Przejrzałem kilka poradników prezentowych i mocno się zasmuciłem. Skyrimy, Batmany, Assassiny, Battlefieldy i Moderny. Te nazwy pojawiają się w niemal każdym przeglądzie tego typu. Tymczasem na półkach sklepowych kurzą się prawdziwe perełki, których wydawcy nie mieli pieniędzy na marketing i nie mogli zaserwować sobie reklam większych od witryn, na których są umieszczane.
Postanowiłem stworzyć „Spóźniony, ale przynajmniej unikatowy poradnik prezentowy”, czyli SAPUPP. Tak, nazwa tego przedsięwzięcia jest tak dźwięczna, że bankowo wejdzie do użytku powszechnego. SAPUPP nie ma na celu promowania cyfrowych gier niezależnych, które trudno umieścić pod choinką. Skupiam się na tytułach dostępnych w pudełkach. Zaczynamy od...
Dla fanów i fanek akcji w stylu God of War
El Shaddai: Ascension of the Metatron to na pierwszy rzut oka prawdziwy odlot wizualny. Twórcy tej gry odpowiadają między innymi za koncepcję „malarskiego” Okami i także tutaj podeszli do sprawy ambitnie. El Shaddai ma też ciekawe podłoże fabularne inspirowane Księgą Henocha. W grze wcielamy się w kapłana, który musi pokonać siedem upadłych aniołów u boku samego Lucyfera (tytuł gry to z kolei jedno z imion Boga). Rozgrywka to czystej krwi slasher z elementami platformowymi i ciekawym systemem walki (bohater kradnie broń wrogom).
Produkcja zebrała wysokie oceny w recenzjach, a jednak została pominięta. Niesłusznie. Kupując ją na pewno zrobicie duże wrażenie. Od strony rozgrywki El Shaddai: Ascension of the Metatron kojarzy się z takimi współczesnymi hitami jak God of War III. Wizualnie robi jednak większe wrażenie – to po prostu bardziej artystyczne podejście do tematu grafiki w grach.
Dla miłośników i miłośniczek muzyki oraz odlotów
Child of Eden jest jedną z najładniejszych gier wydanych w tym roku. To także jeden z największych przegranych, bo produkcja nie zdołała wybić się spośród innych tytułów. Początkowo grę kojarzyliśmy głównie z Kinectem – była ona jedną z ciekawszych propozycji dla dorosłego gracza na tę platformę. Okazało się jednak, że odbiorcy nie są nią szczególnie zainteresowani (nawet mimo zachwytu wielu dziennikarzy). Problem tkwił w cenie gry – za normalną kwotę sprzedawano produkcję z kontrowersyjnie niską liczbą poziomów. Jest ich tylko pięć (plus bonusowe). Każdy można przejść w zaledwie kilkanaście minut. Nie omijajcie jednak poniższego akapitu – przekonam Was, że warto kupić grę.
Teraz Child of Eden jest tańszy i dostępny na PlayStation 3. Warto ją kupić, bo to odlot do emocjonalnego i wyidealizowanego świata jednego z najlepszych japońskich devów. Tetsuya Mizuguchi to gość znany z tak świetnych tytułów jak Rez, Space Channel 5 czy Lumines. Gra jest wysmakowanym wizualnie i dźwiękowo celowniczkiem, w którym ratujemy sztuczną inteligencję przed wirusem. Pięć poziomów można powtarzać w nieskończoność (chociaż może nie na jedno posiedzenie!) – odblokowujemy w ten sposób dodatki i modyfikatory. Child of Eden spodoba się casualom (jest tryb bezstresowy, w którym nie można zginąć) i graczom szukającym wyzwań (hard!). Jedna z moich ulubionych gier tego roku – polecam.
Gra obsługuje Kinecta, PlayStation Move, pada oraz 3D.
