Gdy mowa jest o zespole względnie nieznanym i komuś zależy na tym, by inni się nim zainteresowali, to najprostszym sposobem jest uciec do szybkiego porównania z innymi grupami. Black Peaks w swojej tegorocznej odsłonie brzmi jak efekt upojnej nocy między Mastodonem i zespołem Soen, podczas której w tle leciały płyty Deftones. All That Divides to kawał solidnego albumu, który powinien trochę namieszać w alt-metalowym światku.
Grupę Black Peaks poznałem przy okazji niezłego debiutu zatytułowanego Statues. Srogie riffy, melodyjny śpiew i krzyki dały jasno do zrozumienia, że panowie lubią kombinować i łączyć kontrastowe dźwięki. Ale dopiero ten drugi album pokazał, że jego autorzy są gotowi atakować szczyty.
Stwierdzenie z tytułu tekstu, że Korn wraca do korzeni, było używane kilkakrotnie w ostatnich latach. The Serenity of Suffering to już 12. album w historii grupy, która od ponad 20 lat istnieje w zbiorowej świadomości. I co ciekawe, mimo ogromnego doświadczenia, jest to ekipa mająca pewien problem z dostarczaniem wysokiej jakości materiału przy okazji każdego kolejnego wydawnictwa. Czy nowy album to rzeczywiście echo sukcesów sprzed lat czy kolejne puste obietnice?
Jeszcze kilka lat temu zespół Chevelle nie istniał w mojej świadomości (może poza utworem The Red, który pewnie wielu z Was też zna), ale po premierze fantastycznej płyty La Gargola zacząłem nadrabiać zaległości. Okazało się, że chicagowskie trio to zdolne bestie i na każdym albumie jest coś wartego uwagi. Fani gitarowego grania powinni zatem czym prędzej poznać nowe wydawnictwo Chevelle, album The North Corridor, na którego krótką recenzję serdecznie zapraszam. Szatan!
Gdy słucham Chevelle, w głowie pojawia się okazjonalne, raz słabsze, raz mocniejsze, skojarzenie z Toolem. Podobny głos wokalisty i rytmiczne zagrywki przywołują echo słynnej grupy. Na szczęście Chevelle są zupełnie autonomicznym tworem, który dzielnie prze do przodu na poletku alternatywnego rocka i metalu. The North Corridor to kolejny przykład natchnionego rzemieślnictwa ze strony panów - 10 dziarskich kompozycji bez wyraźnie słabszych momentów.
Kto czeka na nowy album Toola? Ja czekam! Od tak dawna, że stan ten jest już zupełnie naturalny. Czekam dokładnie od 10 lat, bowiem dzisiaj mija dekada od dnia, w którym na rynku pojawił się krążek 10000 Days, ostatnie wydawnictwo sygnowane marką Tool. A skoro w naszej najbliższej muzycznej przyszłości nie widać długo oczekiwanej kontynuacji tego dzieła, pozostaje nam nieco powspominać. Wszak dobra muzyka nie starzeje się nigdy.
Fani Toola nigdy nie byli rozpieszczani przez muzyków ze swojego ulubionego zespołu. Pierwsze pełnoprawne studyjne wydanie to Undertow z 1993 roku, a przez kolejne 13 lat istnienia pojawiły się jeszcze 3 płyty. Ale jeśli pięcioletnie oczekiwanie między Aenimą a Lateralusem, a później tak samo długie między Lateralusem a 10000 Days było dla nich męczarnią, to przekroczenie magicznej bariery 10 lat musi zakrawać na kpinę. No ale przecież takie Guns N' Roses potrzebowało półtorej dekady na dokończenie i wydanie Chinese Democracy...
Ósmy studyjny album Deftones to świadectwo muzycznej dojrzałości. Gdy zespół zaczynał (długogrający debiut pt. Adrenaline wyszedł w 1995 roku), został szybko wrzucony do worka z grupami nu-metalowymi. Z czasem jednak panowie udowodnili, że są zupełnie innym typem bestii, czego najlepszym przykładem jest agresywno-elektroniczna płyta White Pony z 2000 roku. Później było różnie, ale wciąż drapieżnie, wielowarstwowo i w najgorszym razie dobrze. Aż w końcu dotarliśmy do kwietnia AD 2016, kiedy po kilku miesiącach od ujawnienia pierwszych informacji, w końcu światło dzienne ujrzał album Gore. A ja teraz będę udowadniał, że Deftones nie są w stanie nagrać złej płyty.
