Rok 1982. PRL. Od roku ludzie mogą „podziwiać” czołgi i wojsko na ulicach. Po karnawale Solidarności partia dokręciła śruby, a cenzura na nowo zaczęła szaleć. W takich warunkach, w warszawskim klubie Stodoła, wyjątkowy koncert dała wyjątkowa grupa – Perfect. Rok później zapis z tego koncertu ukazał się na winylu, a pod koniec 2013 roku(czyli dokładnie 30 lat później) wydawnictwo to ukazało się po raz pierwszy na CD. Zapraszam na wspólną podróż do czasów stanu wojennego, lat świetności polskiego rocka i Solidarności walczącej z PZPR-em.
Perfect, choć w świadomości wielu Polaków zapisał się jako autor singla Niepokonani, swe najlepsze lata miał zaraz po swoim założeniu w 1977 roku. W 1981 roku ukazała się płyta Perfect, a rok później album UNU, które były wypełnione gęstą, świetną muzyką gitarową. Już wtedy zespół cieszył się ogromną popularnością, a miał stać się jeszcze popularniejszy właśnie za sprawą koncertu w klubie Stodoła. Koncert ten został potem, jak już wspomniałem, wydany nakładem firmy Savitor(co ciekawe Live była pierwszą płytą w ogóle, którą wydała ta firma) na winylu. Niedawno miałem okazję zakupić i odsłuchać ten koncert, gdyż wyszedł on w zremasterowanej wersji na CD, która, prócz zrobionego lepiej dźwięku, różni się też ilością utworów na korzyść nowszej edycji. A jak ten koncert broni się po tylu latach, bez aż tak silnych emocji, które wiążą się z kontekstem, w którym o wydarzenie było umieszczone?
Mógłbym tutaj Was zwodzić i trzymać w niepewności, tak by choć trochę ludzi dotrwało do końca tekstu, ale napiszę od razu – koncert ten jest naprawdę, NAPRAWDĘ, znakomity. Ja, z racji swojego młodego wieku, mogę ten album ocenić po prostu jako koncert, a nie jako wydarzenie historyczne, które było jedną z wielu cegiełek buntu przeciwko rządom komunistów w Polsce, ale i tak jestem nim szczerze zachwycony.
W 1982 Perfect miał na swoim koncie „tylko” dwie płyty, więc można było mieć naturalną obawę, że nie da się wypełnić całego setu piosenkami tylko z dwóch albumów. Jednakże obie płyty, Perfect i UNU, to dzieła, gdzie jeden hit goni drugi i gdzie ciężko wybrać swoje ulubione piosenki, bo jest ich tak pełno. Dlatego też koncert ten, będący de facto wyborem najlepszych rzeczy z dwóch albumów, nie ma żadnych słabych punktów – wszystkie piosenki są na miejscu, wszystkie są świetne i dopracowane. Płyta zaczyna się od świetnej instrumentalnej wersji Po co, kipiącej od energii i czadu. Następny utwór, Idź precz, jest równie świetny. Wokal Markowskiego miał wtedy prawdziwego kopa, a Hołdys wyczynia naprawdę świetne rzeczy za pomocą gitary. Po tym utworze przychodzi czas na ogromny hit z pierwszej płyty, czyli Chcemy być sobą. Wykonanie to jest naprawdę bardzo dobre, a jest o tyle wyjątkowe, że mocno w tę piosenkę włączyła się sama publiczność, a całość daje niesamowity efekt. Jak pisałem – ja tego koncertu nie odbieram tak osobiście, gdyż udało mi się uniknąć życia w PRL-u, ale przy tej piosence aż czuć klimat buntu i walki z władzą – nawet jeśli jest to walka prowadzona za pomocą bębnów i gitar. Po Chcemy być sobą przychodzi czas na kolejną dobrą piosenkę – Opanuj się. I tutaj ponownie otrzymujemy odpowiednio wysoką dawkę energii, a ja co raz bardziej zacząłem wsiąkać w tę płytę. Na dobre wsiąknąłem przy kolejnym kawałku o tytule Nieme kino. Utwór ten jest szalenie klimatyczny, intymny i smutny, a całość przypomina mi utwór Push the Sky Away Cave’a. Nieme kino w tej wersji to ponad 5 minut smutnego, lecz genialnego, klimatu, który powinien trwać i trwać. Jednak nie można wiecznie się dołować i smucić, więc po Niemym kinie Perfect zaserwował nam kolejny energetyczny kawałek, czyli Chce mi się z czegoś śmiać. I tutaj duet Hołdys-Markowski znakomicie współpracuje, dając czad, którego obecnie próżno szukać u polskich wykonawców.
