W kilku słowach o Miku Expo 2020 Europe w Berlinie
Hooverphonic with Orchestra - nowe aranżacje lepsze od oryginałów
Koncerty gwiazd w Polsce 2016 - mały przewodnik po muzycznych imprezach
Rammstein in Amerika - recenzja muzycznego Blu-raya
Uwielbiam piosenki wykonywane na żywo
Black Sabbath rozniosło Polskę!
Maria Peszek to piosenkarka wyjątkowa. Tak bardzo, że cały czas dziwię się, jak taki klejnot mógł wpaść do takiego kibla jak polska scena muzyczna. I jak udało mu się wypłynąć i, co ważniejsze, zalśnić pełnym blaskiem, gdy jego obecność zawsze wiąże się z kontrowersjami religijno-społecznymi. Po debiucie niewiele osób myślało, że Pani Peszek osiągnie taką muzyczną sławę, która w niektórych kręgach przyćmi sławę jej ojca. Po premierze płyty Maria Awaria (rok 2008), wątpliwości te podzielało już wyraźnie mniej osób, a gdy ukazał się ostatni studyjny krążek, Jezus Maria Peszek, to zrobił on tyle szumu, że nie obyło się nawet bez sporych występów w telewizji, z wizytą na kanapie u Wojewódzkiego. W tym roku 14.02 przyniósł coś więcej niż walentynki. Tego dnia do sklepów w całej Polsce trafiła koncertówka Marii Peszek, zatytułowana JEZUS is aLive, która została nagrana podczas jednego z warszawskich koncertów. Jak więc jest z Peszkówną w wersji na żywo, czy jej teksty są wtedy równie przekonujące i przede wszystkim – czy ona sama jest rzeczywiście dobrą wokalistką, czy też wybiła się na wytworzonych kontrowersjach?
Oto krótka notka będąca efektem jeszcze krótszego zastanawiania się nad stanem koncertowego rynku w Polsce. Będę narzekał, bo najwyraźniej nie mam co robić i na dodatek omawiany temat to ewidentnie tzw. problem pierwszego świata. W tym roku w Polsce odbyć się ma zdecydowanie za dużo wartych uwagi koncertów, by przeciętnego pochłaniacza muzyki było na nie stać pod względem finansowym, jak i czasowym. Skandal i granda!
Rok 1982. PRL. Od roku ludzie mogą „podziwiać” czołgi i wojsko na ulicach. Po karnawale Solidarności partia dokręciła śruby, a cenzura na nowo zaczęła szaleć. W takich warunkach, w warszawskim klubie Stodoła, wyjątkowy koncert dała wyjątkowa grupa – Perfect. Rok później zapis z tego koncertu ukazał się na winylu, a pod koniec 2013 roku(czyli dokładnie 30 lat później) wydawnictwo to ukazało się po raz pierwszy na CD. Zapraszam na wspólną podróż do czasów stanu wojennego, lat świetności polskiego rocka i Solidarności walczącej z PZPR-em.
Choć Boże Narodzenie to święto spokoju i odpoczynku, to nie znaczy, że w tym terminie dzieje się mniej – a nawet mam wrażenie, że dzieje się czasami więcej. A w tym tygodniu działo się w muzyce dużo – królowały przede wszystkim zapowiedzi koncertowe, których jest sporo, lecz działy się również inne rzeczy warte uwagi, w tym, uwaga, odejście Biebera na emeryturę. Zapraszam!
18.12.2013 – 24.12.2013
Gdy w 1980 Pink Floyd zaczęli koncertować promując płytę The Wall szybko okazało się, że całe show(bo w umyśle Watersa to zawsze miało być czymś więcej niż zwyczajnym koncertem) wymaga dużo bardziej zaawansowanej techniki niż tej, która w latach 80’ była dostępna i że całość jest nierentowna. Pokazywanie więc całego przedstawienia po pewnym czasie zarzucono i wrócono do niego dopiero w 2011 roku(z drobną przerwą na wyjątkowy koncert w Berlinie po upadku Muru), tym razem z odpowiednią technologią. The Wall mieliśmy okazję zobaczyć w 2011 roku w Łodzi i właśnie w tym roku na Stadionie Narodowym w Warszawie. A jakie wyniosłem wspomnienia z tego wydarzenia i czy rzeczywiście warto robić tyle szumu wokół tej produkcji? Zapraszam do przeczytania relacji!
