Recenzja Evoland 2 – Francuzi zrobili lepszego jRPGa od Japończyków - Czarny Wilk - 16 września 2015

Recenzja Evoland 2 – Francuzi zrobili lepszego jRPGa od Japończyków

Czarny Wilk ocenia: Evoland 2: A Slight Case of Spacetime Continuum Disorder
85

Pierwszy Evoland był jedną z najciekawszych produkcji niezależnych ostatnich lat i wspaniałym hołdem złożonym gatunkowi jRPGów. Zaczynając jako prosta, ośmiobitowa gra w stylu pierwszych odsłon Legend of Zelda, w miarę postępów gracza wprowadzał mechanizmy rozgrywki znane z coraz to nowszych przedstawicieli gatunku japońskich role play’ów. Stopniowo zmieniała się również oprawa graficzna produkcji, przeskakując kolejno w pełne kolorów szesnaście bitów, następnie wczesny trójwymiar, by ostatecznie zakończyć szatą wizualną poziomem dorównującą tytułom z czasów PlayStation 2. Niestety, przy całej swojej wyjątkowości, Evoland miał jedną wadę, dyskwalifikującą go jako pełnoprawną grę i na zawsze szufladkującą produkcję w kategorii zwykłej ciekawostki – jak na RPGa był przeraźliwie krótki. Na poznanie wszystkiego, co przygotowało studio Shiro Games, gracz potrzebował trzech, góra czterech godzin. Evoland 2: A Slight Case of Spacetime Continuum Disorder naprawia najważniejszą wadę swego poprzednika, oferując zdecydowanie dłuższy czas zabawy. Samo to wystarczyłoby, by kontynuacja dziewiczego dzieła francuskich twórców była tytułem udanym, ci jednak przygotowali więcej. Tak bardzo więcej!

Powrót do przyszłości

Jak podpowiada podtytuł gry (w wolnym tłumaczeniu Skromny przypadek zakłócenia kontinuum czasoprzestrzennego), pretekstem do pokazania różnych stylów graficznych w Evolandzie 2 jest tym razem czas, a ściślej podróże w nim. Chociaż pretekst to nie do końca uczciwe słowo biorąc pod uwagę, jak solidnie twórcy przyłożyli się do fabuły, budując ją na bazie całej gamy efektów motyla. Główny bohater produkcji, Kuro, razem z grupą poznanych w trakcie swoich przygód towarzyszy, przemierza różne ery, mieszając w nich i, jak to zwykle w grach z tego gatunku bywa, starając się zapobiec czającej się w oddali zagładzie wszystkiego i wszystkich. Każdą erę reprezentuje inna oprawa graficzna. Odległa starożytność przedstawiona jest za pomocą monochromatycznej grafiki rodem z pierwszych gier z serii Pokemon na Game Boy’a, przyszłość to zaś miłe dla oka trójwymiarowe plansze, poziomem szczegółowości przypominające produkcje wydane na konsole PlayStation 2.

Przez większość zabawy Evoland 2 jest action RPGiem...

W przeciwieństwie do pierwszej części, zrezygnowano z pokazania stopniowej ewolucji graficznej w miarę postępów fabularnych. Od początku zabawy prowadzeni będziemy za rączkę po różnych czasach, w różnej kolejności, mniej więcej w połowie historii otrzymamy też pełną swobodę wędrówki przez czasoprzestrzeń. Gra zatraciła przez to częściowo ideę swojej poprzedniczki, czyli pokazania krok po kroku jak ewoluował gatunek jRPGów, ale ciężko jest się o to złościć, gdyż w zamian twórcy wycisnęli naprawdę wiele z możliwości oferowanych przez majstrowanie przy linii czasowej wykreowanego świata.

...ale bywa też platfórmówką...

