"Obyś żył w ciekawych czasach" mówi stare porzekadło. 2020 to ciekawy rok, bez dwóch zdań. Na polu muzyki oznaczał głównie odwołane koncerty (i ogromne strat w branży) oraz wzmożoną kreatywność muzyków wypływających z siebie kolejne single i albumy. Jak co roku zamierzam podsumować - subiektywne jak nie wiem! - mijające 12 miesięcy pod kątem najciekawszych muzycznych premier. Ale skoro rok był dziwny, to moje zestawienie też będzie inne niż poprzednimi razami.
Miałem problem z wybraniem tego jednego jedynego albumu roku. Nie dlatego, że wyszły same słabe płyty, ale dlatego, że żadna nie wyróżniła się na plus na tyle, by wyraźnie wyprzedziła pozostałe (choć gdybym absolutnie musiał wskazać zwycięzcę, byłby to albo Greg Puciato albo chłopaki z Bring Me The Horizon). Z tego powodu podzieliłem finalistów na 6 kategorii, a w każdej mogło znaleźć maksymalnie 5 albumów, a jeden został określony jako ten najlepszy. Kategorie są płynne i to, że jakiś zespół czy wykonawca wylądował tu, a nie tam, jest kwestią mojego widzimisię i nie oznacza, że nie pasowałby gdzie indziej. Więc miejcie otwartą głowę. Zapraszam!
Raczej relaks
Tu przeważają rytmy spokojne, w tempie powolnym lub umiarkowanym. Nie jest to typowa muzyka relaksacyjna, ale na pewno jest to najłagodniejszy zestaw w tym podsumowaniu.
DJ Krush - Trickster
Dj krush to klasa sama w sobie. Od lat niezawodnie dostarcza materiału do przyjemnego słuchania pokręconych bitów z niepowtarzalnym japońskim smaczkiem. Może nie jestem w stanie rozróżnić poszczególnych utworów, ale ogólnie wrażenie jest bardzo pozytywne.
Jazzpospolita - Przypływ
Tegoroczne odkrycie. Cudownie uspokajająca hybryda jazzu i rocka, ale ze wskazaniem na to pierwsze. Bardzo przyswajalne, pozbawione megalomanii, zagrane ze swadą, no i polskie. Świetna płyta.
Skalpel - Highlight
Tu też rodzimy skład, który lata temu zaskoczył byciem pierwszą ekipą znad Wisły przyjętą przez legendarną wytwórnię Ninja Tune. Panowie od lat grają elektro-jazzo-triphopy na wysokim poziomie.
Julia Marcell - Skull Echo
Jakiś tak wyszło, że ta kategoria jest zdominowana przez Polaków. Julia Marcell skacze po gatunkach i na najnowszej płycie zatrzymuje się przy alternatywnym popie, gdzie parkietowe hity łączą się z czymś nieco progresywnym i nieoczywistym. Smaczne.
the best:
Puscifer - Existential Reckoning
Zwycięzca tej kategorii nie będzie wielkim zaskoczeniem dla tych, którzy mnie znają. Muzyczne projekty z Keenanem na wokalu zawsze mi się podobały. I nawet jeśli ten album Puscifera jest mniej ekscytujący niż poprzednie, to na wyróżnienie w tej kategorii zasługuje.
Szatańtwo i napie*dalanie
W kontraście wstawiam teraz hałasy, ścianę dźwięku, darcie japy i ogólną nieprzystępność, choć nadal jest to zestaw płyt, którym daleko jest do prawdziwej ekstremy - miejcie to na uwadze :)
Code Orange - Underneath
Ta płyta momentami brzmi, jakby się popsuła. I jest to bardzo fajne. Zespół poznałem dopiero w tym roku, więc trudno mi napisać jakieś madres podsumowanie. Musi wystarczyć to: jest ogień, riffy są soczyste, a te nieliczne momenty większego spokoju dają oddech przed kolejnym atakiem.
Sugar Horse - DRUGS
To jest tylko EPka, ale świetna, więc wrzucam ją tu. Panowie grają "post" - metal, punk, progressive, shoegaze itp. Otwierający płytę tytułowy numer zachwycił mnie totalną ścianą dźwięku, która eksploduje w drugiej połowie. Dwa utwory są spokojniejsze, trzy agresywniejsze, przewaga szatana usprawiedliwia obecność Sugar Horse.
