Nadeszły święta. Jak co roku będziemy jeść i pić do oporu. A jeśli tak, to wasz mistrz pióra ma dla was genialną propozycję: przepis na kurczaka w sosie a la Fulko. Czegoś równie pysznego jeszcze nie konsumowaliście. A więc ołówki w dłonie i do roboty:
- Starannie umytego kurczaka skropić sokiem z cytryny.
- Natrzeć mięso cynamonem, dodać goździki.
- Włożyć kurczaka do głębokiego szklanego naczynia, dodać 200 ml czerwonego wina, 200 ml białego wina, 100 ml ginu, 200 ml wódki Smirnoff, 100 ml białego rumu i obowiązkowo 150 ml tequili.
- Potrawy nie ma potrzeby poddawania obróbce cieplnej. Kurczaka wypierd...my, bo jest zbędny. Natomiast sam sos.... palce lizać!!!
Uwaga! Kurczak musi być martwy, bo inaczej bydle samo sos wypije.
Fulko życzy Wesołych Swiąt i Smacznego!
Halloween znane nam jest przede wszystkim z amerykanśkich filmów. Jednak od kilku lat zaobserwowałem, że ten dość szalony zwyczaj zawitał również u naszych progów - dosłownie. Co prawda nie prezentuje się tak hucznie jak w USA, ale wyraźnie widać, że dzisiejsze, młode pokolenie próbuje z coraz to większym zapałem wdrożyć swoje niecne plany na zdobycie słodyczy.
Czekałem z tym "wpisem" do ostatniej chwili, w założeniu, że któryś z kolegów blogerów zamieści jakąś bardziej rozbudowaną rozkminę, jednak skoro dzień ma się już ku końcowi, wrzucam mój mikro-tekst. Życzę wszystkiego jak-najlepszego ojcom-graczom w dniu ich święta. By Wasze pociechy zawsze Was bawiły, rozumiały Wasze hobby, a najlepiej, by zechciały do niego dołączyć. Mnie do ojcostwa jeszcze daleka droga, jednak uważam, że tego typu okazje zasługują na jakieś swoje zaznaczenie. Ciekaw jestem, jak dzieci ojców-graczy postrzegają ulubioną rozrywkę swoich rodzicieli? Grają z Wami, czy mają inne zajęcia? Jednak jakby na to nie patrzyły, mam nadzieję, że pamiętały o tym wyjątkowym dniu.
P.S.: jaki tata poza Eli Vance'm Wam się kojarzy z ojców występujących w grach komputerowych? Chyba mam jakąś zaćmę, bo poza nim na tę chwilę przypomina mi się tylko ojciec Eliki z Prince of Persia (2008), ojciec Księcia z Piasków Czasu, Giovanni Auditore i Zeus z God of War...
Ostatnio natknąłem się na artykuł Jeffa Ridera w The Charleston Gazzette, w którym autor próbuje zwrócić uwagę na gry, które minęliśmy w przedświątecznym i grudniowym natłoku hitów. Przejrzałem listę i zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę decyduje, że jedne produkcje dodajemy do ciągle rosnącej listy „na później”, a w inne inwestujemy od razu?
Wbrew pozorom końcówka 2010 roku nie była jakaś przesadnie oszałamiająca. Potężnych hitów nie było znowu aż tak wiele, a ich różnorodność pozwalała większości odbiorców czuć się usatysfakcjonowanym. Mało było gatunków „przeładowanych”, a i wydawcy nie chcieli się tłoczyć i rozrzucili bardziej swoje premiery w czasie.
Prezenty zjedzone, ciasta rozpakowane, rodzina jutro (dzisiaj?) wyjedzie. Jak zwykle: święta przyszły i minęły w ekspresowym tempie. Oto więc być może ostatni wpis na gameplayu podejmujący tematykę bożnonarodzeniową. Oczywiście w sposób internetowy. Oto kilka znalezisk w ten czy inny sposób związanych z wiadomym świętem:
Pocztówki od firm z branży gier
Serwis 1up postanowił podzielić się garścią ciekawszych pocztówek otrzymanych od przeróżnych wydawców i deweloperów. Sympatyczna galeria (a w niej świetna video-kartka od Ubisoftu i zacny obrazek od twórców Prototype 2) znajduje się pod tym adresem, a tutaj macie dwie sympatyczne przesyłki od Segi oraz Bethesdy.