Dla osób, które lubią co-op w stylu Monster Hunter
Są takie gry, które jedni kochają, a inni zupełnie ignorują i nie rozumieją ich fenomenu – na myśl przychodzi Monster Hunter, u nas seria niszowa, w innych rejonach świata prawdziwy hit. Earth Defense Force: Insect Armageddon to chyba podobny przypadek. Produkcja wydana w tym roku na konsolach i pecetach zebrała wyjątkowo zróżnicowane recenzje, ale cieszy się sporą popularnością w pewnych środowiskach. Wcale mnie to nie dziwi, bo sam opis gry może być zachęcający: wcielamy się w niej w członków oddziału, którzy walczą z kolejnymi falami gigantycznych robali atakujących metropolię. Do boju można ruszyć w pojedynkę i ze znajomymi, co oczywiście zawsze się ceni.
Earth Defense Force: Insect Armageddon to produkcja niedoskonała i opierająca się na prostej repetycji. Zabijaniu robali. System tej gry potrafi jednak wciągnąć bardziej niż różne liniowe produkcje. Tutaj dostajemy bowiem kilkaset broni, pojazdy i mnóstwo innych gadżetów. Jeśli szukacie zręcznościowej gry dla siebie i znajomych na zimowe wieczory, powinniście sięgnąć właśnie po ten tytuł. Nie sugerujcie się niskimi ocenami – wartościowe media doceniły tę grę i zobaczyły w niej naprawdę dobrą porcję rozrywki dla fanów akcji i co-opa.
Japońskie RPG są lepsiejsze
Disgaea 4: A Promise Unforgotten, Atelier Totori: The Adventurer of Arland, White Knight Chronicles II – te trudne do przyswojenia przez mózg nazwy nikomu nic nie mówią, bo fanów (s/j)RPGów jest u nas jak kot napłakał. Gwarantuję jednak, że każda z tych gier dostarcza co najmniej kilkadziesiąt (kilkuset?) godzin doskonałej zabawy i ogromną porcję autorskich, oryginalnych pomysłów. Wystarczy przebrnąć przez wymagające sterowanie/mechanikę i zaakceptować nieco inną stylistykę.
Nie będę tutaj wchodził w szczegóły każdego z nich – poszukajcie informacji o nich w sieci. Wybrałem właśnie te produkcje, bo każda z nich miała swoją premierę w tym roku. Narzekacie na miałkość Dragon Age’a II i brak erpegów z dobrymi systemami walki, a nie tylko widowiskowym siekaniem? Brakuje Wam rozbudowanych fabuł? Odpowiedzią mogą być właśnie te niestety niszowe tytuły.
*White Knight Chronicles II wykreślamy - Asmodeusz i Pita donoszą, że gra ssie.
Dla graczy i graczek szukających najlepszych gier w historii
Kolekcje HD są popularne i czasami zupełnie niepotrzebne. W przypadku The Ico & Shadow of the Colossus Collection nie mam tego typu wątpliwości – ten pakiet spełnia wręcz walory edukacyjne. W Polsce niewiele osób grało w gry studia Team Ico i oto nadeszła doskonała okazja, aby to nadrobić. Obydwa tytuły są uznawane za MEGADZIEŁA i trzymają się nieźle. Ja właśnie ubijam dziewiątego kolosa i szczerze mówiąc sprawia mi to większą frajdę niż przemierzenie kolejnych planet w jeszcze świeżym Star Wars: The Old Republic (mimo, że ogólnie lubię MMO).
Parę godzin temu Yasiu z gameplay.pl zapytał mnie, czy te gry będzie w stanie ogarnąć nastolatek i czy warto kupić je na prezent. Moim zdaniem tak, bo zarówno Ico, jak i Shadow of the Colossus operują uniwersalną symboliką i gwarantują niezwykłe doznania. W pierwszej z nich przemierzamy zamek pełen niebezpieczeństw i ochraniamy milczącą dziewczynę. W drugiej wcielamy się w śmiałka, który próbuje ożywić bliską sobie osobę. Można tego dokonać poprzez zabicie kilkunastu potężnych kolosów. Obie gry są niezwykłe – wystarczy chyba powiedzieć, że w Shadow of the Colossus nie ma zwykłych przeciwników. Są tylko gigantyczni bossowie – walki z nimi to prawdziwe przeżycie.