Emma Ruth Rundle + Thou - May Our Chambers Be Full
Doom jako gatunek muzyczny nie towarzyszy mi często. W zasadzie w ogóle. Dlatego z połączenia cudnego wokalu Emmy i skrzeczenie lidera grupy Thou woke ten pierwszy. Ale wśród tych siedmiu utworów dużo jest dobra i nie ma wcale aż tyle naparzania. Tu bardziej chodzi o diabelski klimat.
the best:
Loathe - I Let It In and It Took Everything
Cudnie różnorodna płyta, pełna dzikiego szaleństwa, krzyków, jadowitych riffów i deftonesowego klimatu i sennej atmosfery. Są momenty ultraciężkie i takie gdzieś pomiędzy. Początkowy entuzjazm w ciągu roku zmalał, ale w tej kategorii jest to mój zdecydowany faworyt.
Proste rockowe granie
Kilku chłopa, kilka riffów, bez przesadnego silenia się na eksperymenty. Ot, proste granie, jak stoi w tytule kategorii.
Black Orchid Empire - Semaphore
Spotify poleciło mi ten zespół w zeszłym roku i z miejsca mi się spodobało. Dobre, klasyczne rockowe łojenie w nowoczesnym wydaniu. Jest tu miejsce na ballady, na coś szybszego i nieco niemal metalowych zagrywek.
Bush - The Kingdom
Najsłynniejszy brytyjski zespół grunge'owy wydal w tym roku płytę, o jakiej członkowie mówili od dawna. Garażową, drapieżną, przypominającą to, z czego Bush był znany 25 lat temu. Po kilku słabych płytach taki powrót jest bardzo miły.
Seether - Si Vis Pacem, Para Bellum
RPA górą! Seether to najbardziej znany zespół z tego kraju, który ostatnio nagrywa bardzo solidne albumy. Bez eksperymentów i wymyślania koła na nowo. Ot, nowoczesny post-grunge z chwytliwymi melodiami i zdrową dawką muzycznego gniewu.
Witchrider - Electrical storm
Stoner rock rodem z Niemiec. Na drugi album czekaliśmy aż siedem lat i wyszło fajnie. Nie super, ale fajnie. To jest ekipa dla ludzi, których nie satysfakcjonowały ostatnie albumy QOTSA. Jeśli się trochę rozpędzą i nagrają coś jeszcze lepszego, będzie super.
the best:
Good Tiger - Raised in a Doomsday Cult
Koleś śpiewa jak babeczka. Czasami, nie zawsze. I nie ma w tym niczego złego, a na dodatek w tle jest rewelacyjny zestaw muzyków, którzy razem dają prawdziwy popis pełen wszystkiego, co w rocku najlepsze. A najlepsze z najlepszych są te momenty tylko instrumentalnego szaleństwa, które powinny trwać jeszcze dłużej. Siedzi mi w głowie ta płyta od dnia premiery.
To pewnie grają w radiu
Klasyczny mainstream, który gości lub gościł (lub mógłby gościć) w różnych Antyradiach i Rock Radiach. Chwytliwe melodie, trochę hałasu, trochę relaksu.
Skubas - Duch
Skubas zasłynął kilka lat temu singlem, w którym nie miał dla nas miłości. Zainteresowałem się na moment i przeszło. Aż tu nagle pojawia się nowy album w 2020 i brzmi ciekawie, nowocześnie, jesienne, melancholijnie, dorosło... Jest też miejsce na troszkę hałasu. Miła niespodzianka.
BOSTON MANOR - Glue
A to taki pop-punk z wysp brytyjskich. Bardzo wpada w ucho, jest świetnie wyprodukowany, czasem dociśnie pedał gazu i robi się naprawdę fajnie. Ekipa jest popularna w ojczyźnie,całe tu chyba nie. A gdyby tak nasze radio zechciało ich odkryć, od razu warto byłoby wysłuchać po raz dziesiąty reklamy kremu na odciski.
Krzysztof Zalewski - Zabawa
Zalewskiego znamy nie od dziś. Chłopak swobodnie skacze między gatunkami, jednocześnie ciągle będąc dumnym przedstawicielem rodzimej alternatywy, która kochają media. Nowa płyta jest taneczna i rozrywkowa. I bardzo dobrze.
Grandson - Death of an Optimist
Głos młodego pokolenia nie tylko w USA, choć głównie tam. Grandson jest dla wielu tym, czym było Rage Against The Machine niemal 30 lat temu. Tyle, że brzmi bardziej popowo. Na szczęście gniew łatwiej wyrazić poprzez hałas, więc mamy tu kilka głośnych protest-songów. EPki, które pojawiły się wcześniej, są lepsze, ale i tak warto rzucić uchem.
the best:
Bring Me The Horizon - Post Human: Survival Horror
Amo dla panów z BMTH było udanym eksperymentem, ale wielu fanów tęskniło za gitarowym ciężarem. Pierwsza z planowanych EPek dostarcza więc dokładnie to: gitarowy ciężar, wsparty talentem do pisania chwytliwych refrenów i producencką swadą, dzięki czemu wszystko brzmi nieskazitelnie. 30 minut świetnej zabawy dla fanów nowoczesnego rocka/metalu.