Sukces Beatlesów był więcej niż spektakularny. Nikt, absolutnie nikt, nie mógł przewidzieć, że czwórce kolesi z jakiegoś miasta na północy Anglii uda się zmienić nie tylko rynek muzyki rozrywkowej, ale i całą popkulturę. Że liczba sprzedanych płyt i singli będzie długo jeszcze nieosiągalna dla innych muzyków, że ich kariera i muzyczna spuścizna zapoczątkuje muzyczną drogę wielu innym gwiazdom rocka. Niewątpliwie ojców ten sukces miał dwóch – Johna Lennona oraz Paula McCartney’a. Ten pierwszy, z przyczyn oczywistych do Polski wybrać za bardzo się nie mógł, ten drugi – choć mógł, przez wiele lat nasz kraj omijał. Tak było aż do czerwca tego roku, gdy w końcu Polacy dostali „prawdziwego” Beatlesa tylko dla siebie(dla fanów Ringo, jeśli tacy są – nie obrażajcie się, po prostu Ringo dla mnie zawsze był tym najsłabszym z tej wielkiej czwórki). Dostali, zobaczyli i co najmniej jeden z nich jest zachwycony. Było to bowiem wydarzenie, prawdziwe WYDARZENIE.
Wstałem o 10 rano, kiedy temperatura w namiocie była nie do wytrzymania. Poszedłem umyć się w lodowatej rzece, idąc mijałem setki ludzi albo skacowanych, albo pijących od samego rana. Mijają mnie karetki jadące do ludzi, którzy pić nie umieją, losowe dziewczyny i faceci przybijają mi piątki, jakiś facet ściąga majtki i goni innego proponując mu bliższe spotkanie, szczątki spalonej walizki(??) migają mi gdzieś przed oczyma. Patrzę w rozpiskę koncertów – przede mną koncert System of a Down. Frequency Festival.
Weekend w Austrii. Sierpień 2013.
Dzień 1 – koncert - Tenacious D
Dzień 2 – koncert - System of a Down
Dzień 3 – koncert - Nick Cave & The Bad Seeds
Brzmi świetnie, prawda? Więcej – brzmi zajebi*cie, szczególnie jeżeli weźmie się poprawkę na to, że wszystkie trzy koncerty odbyły się w jednym miejscu, a w każdym dniu towarzyszyły im koncerty innych ,od Franz Ferdinand, przez Bad Religion, po Archive. Wszystko w cenie jednego biletu, wraz z niezapomnianym weekendem w oparach alkoholu, wśród 100 tys. ludzi spragnionych świetnej muzyki. Lub po prostu – Frequency Festival.
Wydawać by się mogło, że dzisiejsze czasy dla kultury kryzys, a przynajmniej dla obcowania z nią na żywo. Rozwój Internetu i nowinki techniczne pozwoliły wielu osobom na ograniczenie kontaktu z otoczeniem do niezbędnego minimum. Po co mielibyśmy iść do biblioteki, kina czy teatru, skoro możemy zrobić wszystko w domowym zaciszu? Książki, a właściwie ebooki, można ściągnąć na tablet, filmy obejrzeć na jednej z licznych darmowych witryn internetowych, a muzyki wysłuchać za pośrednictwem YouTube czy Spotify. Na szczęście dla nas i dla przyszłych pokoleń, kultura łatwo się nie poddaje i dzielnie walczy z narastającym zanikiem kontaktów międzyludzkich. Jej najlepszym orężem są zdecydowanie wszelkiego rodzaju koncerty.
Ostatnimi czasy wielu artystów zabrało się za jazz. W ciągu ostatnich kilku lat różni wykonawcy zdobyli popularność, fanów, a także zaskarbili sobie przychylność krytyków (chociaż jak wiemy, zdanie tych ostatnich wcale nic musi interesować wziętych muzyków). Mowa tu oczywiście o rodzaju, który w mediach został określony jako „future-jazz”, charakteryzujący się użyciem brzmień elektronicznych i większą ilością improwizacji całego zespołu. Rozwój tego nurtu wyodrębnił zróżnicowane podejścia i sposoby tworzenia, ale wszystkie można wrzucić do worka z etykietą „nu-jazz”, to znaczy połączenie klasycznej formy z elementami zupełnie odrębnych stylów.