Bolączką wydawanych przez ostatnie lata gier wideo jest często niedostateczna ilość zawartości w przypadku do ceny, uzupełniana za pomocą płatnych rozszerzeń DLC. Tymczasem, wiele współczesnych gier jest nieco na siłę za długich.
Mad Max to gra pełna sprzeczności. Z jednej strony jest to nieco dłużący się sandboks, jakich wiele teraz na rynku. Z drugiej, całkiem zgrabna opowieść utrzymana w klimatach kultowych filmów. Kilka momentów, rozwiązań i wątków jestem natomiast w stanie określić jako naprawdę genialne i zapamiętam je na długo.
Szybki test: macie minutę, ile jesteście w stanie w tym czasie wymienić tytułów (powiedzmy, że poza grami sportowymi), nie będących sandboksami? Pięć? Dziesięć? Więcej? No to gratuluję. Ja miałbym z tym problem. No chyba, że każdego CoDa będziemy liczyć osobno. Jednak do czego zmierzam; do krótkiej konkluzji będącej podsumowaniem rynku gier video XXI wieku: dzisiaj niemal każdy twórca ma manię tworzenia sandboksa albo wrzucania do swojego produktu jego naleciałości. Nawet jeśli jakaś gra nie ma ambicji tym sandboksem, to i tak jakiś element piaskownicy tam znajdziemy. Nie to, żebym narzekał na ten stan rzeczy, bo mi to akurat nie przeszkadza. Pytanie czy są tacy, których to zacznie lub już zaczęło drażnić?
Marka wypromowana przez Ubisoft nie jest chyba nikomu obca. To, co kiedyś było nowe, innowacyjne i zachwycające w kolejnych odsłonach stawało się coraz słabsze, powtarzalne i nijakie. Syndicate nie odwraca tego trendu: jest to gra, która z jednej strony mocno punktuje dzięki umiejscowieniu akcji w świetnie wykonanym Londynie, postawieniu na dwójkę bohaterów oraz poprawionej mechanice poruszania się. Przeciwlegle nie wykorzystano potencjału drzemiącego w możliwości zarządzania gangami, sprowadzono wytrenowanego asasyna do poziomu zwykłego rzezimieszka i zaserwowano graczom żenującą opowieść.
Rozpoczęcie roku szkolnego, oprócz emocji związanych z powrotem do szkół, przyniosło także duże premiery: Metal Gear Solid V: The Phantom Pain oraz Mad Max. Niezależnie od preferencji otrzymaliśmy dwie dobre gry akcji, w których punkt ciężkości został przesunięty w skrajnie różne strony. W przypadku Mad Maxa do dyspozycji oddano nam świat wypełniony ciekawymi zadaniami, wartką fabułą, masą interesujących aktywności, ogromną ilością różnorodnych znajdziek i… zaraz, zaraz… czy aby na pewno?
Japońska kultura pociąga do siebie polaków od wielu lat. Nasze pokolenie zostało oczarowane Krajem kwitnącej Wiśni głównie dzięki anime, grom i filmom. Często mamy jednak jedynie powierzchowną wiedzę na temat tego jakże odległego geograficznie i kulturowo kraju. Dlatego też z otwartymi ramionami przyjmuję każdą grę, która pozwala nam trochę lepiej poznać tą dziwną krainę Godzilli, samurajów i mechów. Tylko czy Way of the Samurai 4 jest w stanie nas czegoś nauczyć?
Rockstar, gigant nad gigantami gatunku sandboksów ma chyba na pieńku z pecetowym gronem. Na ich ostatnią produkcję, która zdobyła serca graczy i procesory aż dwóch generacji konsol my, pecetowcy musimy czekać katorżnicze dni opóźnionej po raz kolejny premiery, a nie jest to pierwszy taki przypadek z grą gwiazd rocka w roli głównej. Czym zawiniły sobie komputery osobiste, że nie zasługują na produkcje Rockstara?
Przez kilka ostatnich miesięcy liczba nietkniętych gier na moim steamowym koncie, które oczywiście nabyłem po okazyjnej cenie, znacząco urosła. Jednak w końcu udało mi się znaleźć trochę czasu na nadrobienie wielu zaległości. Na pierwszy ogień poszedł jeden z najbardziej zwariowanych tytułów w jakie dane mi było grać, a mowa tu oczywiście o Saints Row IV.
Współcześnie nie brakuje nam sandboxów i śmiało można rzec, że zagęszczenie produkcji z otwartym światem jest naprawdę duże. Szansę na przebicie się ma sprawdzona marka, albo fenomenalna jakość samej produkcji. I choć żadna z poprzednich odsłon serii nie była produkcją „na dziewiątkę”, to szereg pamiętnych atutów pozwala mieć nadzieję, że wprowadzony w nową generację Rico Rodriquez wreszcie konkretnie pozamiata.
Ostatnimi czasy jesteśmy wręcz zasypywani wszelakimi symulatorami. Jednak większość z nich pozostawia sporo do życzenia, co bywa wręcz irytujące dla miłośników tego typu produkcji. Inna sprawa, że od pewnego czasu powstała masa pseudo symulatorów, które na dobrą sprawę symulatorami w żaden sposób nie są. Dlatego też mając na myśli Halloween, oczekiwałbym czegoś co nim w gruncie rzeczy będzie. A to wszystko w dobrym stylu oraz wykonaniu.