W zeszłym tygodniu pisałem o moim powrocie do najpopularniejszej karcianki na świecie. Jeżeli udało mi się wzbudzić wasze zainteresowanie i postawiliście swoje pierwsze medżikowe kroki, to super. Jeśli dalej się wahacie lub nie wiecie jak zacząć grać w MtG, to ten tekst jest dla was.
Kto w miarę uważnie śledzi mojego bloga, ten wie, że "Yu-Gi-Oh" to jedno z moich ulubionych anime. Ta dość dziwna sympatia bierze się u mnie pewnie z dość słabej znajomości japońskich seriali, niemniej swego czasu przebrnąłem przez wszystkie odcinki tego tasiemca i przez większość czasu nawet się nie nudziłem. Nic więc dziwnego, że gdy półtora roku temu trafiłem na możliwość kupna na Allegro gry Yu-Gi-Oh: Forbidden Memories za przysłowiową złotówkę, nie wahałem się ani chwili.
Pierwszego września włączyłem Xboksa, żeby sprawdzić jaką grę mogę ściągnąć za darmo w tym miesiącu jako subskrybent Xbox Live Gold. Było to Magic: The Gathering – Duels of The Planeswalkers 2013. Trochę się rozczarowałem, bo liczyłem na jakąś dużą grę tak jak Dead Rising 2 z drugiej połowy sierpnia. Tymczasem dostałem grę arcade, której głównym celem jest wciągnięcie graczy w papierową wersję tytułowej karcianki. Ściągnąłem wieczorem i włączyłem „tylko na chwilę”. Grałem do trzeciej nad ranem. Moja miłość do Magica znowu zapłonęła mocnym płomieniem. Rozpoczął się trzeci etap mojej przygody z najbardziej rozpoznawalną kolekcjonerską grą karcianą na świecie, z którą pierwszą styczność miałem w 1999 roku.
„Tekkena” znają wszyscy fani bijatyk, zwłaszcza użytkownicy konsol Sony i Microsoftu. Od pewnego czasu grą mogą się cieszyć także szczęśliwi posiadacze PC i urządzeń z systemami Android i iOS... Prawie.
„Tekken Card Tournament” to połączenie kolekcjonerskiej gry karcianej z „Tekkenem” i jeszcze jedną równie dalekowschodnią grą, znaną u nas pod nazwą „papier, kamień, nożyce”. Jako że „TCT” jest karcianką, każdy zaczynający zabawę może od razu nastawić się na tonę grindowania albo konieczność otworzenia portfela z realnymi funduszami.
Nie ma chyba nikogo wśród miłośników kolekcjonerskich karcianek, kto na dźwięk nazwy Magic: the Gathering nie dostawałby wypieków na twarzy. Gra stworzona przez firmę Wizards of the Coast cieszy się niesłabnącą popularnością od blisko dwudziestu lat. Nie da się jednak ukryć, że jest to dość drogie hobby. Sam przewaliłem na nie swego czasu kilkaset złotych, ale wcale tego nie żałuję, gdy przypomnę sobie, ile czasu spędziliśmy wspólnie ze znajomymi ciesząc się z każdej nowej karty. Jeszcze kilka lat temu osoby, które chciały pograć w M:tG na komputerze musiały korzystać z darmowych, fanowskich produkcji lub z oficjalnej aplikacji Magic the Gathering Online. Zabawa za pośrednictwem tej ostatniej wiąże się jednak z praktycznie takimi samymi wydatkami jak przy zakupie papierowych kart. W związku z tym wydana za pośrednictwem platformy Steam gra Magic: the Gathering – Duels of the Planeswalkers okazała się prawdziwym zbawieniem dla wszystkich graczy nie dysponujących zbyt grubym portfelem…
Metal Gear Ac!d był sprytnym i jednocześnie odważnym ruchem ze strony Konami. PSP potrzebowało znanych i lubianych serii, a Metal Gear Solid do nich bez wątpienia należy. Nie było jednak zbyt wiele czasu, aby opracować i doszlifować porządną wersję przygód Solid Snake’a. Postanowiono więc zaryzykować i zupełnie zmienić system. Ze skradanki zrobiła się w ten sposób karcianka.
Początkowe obawy twórcy rozwiewają bardzo szybko. Gra prezentuje się ładnie i znowu ma pokręconą fabułę, która od początku zasypuje nas zagadkami i ciekawymi postaciami. Historia Solid Snake’a w Ac!d nie ma jednak żadnego związku z właściwą linią i należy ją traktować jako niezwiązaną z właściwym uniwersum. Bohater trafia do Afryki, gdzie grupa najemników zaatakowała pewien kompleks. Wkrótce okazuje się, że wrogowie nie są do końca tacy źli, a większość bohaterów jest „szara”, a nie „czarna” lub „biała”. Z czasem wątki tej historii zaczynają tak się plątać, że przed ekranikiem konsolki człowiek zaczyna gubić się w złożonych relacjach postaci, ukrytych aluzjach i nagłych zwrotach akcji.
Po kilkunastu godzinach zabawy odkryłem niemal całą talię w Metal Gear Acid na PlayStation Portable. Czuję się więc zobowiązany, aby wybrać w subiektywnym podsumowaniu pięć kart, które najbardziej przydały się w grze i pięć takich, które uważam za totalną pomyłkę i brak pomysłu ze strony autorów.
Osobom, które lubią samemu odkrywać talie i zamierzają jeszcze grać w pierwszą część dzieła Konami odradzam dalsze czytanie. Możecie popsuć sobie frajdę ze zbierania.
Ślepy zaułek. Twórcy z Konami właśnie w to miejsce zapędzili się chyba w pewnym momencie pracując nad Metal Gear Acid na PlayStation Portable. Skąd taki wniosek? Od kilku godzin moja talia kart, którą gram nie poprawia się. Wychodzi na to, że zdobyte po sześciu-siedmiu godzinach zabawy umiejętności, bronie i dodatkowe przedmioty wystarczą, aby pokonać wszelkie przeszkody.
AFK to popularny skrót oznaczający odejście od klawiatury, w tym jednak przypadku to cykl artykułów poświęconych rozrywce nie wymagającej prądu. Tutaj nie będzie nic o grach komputerowych, najnowszych filmach czy anime. AFK to cykl będący swoistą odpowiedzią na popularną ostatnio tezę, że współczesna technologia, a co za tym idzie rozrywka, wpływają negatywnie na relacje społeczne. Zaczynacie czuć, że „zatracacie zdolność do rozmowy”? A może zwyczajnie nie chce wam się siedzieć przed monitorem, telewizorem, radiem? Nie ma nic ciekawego w kinach? Chcielibyście poznać nowych ludzi? Zapraszam!
Po ukończeniu GTA: Chinatown Wars przyszła pora na zainwestowanie w kolejny tytuł na PlayStation Portable, który umili podróże komunikacją miejską. Wybór padł na Metal Gear Ac!d, oryginalne ujęcie uwielbianej przez wielu serii.
Dobrze wiedziałem, czego się spodziewać po uruchomieniu gry. To nie będzie MGS jakiego znam z ekranu telewizora, który pozwoli na swobodne poruszanie się po cichu za plecami wrogów. Tym razem będzie turowo i karciankowo. Wciąż jednak ze specyficznym dla dzieła Konami sznytem.