Pokémon Origins - warto pamiętać o początkach
Podróże Franka – Dziwny, dziwny świat!
Miłość, śmierć i roboty - Netflix, zachwyt i recenzja
Rick i Morty - Tom 1 - Rick to geniusz, a Morty to Morty
Young Justice - Kilka teorii na temat trzeciego sezonu!
Parówy kontra ludzie. Recenzja filmu Sausage Party
Od dłuższego czasu kanały telewizyjne z kreskówkami obniżają loty i naprawdę ciężko dokopać się w stercie śmieci do czegoś ciekawego. Niestety, złote lata Cartoon Network i kariera Fox Kids już za nami, a nasza era to wyglądające kropka w kropkę show z aktorami i obowiązkowym śmiechem z taśmy oraz animacje, które zaczynają naprawdę mnie niepokoić (chociaż takie Adventure Time jest do tego stopnia abstrakcyjne i głupie, że oglądanie sprawia pewną perwersyjną radochę). Na szczęście od czasu do czasu jeden z kanałów da zielone światło dla jakiegoś ambitniejszego projektu – i tutaj na scenę wchodzi The Legend of Korra, który to show odkładałem sobie cały czas na później, żeby po obejrzeniu jednego odcinka z miejsca machnąć dwa sezony i na bieżąco zaliczać trzeci.
I mam się całkiem nieźle! W sumie nie wiem dlaczego odpuściłem sobie wizytę w kinie, ale skoro standardowa telewizja wyszła frontem do klienta i zaoferowała seans w domowym zaciszu, to skorzystałem. I przy okazji przeprowadziłem mały test, bo przecież wszystkie TVNy i Polsaty to najgorsza opcja na oglądanie jakiejkolwiek normalnej produkcji - reklam jest tyle, że idzie się pochlastać. W piątkowy wieczór telewizja słoneczko wzbogaciła trwający 108 minut czas trwania Ralpha Demolki o 28 minut i 50 sekund reklam (mierzone stoperem) podzielonych na dwa bloki. Dramat? Najgorzej? Czy da się wytrzymać? Bo ja podczas jednej przerwy m.in. zrobiłem sobie w pęcherzu miejsce na piwo, które następnie nalałem do szklanek, a podczas drugiej powstała kolacja. Więc w sumie nie narzekałem. A na sam film też w zasadzie nie narzekałem, o czym poniżej.
LEGO: The Movie znany u nas jako LEGO Przygoda to absolutnie fantastyczna produkcja dla dzieci w każdym wieku. Odkryłem to wczoraj podczas seansu w małym kinie, otoczony przez spory tłum zaskakująco grzecznych małolatów w wieku wczesnopodstawówkowym. Na dodatek lego-filmem zainteresowałem się względnie niedawno, po ujrzeniu masy niezwykle pozytywnych recenzji - wcześniej z różnych względów produkcja ta średnio mnie obchodziła (pomimo zabawnych zwiastunów). Na szczęście w porę ujrzałem światłość, wydałem 15 zł na bilet (wersja 2D) i wyszedłem uśmiechnięty od ucha do ucha.
Krótkometrażówki to nie tylko durnowate filmiki, o których zapominasz chwilę po obejrzeniu. Istnieje kilka takich, które mogą zachwycić, wzruszyć, a nawet wbić w fotel, bo mają w sobie coś, czego czasem brakuje ich długometrażowym siostrom.
Krótkometrażowe filmy animowane – wiele osób po przeczytaniu tych słów ma przed oczami średniej jakości historyjki puszczane w kinie tuż przed jakąś dłuższą animacją. Zazwyczaj jest to kilkuminutowa, bardziej lub mniej sensowną bajeczka, której nadrzędnym celem jest rozbawienie, ewentualnie poruszenie najmłodszych widzów.
Dla koneserów animacji (jakkolwiek śmiesznie to brzmi), krótkometrażówki to kopalnia genialnych treści i intrygującej grafiki, która często ma do zaoferowania o wiele więcej niż jej długometrażowe koleżanki.
Japońska marka Pokémon kojarzona jest w naszym kraju głównie dzięki serialowi animowanemu ukazującemu przygody (wiecznie) młodego Asha Ketchuma i jego Pikachu. Seria ta była jednak jedynie luźno inspirowana grami z serii, często pomijając lub modyfikując obecne w nich postacie i wątki. Powodowało to, że wielu fanów gier ignorowało kolejne sezony anime, czasem nawet z premedytacją wytykając wszystkie niezgodności z materiałem źródłowym. Przyszła jednak pora na choć trochę zakopać topór wojenny, ponieważ Nintendo zrobiło coś właśnie dla nich.
Okres mojego dzieciństwa i przypada na lata 80 i 90 XX w. Ciekawy okres, w którym prawdziwą przepustką do świata wyobraźni okazały się kanały satelitarne. Poza kanałami niemieckojęzycznymi było także kilka francusko- i angielojęzycznych. Animacje były niesamowite, a obecnie takich tytułów już nie spotkamy. Miały znakomity styl i wielką dbałość o szczegóły.
Okres mojego dzieciństwa i przypada na lata 80 i 90 XX w. Ciekawy czas codziennych i znienawidzonych dobranocek, kaset video z Hanna-Barbera i Spaceghostem. Jednak prawdziwą przepustką do świata wyobraźni okazały się kanały satelitarne, w głównej mierze niemieckojęzyczne. A naprawdę było tam co oglądać.
Robin Wright i Harvey Keitel w filmie na motywach opowiadania Stanisława Lema! Jak tu na to nie czekać?
W czasach panowania pierwszego PlayStation bezdyskusyjnym liderem w kwestii tworzenia wstawek FMV był Squaresoft. Specjaliści od jRPGów w praktycznie każdym swoim tytule umieszczali zapierające dech w piersiach wykonaniem i rozmachem „filmiki”, które przedstawiały ważne wydarzenia fabularne. Dzisiaj takiego niekwestionowanego mistrza animacji wskazać jest już dużo trudniej. Nie oznacza to jednak, że w grach brakuje wstawek, które śmiało można by uznać za małe dzieła sztuki.
Moje zainteresowanie filmami animowanymi z superbohaterami skończyło się gdzieś jeszcze w dzieciństwie i trwało to aż do zeszłego roku. Obejrzałem sobie wtedy ostatnią część trylogii Nolana "Mroczny Rycerz powstaje", skończyłem grę Batman: Arkham City i rozbudziło to we mnie chęć poznawania dalszych losów człowieka-nietoperza. Postanowiłem przyjrzeć się dokładniej jak wygląda sytuacja z filmami animowanymi.