Guns, Gore & Cannoli 2 (PS4) - eks-gangster bohaterem wojennym
Deus Ex: Rozłam Ludzkości - recenzja gry tylko i aż bardzo dobrej
Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Gry MMO w które grałem i jak się w nich bawiłem (wersja uaktualniona 2014).
Wielka tajemnica - recenzja Kara no Shoujo
The Solus Project (PS4) - w poszukiwaniu drugiej Ziemi...
Niecałe 63 godziny na przestrzeni ponad 4 miesięcy*. Aż tyle czasu zajęło mi dotarcie do finału Wiedźmina 3, a dobrze wiem, że do odkrycia pozostało jeszcze mnóstwo znaków zapytania i kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, zadań pobocznych. I gdy tylko na rynku pojawią się obiecane duże rozszerzenia, z rozkoszą wrócę do Dzikiego Gonu i ujrzę to, co jest na razie dla mnie tajemnicą. A póki co jeszcze buzują we mnie różne emocje, z których smutek (o dziwo!) jest chyba najsilniejszą. Bo Wiedźmin 3 wspaniały jest!
Amnesia była grą inspirowaną twórczością Howarda Philipha Lovecrafta. SOMA idzie w kompletnie innym kierunku co potwierdzone jest przez otwierający grę cytat Philipa K. Dicka. Mamy do czynienia z grą w stylu Science- Fiction której akcja dzieje się w XXII wieku.
Wcielamy się w młodego mężczyznę imieniem Simon. Nasz bohater z nieznanych sobie przyczyn trafia na jak to się wydaje opuszczoną stację badawczą. My wraz Simonem odkrywamy dlaczego znalazł się on w tym miejscu a także co stało się z podwodnym kompleksem Pathos-2.
Staram się przedstawić historię w jak najbardziej lakoniczny sposób. Wszystko to dlatego, że już początek gry serwuje nam niespodziewane sceny. Spoilowanie ich odebrałoby wiele radości z poznawania tego tytułu. Po pierwszych 20 minutach gry miałem pewne spekulacje dotyczące tego jak będzie wyglądała fabuła produkcji Frictional Games. Na szczęście moje domysły bardzo szybko wyleciały do kosza i zostałem wciągnięty w wir wydarzeń zaprezentowanych w grze.
Pierwszy Evoland był jedną z najciekawszych produkcji niezależnych ostatnich lat i wspaniałym hołdem złożonym gatunkowi jRPGów. Zaczynając jako prosta, ośmiobitowa gra w stylu pierwszych odsłon Legend of Zelda, w miarę postępów gracza wprowadzał mechanizmy rozgrywki znane z coraz to nowszych przedstawicieli gatunku japońskich role play’ów. Stopniowo zmieniała się również oprawa graficzna produkcji, przeskakując kolejno w pełne kolorów szesnaście bitów, następnie wczesny trójwymiar, by ostatecznie zakończyć szatą wizualną poziomem dorównującą tytułom z czasów PlayStation 2. Niestety, przy całej swojej wyjątkowości, Evoland miał jedną wadę, dyskwalifikującą go jako pełnoprawną grę i na zawsze szufladkującą produkcję w kategorii zwykłej ciekawostki – jak na RPGa był przeraźliwie krótki. Na poznanie wszystkiego, co przygotowało studio Shiro Games, gracz potrzebował trzech, góra czterech godzin. Evoland 2: A Slight Case of Spacetime Continuum Disorder naprawia najważniejszą wadę swego poprzednika, oferując zdecydowanie dłuższy czas zabawy. Samo to wystarczyłoby, by kontynuacja dziewiczego dzieła francuskich twórców była tytułem udanym, ci jednak przygotowali więcej. Tak bardzo więcej!