8:30. Mimo, iż godzina niemłoda, rozum mówi, że to jeszcze nie pora, a pięknie wtóruje mu reszta organów, które chcą przestawić się tryb świąteczny, zaś wszelkie okoliczności niesprzyjające temu procesowi mają zostać odsunięte na boczne tory. Nic z tego.
Demoniczny krzyk domowników: „Wstawaj, już późno, bo przez cały rok będziesz tak długo spał” uświadomił mi, że to już ten dzień, że już za kilka godzin znowu będę zjadać bezlitośnie zamordowanego (i ustawicznie drożejącego) karpia, a na kompot z suszu będę patrzyć ze stałym politowaniem jak i współczuciem na tych, którzy wypiją to nieznośne paskudztwo.
Tak naprawdę to ten wpis jest tak daremny, że aż żal, że muszę o tym pisać;) Wiecie jak to jest - nie ma już super tematów do omówienia, rok się kończy, podsumowania wykonane, prezenty pokupowane. Mógłbym milczeć i rozpocząć potajemne ucztowanie. Żeby nie być oksarżonym o poustosłowie i bezsensowne mielenie klawiatury zapodaję przezabawny, bo utrzymany w świątecznym tonie, filmik oparty na Gwiezdnych Wojnach. Jest w nim trochę betonu, ale nigdy nie spodziewałem się, że Mariah Carey może przygrywać w kantynie Mos Eisley. To w głównej mierze przekonało mnie, że warto wypełnić przestrzeń Gameplaya kolejnym przełomowym postem i przy okazji życzyć Wam dużo zdrowia i mamony!
Pamiętam czasy gdy jako mały chłopiec nie mogłem usiedzieć w spokoju przed magicznym etapem “otwieramy prezenty!” Człowiek nie wiedział co dostanie. Wszystko polegało na miłej niespodziance i przyjemnym (bądź nie) zaskoczeniu. Nigdy nie zapomnę jak otrzymałem swojego „pierwszego Pegazusa” czy upragnioną figurkę G.I. Joe. Czasy się zmieniły. Zapytani dzisiaj co chcemy dostać, wymieniamy konkretne rzeczy lub dostajemy na nie pieniądze. Motyw „nietrafionego prezentu” przestaje wprawdzie istnieć, lecz kastracji ulega również element zaskoczenia. To właśnie on nakręca to miłe „oczekiwanie” i przyjemną „nerwówkę”. Wiem, ROJO zaczyna pierdzielić jakieś smuty. Oprócz chęci złożenia Wam najserdeczniejszych życzeń świątecznych, chciałem zapytać na jakie prezenty Wy czekacie? A może już wiecie co dostaniecie? Tytułem wstępu coś sklecić więc wypadało. Zapraszam.
Ile razy przychodzi mi zrobić zakupy w centrum handlowym, do domu wracam z bólem głowy, na który żadna chemia nie ma sposobu. Po prostu mam dosyć. 3-4 godziny łażenia za niczym, choć lista w ręku mieni się jak nigdy. Jest precyzyjna - sól, cukier, ptasie mleczko, sok, śmietanka do kawy, margaryna, sześciopak piwa. Przekraczając wrota hiper-ultra-centrum stajemy się o jakieś 50 punktów IQ głupsi. Z głowy uchodzą resztki szarych komórek, a w ich miejsce pojawia się kisiel, niemal jak u postaci w Falloucie ze skillem Inteligencja 1 (w porywach 3). Wiem, że muszę, ale nie chcę cierpieć. Dylemat, który trzeba koniecznie poddać próbie.
Z pewnością nigdy nie pokocham tego zgiełku, ze względu na duchową próżność. Jadę w górę schodami, a na dole ludzie siedzą przy kawiarni i wpieprzają desery za 30 złotych. Za 30 złotych to ja mogę sobie zamówić pyszną pizzę i ją spożyć w ciepłym, spokojnym miejscu (czyt. w domu). Czy wywalanie z portfela dzyngów przy tak fatalnej atmosferze ma sens? Pewnie ma, ale coś wam napiszę - raz zamówiłem sobie podwójne espresso w takim lokalu na parterze molocha. Wiecie, ja na jednym miejscu, a na przeciwko koleżanka ze studiów, dookoła jakieś 200 osób. Czuliśmy się jak w zoo, nawet nie mogliśmy normalnie pogadać. Po 10 minutach nastąpiła błyskawiczna ewakuacja do pubu.