Najlepiej zademonstruje to opis przykładowego zadania. W pewnym momencie zabawy musimy przekonać pewnego młodego generała w przeszłości do postąpienia wbrew rozkazom, na co ten nie chce się zgodzić. Przenosimy się więc o sto lat w przyszłość, gdzie za grosze odkupujemy klucz do mieszkania. Następnie skaczemy pięćdziesiąt lat wstecz, do teraźniejszości, gdzie z pomocą wspomnianego klucza wchodzimy do mieszkania, które okazuje się być zamieszkane właśnie przez podstarzałego już generała. Ponieważ zżera go poczucie winy za to, co zrobił w swojej młodości, z łatwością uzyskujemy od niego przedmiot potrzebny do przekonania jego młodszego ja, by postąpił zgodnie z naszymi planami. Co z kolei zmienia przyszłość i daje nam w niej nowe możliwości. Tego typu zadań, zmuszających nas do skakania po różnych erach i zmieniania historii otaczającego nas świata, jest w Evolandzie 2 pełno.

...skradanką...

Sama historia początkowo wydaje się jedynie pretekstem do zabaw z czasem, stopniowo zaczyna jednak wprowadzać poważniejsze wątki i sprawiać, że zaczynamy przejmować się losem naszych towarzyszy.  Nie jest to jednak w żadnym razie ponura opowieść – dialogi oraz wydarzenia wypełnione są żartami oraz nawiązaniami do popkultury. Na arenie koloseum zmierzymy się z wojowniczymi wiewiórkami ninja, w więzieniu spotkamy gościa, który wytatuował sobie cały plan więzienia, lecz nie może z niego skorzystać, gdyż nie posiada lusterka, a w odległych, mroźnych krainach spotkamy bałwana imieniem John Snow, który, jak mu uświadomimy, nic nie wie. Francuzi wykazali się sporym wyczuciem balansując między humorem a powagą, w żadnym momencie nie odczułem, że jakiś żart jest nie na miejscu albo że klimat zrobił się zbyt gęsty. Jedyne, co mi przeszkadzało i nie pozwalało w pełni wczuć się w historię, to decyzja, by Kuro, główny bohater, był niemową. Nie rozumiem, dlaczego twórcy tak często decydują się na takie rozwiązanie. Zabija ono wszelką sympatię, jaką można by odczuwać względem protagonisty. Tyle dobrego, że chociaż towarzyszące mu postacie obdarzone zostały różnorodnymi charakterami i dają się szybko polubić.

...karcianką...

999 in 1

Przez większość czasu, Evoland 2 jest eRPeGiem wzorowanym na klasycznych odsłonach serii Legend of Zelda. Zwiedzamy wykreowany przez twórców świat fantasy, rozmawiamy z postaciami, sieczemy potworki mieczem. Ładowany przez kilka sekund atak pozwala nam wezwać do pomocy towarzyszy, których moce służą do celów ofensywnych oraz do wpływania na otoczenie, z czym związane jest odkrywanie znajdziek i rozwiązywanie prostych zagadek środowiskowych. Prawdę mówiąc, action-RPGowa część produkcji Shiro Games jest jej najnudniejszym aspektem.

...Bombermanem...

Rzecz w tym, że obok tego głównego modułu, gra co krok zaskakuje całkowicie zmieniając swój gatunek. Evoland 2 bywa dwuwymiarową platformówką, skradanką (i to z opcją używania kartonowego pudła!), bijatyką z systemem walki przeniesionym żywcem ze Street Fightera, wariacją na temat Puzzle Questa, taktycznym jRPGiem, scrollowaną mordoklepką, nawet grą rytmiczną – liczba gatunków, jakimi bawi się ta produkcja, jest olbrzymia. Sterowanie w każdej z nich jest proste i intuicyjne (chociaż do niektórych zdecydowanie zalecane jest posiadanie pada), poziom trudności na tyle niski, by nie irytować osób nielubiących danego gatunku (bardziej wymagające rozgrywki w ramach danego typu gier najczęściej dostępne są w charakterze zadań pobocznych), zaś dostęp do kolejnych rodzajów zabawy rozłożony jest na całą rozgrywkę. To ostatnie sprawia, że przy grze nie da się znudzić – ledwie nacieszymy się jedną nową mechaniką zabawy, a już raczeni jesteśmy kolejną.