To chyba już pora na to, żeby zrobić tegoroczne podsumowanie muzyczne. Widziałem, że co niektórzy już to zrobili na łamach gameplay, więc i na mnie pora. Muszę szczerze przyznać, że był to dobry rok. Doczekałem się kilku naprawdę świetnych wydawnictw, zostałem zaskoczony przez kilka nieoczekiwanych projektów. Jednak przede wszystkim poszerzyłem mocno horyzonty. Dużo muzyki eksperymentalnej, form rozkładu dźwięku, trochę asłuchalnego szumu i alternatywy. Przekonałem się, że Polacy nie tylko szturmem wzięli współczesny black metal, ale świetnie brzmią w czeluściach muzycznego podziemia i eksperymentu. W zestawieniu przeważa jednak mocne, metalowe granie. W tym roku nie będę się wysilać i robić wyścigi do podium ulubionych płyt. Wymienione przeze mnie to absolutny top, bez podziału na miejsca... No dobra: płytą roku jest Meliora.
Niemal 6 lat minęło od premiery ostatniego studyjnego albumu Rammsteina. Liebe ist für alle da pojawił się 16 października 2009 roku, zaś dwa lata później fani na "przetrzymanie" dostali kolekcję teledysków i remiksów z jednym premierowym utworem. I choć grupa jeszcze koncertowała, to w szeregach ekipy pojawiły się deklaracje o potrzebie swego rodzaju urlopu. Bez wątpienia Rammstein nagra jeszcze nowy materiał, ale póki co dostaliśmy co innego: długo oczekiwane koncertowe wydawnictwo połączone z filmem dokumentalnym. Rammstein in Amerika już jest dostępny na sklepowych półkach, a ja zapraszam na jego szybką recenzję.
Jeszcze raptem kilka lat temu mogliśmy usłyszeć liczne głosy, jakoby to Polska była traktowana przez największe sławy muzyki rockowej jako kraj trzeciego świata, do którego przyjeżdża się na jeden koncert i to raz na kilka lat. Dzięki aktywności organizatorów z Łodzi, Warszawy, Gdańska, Krakowa czy Poznania (ale i okazjonalnie kilku innych miast) oraz obecności pięknych aren w tychże metropoliach, sytuacja znacznie się poprawiła, a fan muzyki rockowej nie musi się w naszym kraju czuć zepchnięty na margines. Przyszykujcie portfel, przeglądając poniższą nieco subiektywną listę najciekawszych festiwali lub koncertów rockowych i metalowych, które odbędą się w Polsce w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy. Będzie się działo!
W internetach zaczęły powoli pojawiać się teksty z różnymi podsumowaniami, topkami, listami i zestawieniami. To nie tylko gry komputerowe, ale cała masa różnych rzeczy, zjawisk wydarzeń i tworów. Dla mnie rok 2014 nie był bardzo growy, a na pewno miałem raczej małą styczność z produkcjami świeżymi i popularnymi. Dużo czasu jednak spędziłem z muzyką, poszerzając nie tylko muzyczne horyzonty, ale i kolekcje. Mogę stwierdzić, że pod tym względem był to rok wyjątkowo dobry pod względem ciekawych znalezisk z poprzednich lat, ale i tegorocznych dokonań.
6 lat czekali fani Slipknota na nowy album zamaskowanych metalowców. .5: The Gray Chapter w końcu się ukazał i prezentuje się bardzo okazale, choć droga do jego wydania była trudna, zaś szczęśliwy finał wcale nie taki oczywisty. W maju 2010 roku Paul Gray, basista i jeden z założycieli zespołu, przedawkował środki przeciwbólowe i zmarł, zaś zimą 2013 roku grupa pożegnała się z perkusistą Joeyem Jordisonem (podobno tutaj również zawiniły pewne chemiczne substancje). Ból, gniew, rozczarowanie i smutek były ogromne, ale Corey Taylor i reszta ekipy byli w stanie zaprząc te uczucia w służbie kreacji i stworzyli coś, co dla wielu miłośników ciężkiego grania będzie jedną z lepszych płyt tego roku.
Chcąc napisać tekst nieco inny, niż zwykłe "dobrze zagrana, dobrze nagrana płyta", zapraszam na mhroczną jak serce Varga Vikernesa, tajemniczą, nastrojową i wyposażoną w kilka głupkowatych analogii historyjkę opisującą nowy album Slipknot.