam bywał bardziej intrygujący niż jego powieści…
Pierwsze znane seriale science-fiction takie jak choćby legendarny Star Trek z lat ’60 nie posiadały silnie zbudowanej fabuły. Każdy odcinek był tak jakby zupełnie innym tworem, a jedyne co spajało wszystkie w całość to bohaterowie i świat przedstawiony. Przyznam się szczerze, że nigdy nie byłem fanem tego rodzaju seriali. Zdecydowanie wolałem te serie, w których chodziło o coś konkretnego, kiedy od samego początku wiemy, że to wszystko do czegoś zmierza i nie będzie ciągnęło się w nieskończoność. Może dlatego w odróżnieniu od ogromnej liczby fanów uważam Stargate: Universe za udaną serie.