...bijatyką...

Ukończenie głównej linii fabularnej to zabawa na kilkanaście godzin, gra została jednak wypełniona także licznymi zadaniami pobocznymi, znajdźkami i minigrami, które zwiększają czas spędzony przy Evolandzie 2 około dwukrotnie – niespieszne zebranie wszystkich achievementów zajęło mi w sumie trzydzieści cztery godziny. Questy poboczne, jak wspomniałem wcześniej, często dają okazję do zmierzenia się z trudniejszymi wersjami sekwencji z głównego wątku fabularnego i wymagają już pewnych umiejętności albo kilku(nastu) podejść, nim uda się je ukończyć. Wzorem Wiedźmina 3 czy może raczej Final Fantasy VIII, produkcja Shiro Games ma też wbudowaną w siebie rozbudowaną karciankę. Granie w nią jest całkowicie opcjonalne, ale zdecydowanie warto dać jej szansę.

...klonem Puzzle Questa...

Kilkukrotnie gra uroczyła mnie niedoskonałościami technicznymi. Nie były to poważne błędy i zdarzały się rzadko, ale wypada o nich wspomnieć. Raz Evoland 2 zawiesił się w trakcie walki turowej, innym razem na ekranie przestały wyświetlać się karty do gry. Niektóre przedmioty wymagane do pchnięcia fabuły do przodu zostały też za sprytnie ukryte i łatwo jest je przegapić- to nie problem w przypadku opcjonalnych znajdziek, ale w przypadku kluczowych itemów taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Ponadto, z bliżej nieznanych mi powodów gra, umożliwia konfigurację klawiszy w klawiaturze, ale nie przewiduje takiej opcji w przypadku pada, co zmusiło mnie do korzystania z zewnętrznych programów, by uczynić granie za pomocą starego Dual Shocka 2 komfortowym. 

...arcade'owym shooterem...

Ewolucja Evolanda

Poszczególne „epoki” doskonale oddają odpowiadający im styl graficzny – era ośmiobitowa jak żywo przypomina pierwsze Pokemony, szesnaście bitów rozbudzi wspomnienia wśród tych szczęśliwców, którzy posiadali SNESa, zaś trójwymiar cieszy oko i wspaniale kontrastuje ze swoimi poprzednikami. Szczególnie dużo przyjemności daje zwiedzanie tych samych lokacji w różnych czasach, obserwowanie, jakim ulegają zmianom. Malutka przystań rybacka z czasem staje się tętniącym życiem portem, malownicza wioska z czasem ulega wyludnieniu i podupada w wyniku exodusu młodzieży do tętniącego życiem miasta...  Oczywiście, nawet w najładniejszej przyszłości gra nie wygląda tak dobrze jak chociażby Final Fantasy XIII, ale i tak jest całkiem nieźle – i zdecydowanie powyżej średniej gier niezależnych.

...czy nawet grą rytmiczną.

Tak jak pierwszy Evoland był sympatyczną, ale jedynie ciekawostką, tak jego kontynuacja może już spokojnie stawać w szranki z innymi przedstawicielami gatunku jRPGów – i wychodzić z tego starcia z tarczą. Zmieniające się na naszych oczach zaawansowanie techniczne oprawy graficznej, ciekawa fabuła, gigantyczna ilość wymieszanych ze smakiem gatunków i nawiązań do popkultury, rozgrywka starczająca na kilkanaście godzin – wszystko to sprawia, że Shiro Games, tworząc grę będącą hołdem dla gatunku jRPGów, zdołało jednocześnie stworzyć jednego z najlepszych przedstawicieli  tego gatunku od lat.

Czarny Wilk
16 września 2015 - 10:39