Płyty z utworami powyżej 8 minut
Progresywna ekipa, długie utwory, brak klasycznej konstrukcji piosenek. No, przynajmniej w większości przypadków, bo tych naprawdę długich utworów jest tylko po kilka na album. Ale wiecie, o co chodzi :)
All Them Witches - Nothing as the Ideal
Amerykańskie bagna, te różne dziwne przydrożne atrakcje, bourbon i ognisko na pustyni. To wszystko zostało zamienione w muzykę na nowej płycie All Them Witches. Dwa ponad 9-minutowe utwory robią świetną robotę, ale wielu zakocha się głównie w lekko stonerowym Lights Out.
Black Foxxes - Black Foxxes
Tu też są tylko dwa długie utwory. Tu też jest klimat jak z USA (ale tym razem słychać zadymiony bar). Tu też jest sporo do kochania. Po dwóch płytach nagranych w innym składzie pan lider uznał, że czas na zmiany i z nowymi kolegami nagrał najlepszy album w karierze - dojrzalszy i bardziej różnorodny. Uwaga, nie zawsze spokojny utwór pozostaje takim do końca.
Lunatic Soul - Through Shaded Woods
Polska ekstraklasa, ten fajny pan Duda, szef Riverside, znowu nagrał zacny solowy album pod szyldem Lunatic Soul. Tym razem płyta jest folkowa z delikatnymi naleciałościami czegoś cięższego i mroczniejszego. Wersja deluxe albumu ma na trackliście najdłuższy utwór autorstwa Mariusza Dudy - 27-minutowego potwora, który warty jest każdej sekundy uwagi.
the best:
Pure Reason Revolution - Eupnea
Prawdziwie progresywne granie autorstwa duetu, który ostatnio trochę za bardzo romansował z popem. Na szczęście nowy album okazał się powrotem do bardziej gitarowego brzmienia - 6 utworów na płycie to żadna równowaga między trzema krótszymi i trzema dłuższymi kompozycjami. Wszystkie są super.
Pomiędzy kategoriami
Ani to radio, ani to szatany, ani relaks. To jest takie coś pomiędzy - w ramach jednej płyty spotykają się różne wrażliwości, ale końcowy efekt jest zawsze przynajmniej dobry.
Marilyn Manson - We Are Chaos
Miałem nadzieje, że ta płyta wysadzi mnie z kapci. Manson finansujący z country brzmiało jak coś niezwykle interesującego. Końcowy rezultat jest bardzo dobry, ale po trzech miesiącach nie słucham go już tak często. Całość jest przemyślana, bardzo spójna, bez szarżowania i udawania. Szczere muzykowanie w kolaboracji z Shooterem Jenningsem.
Deftones - Ohms
Deftones now nagrali jeszcze słabego albumu. Ohms nie jest wyjątkiem, ale cierpi trochę na "takosamość" utworów, którym trzeba poświęcić więcej czasu, by odkryć różne smaczki. Są tu jednak momenty fantastyczne i godne najlepszych chwil w karierze zespołu. Ale jest ich za mało, by mówić o czymś genialnym.
HEALTH - DISCO 4 :: PART 1
HEALTH zawsze super, szczególnie po genialnym albumie VO. 4: Slaves of Fear. DISCO 4 kontynuuje serię sprzed kilku lat, ale dzięki utrzymaniu brudnego, noise'owego klimatu, jest warta uwagi w większym stopniu, niż poprzedniczki. Szczególnie cieszy fakt, że większość albumu to kolaboracje, wśród krótych należy wyróżnić zestawy z Perturbatorem i Full of Hell. Bardzo cyberpunkowe to jest, a to modny klimat ostatnio.
the best:
Greg Puciato - Child Soldier: Creator of God
Greg Puciato to dla mnie głównie wokalista retro-wave'owego The Black Queen, ale wcześniej był przecież wokalistą ciężkiego The Dillinger Escape Plan. Jego solowy album w fenomenalny sposób łączy te dwie estetyki. Co kilka utworów następuje zmiana i ten miły pan śpiewający na tle atmosferycznej elektroniki nagle kopie Was w zęby z dziką furią. I te przeskoki wcale nie są sztuczne czy wymuszone. Ten album to przemyślane dzieło życia. No i na dodatek fani NIN znajdą tu coś dla siebie. Dla mnie bomba.
Oto moje muzyczne podsumowanie roku. Jeśli chcecie coś dorzucić, ewentualnie się nie zgodzić, to zapraszam. Podsumowanie podsumowuję coroczną playlistą, która na starcie zawiera utwory z powyższych płyt i nie tylko.