Kolejny kawałek, Pepe wróć, jest kolejnym(już siódmym na siedem), który nie może się nie podobać. W wersji koncertowej zyskał on świetny feeling, a wyeksponowana bardziej gitara spisuje się znakomicie. Po tym utworze dostajemy kolejny super-hit wydany pod szyldem Perfectu – Autobiografię z płyty UNU, która grana jest obecnie niezwykle ciężko w radiu. Koncertowa Autobiografia zyskała na rytmicznych oklaskach publiczności, co dodaje temu świetnemu kawałkowi wyjątkowości, oraz na jeszcze bardziej widocznej gitarze, co pozwala poczuć jej moc. Pocztówka dla państwa Jareckich to dalszy ciąg gitarowych popisów, a solówka, którą tam możemy usłyszeć jest absolutnie czaderska. CZADERSKA. Gdy ją usłyszałem, to przysięgłem sobie, że gdy ktoś powie przy mnie, że polska muzyka ZAWSZE była cienka, to dostanie ode mnie w twarz. Kawałek ten jest gęsty, mocny, uderzający, a wyżej wspomniana solówka dolewa jeszcze oliwy do ognia, podgrzewając temperaturę bardziej i bardziej. Koncertowa wersja kończy się w pełni zasłużonym skandowaniem nazwy zespołu i płynnie przechodzi w refren z fenomenalnej piosenki Nie płacz Ewka, gdzie głównym „wokalistą” stała się publiczność. Choć ten refren trwa nieco ponad 50 sekund, to przyprawił on mnie o ciarki na całym ciele. Czytanka dla Janka, kolejny kawałek na tej płycie(i pierwszy, który jest kawałkiem dodatkowym względem oryginalnego longplay’a) jest dalszym ciągiem festiwalu niezwykłej energii, świetnej gry gitary i dobrego wokalu. Nie bój się tego i Dla zasady nie ma sprawy to z kolei odpoczynek dla słuchacza, gdyż oba kawałki są odrobinę spokojniejsze od swoich poprzedników i pozwalają odetchnąć po tej niezwykle wysokiej dawce energii, którą mieliśmy w poprzednich jedenastu kawałkach. Płyta Live kończy się jednak tak, jak się zaczęła – czyli mocnym pier***nięciem, które serwuje nam piosenka otwierająca albumu UNU – Co za hałas – co za szum. Świetny tekst, znakomita melodia i bardzo dobre wykonanie sprawiają, że jest to naprawdę godne zamknięcie tego albumu.
Muszę powiedzieć, że słuchanie tej płyty i pisanie tej pochlebnej recenzji to prawdziwa przyjemność. Live to krążek wyjątkowy na wielu różnych płaszczyznach. Dla jednych będą to piękne wspomnienia i wyjątkowy kontekst, w którym świadkowie stanu wojennego będą go umieszczać. Dla innych(w tym mnie) jest to zaś znakomity zapis genialnego koncertu, który kipi od energii i mocy znajdującej się na nim. Szczerze polecam ten album absolutnie wszystkim. Dzięki niemu można się przekonać samemu, że kiedyś polska muzyka była przedniego gatunku i że my, Polacy, mamy muzykę rockową, którą możemy się pochwalić. Bo dzięki takim albumom jak Live zdecydowanie mamy co pokazać w tej materii.
PS. Po odsłuchaniu tego albumu aż przykro było patrzeć na to, co się stało z Perfectem i co oni wyrabiali na krakowskim sylwestrze. Naprawdę przykro.
PS2. Niektórzy, z tego co zauważyłem, rzucają się o to, że przy Niemym kinie w jednym momencie przeskakuje igła i dziwnie to brzmi. Ale oni chyba nie mają co robić z życiem, skoro czepiają się o takie coś.
Zachęcam do zapoznania się z moimi poprzednimi recenzjami:
Howard Shore - Hobbit: Pustkowie Smauga OST: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82334
AudioFeels – Świątecznie: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82116
Sabaton – Carolus Rex: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81968