Szczypta zwariowanego humoru
No More Heroes: Heroes' Paradise to kolejna zupełnie pominięta perełka, która zdecydowanie zasługuje na uwagę. Sporo mówi się o SUDZIE 51 w kontekście Shadows of the Damned, czy jego nowych projektów, a przecież jego najgłośniejszym dziełem w tej generacji konsol jest właśnie No More Heroes (o ile nie jesteśmy na tyle złośliwi, aby wykluczyć Wii z tej kategorii). To doskonała produkcja dla osób, które nie boją się kontrowersyjnych rozwiązań w systemie rozgrywki i jednocześnie szukają w grach większej swobody treściowej. „Suda czyni cuda”, głosi stare przysłowie: w jego grach żart goni parodię, a parodia miesza się z kpiną. Przy tym otrzymujemy sporo dobrej zabawy.
Trzeba przyznać, że ta produkcja jest trudna w odbiorze ze względu na kanciastą i minimalistyczną grafikę (w końcu to konwersja z przepotężnego Wii). Do tego dochodzi świadoma toporność rozgrywki (a przynajmniej części jej elementów) i dziwaczne koncepcje. W grze wcielamy się w zwyczajnego chłopaka, który staje się zabójcą i pnie się w rankingu najlepszych morderców. Rozgrywka ma otwartą strukturę – gracz może poruszać się po mieście i wykonywać sporo czynności (np. zarabiać pieniądze na sprzęt i... kasety). Wszystko to ocieka nawiązaniami do innych gier/filmów/książek/komiksów i specyficznym humorem. Doskonała propozycja dla wyluzowanych osób z zacięciem do wymagających gier walki.
Wersja Heroes' Paradise zawiera obsługę PlayStation Move, chociaż kontroler nie jest wymagany do uruchomienia gry. Produkcja została stworzona z myślą o Wiimocie, więc na PS Move sprawdza się świetnie.
Sport to zdrowie i nie tylko piłka
Zapomnijcie o NBA 2K12, czy FIFA 12. Tytuł sportowej gry roku przypada grze Top Spin 4, w którą grałem chyba tylko ja i @mattheinze (i jeszcze jedna osoba, która na moich oczach kupiła grę w jednym z katowickich sklepów). W ostatniej serii epickich meczów remisujemy (drugi pojedynek przegrałem z kretesem). Piszę to z prostego powodu – to jeden z nielicznych symulatorów tenisa, który sprawdza się także online. Gra ma też parę ciekawych trybów multi, ale serwery świecą pustkami. Możecie zmienić to kupując produkcję sobie i znajomym.
W odróżnieniu od Virtua Tennis 4, Top Spin 4 stara się w pewnym zakresie symulować sytuację na korcie. Oczywiście gra jest pełna uproszczeń i kompromisów – brakuje aspektu psychicznego, kontuzji i innych rzeczy. Mimo tego, produkcja czeskiego oddziału 2K jest bliska ideałowi. Jest tak dlatego, że mecze zaskakują i są naprawdę nieprzewidywalne (w odróżnieniu od wspomnianej serii Sega, w której zmiany są zwykle kosmetyczne). Tutaj po prostu zdarzają się sytuacje rodem z turniejowych spotkań i nie wszystko zależy od opanowania systemu gry. Top Spin 4 ma też całkiem dobrą oprawę wizualną, świetne animacje zawodników i porządny tryb kariery. Postawcie na oryginalność, ile można kopać piłę?
Zdaję sobie sprawę, że skorzystanie z powyższych typów może być trudne – czasu do Świąt zostało niewiele. Większość gier można jednak dostać bez problemów w lokalnych sklepach (sprawdzone!): niekoniecznie sieciowych, ale mniejszych i zakamuflowanych (w Katowicach są bodajże 3-4 tego typu placówki, przeważnie w podejrzanych bramach).
Mam nadzieję, że odnajdziecie w sobie dość siły na to, aby przełamać siłę marketingu i sprezentować komuś tego typy perełki. Dajcie znać, czy ominąłem jakieś niszowe wydawnictwo z 2011 roku, które zasługuje na to, aby mieć je na półce.