W grach o szeroko pojętej tematyce wojennej nie poczułem żadnego powiewu świeżości od dobrych kilku lat. Wojna to trudne zagadnienie, które w wirtualnej rozrywce przedstawiane jest wręcz w skrajnie przerysowanej, uproszczonej i „ugrzecznionej” formie. Wielkie koncerny zazwyczaj idą po linii najmniejszego oporu i bardzo ostrożnie podchodzą do tytułów wydawanych pod swoim sztandarem, stąd próżno szukać prawdziwego obrazu konfliktu zbrojnego w ich produkcjach – wystarczy sobie przypomnieć storpedowanie bardzo dobrze zapowiadającego się Six Days in Fallujah. Kiedy niemal całkiem straciłem nadzieję na powstanie ambitnej, bezkompromisowej pozycji wojennej, w Internecie pojawił się zwiastun rodzimego This War of Mine. Już wtedy czułem, że właśnie na tę grę czekałem te wszystkie lata.
Tekst piszę niedługo po pojawieniu się pierwszych zapowiedzi Mafii 3. Nie biorę ich poważnie, bo jak pokazuje historia serii - pewnie coś wytną. Tym razem mam nadzieję, że gra faktycznie mocno się zmieni, bo teraz przypomina skrzyżowanie GTA i Just Cause. To jednak temat na inną okazję. W dwójce miało być sporo ciekawych rzeczy, które ostatecznie nie trafiły do ostatecznej wersji gry. Sporo na tym straciła, ale nadal to kawał porządnej, klimatycznej rozrywki.
Zręcznościowe gry sportowe z reguły są zabawne i doskonale nadają się na krótkie partyjki. Dobrze sprawdzają się jako uzupełnienie dla większych, aktualnie ogrywanych tytułów. Czy można oczekiwać od nich czegoś więcej? Everybody’s Tennis na PlayStation Portable udowadnia, że tak. To rozbudowana, dopracowana i bardzo dobrze wypadająca produkcja, która zapewnia godziny zabawy nawet w trybie dla pojedynczego gracza.
Ostatnią grą z serii Call of Duty, w którą mogłem wgryźć się nieco głębiej, była pierwsza część Black Ops. Na jej podstawie przygotowałem również stosowny tekst. Dopiero zakup sprzętu ósmej generacji pozwolił, a właściwie podsunął mi pod nos, albowiem gra była już zainstalowana i gotowa do użytku, zapoznać się z najnowszą propozycją od studia Sledgehammer Games – Call of Duty: Advanced Warfare.
Luty 1959 roku – tajemnicza śmierć rosyjskich studentów podczas wycieczki alpinistycznej na Uralu wywołała niemałe zamieszanie. Przełęcz Diatłowa, jak przyszło określać miejsce feralnej wyprawy, do dziś rodzi więcej pytań, niż jest odpowiedzi. Teren odgrodziło wojsko, zaś dokumenty utajniono i już od ponad półwiecza sekrety tamtego miejsca są pilnie strzeżone.
Ach, Ci Norwegowie. Zamożni, zadowoleni, zdolni. Ale mrok i zima siedzą im głęboko w sercu, bo strasznie się wydzierają z okrutnym jazgotem w tle i robią smutne gry. Among the Sleep, dofinansowana przez rząd Norwegii i tysiące hojnych internautów na Kickstarterze, opowieść o pewnym dwulatku, któremu ginie mama, jest ciekawym eksperymentem gdzieś na granicy horroru. Jak widać obok, warto dać mu szansę, choć rewelacji tu nie widzę, a główna siła drzemie tu w wyjściowym pomyśle i prostej interpretacji przestawionej historii.
Po tym jak Test Drive Unlimited 2 okazało się przeciętne a jej rewelacyjny poprzednik spotkał się z wyłączeniem serwerów, nastały ciężkie czasy dla kierowców MMO. Jako jeden z nich mogłem z przymrużeniem oczu kontynuować karierę w TDU2 i wytrwale czekać na godnego następcę serii. Po czterech latach najbliższą tego tytułu produkcją wydawało się być The Crew. O ile gra spełniała wszystkie wymogi stawiane przez weteranów Test Drive Unlimited, tak chwilę po premierze okazało się, że zapowiedzi wraz z ukazanymi w nich ideami odnoszą się do finalnego produktu tak samo jak karuzela do betoniarki. Owszem, podstawowe założenia są spełnione, lecz nie w tym rzecz.