Temat "Dragon Balla" przewijał się na Gameplayu już wielokrotnie przy najróżniejszych okazjach: w recenzjach gier, opisach ulubionych seriali, czy po prostu jako przykład tego, że "kiedyś wszystko było lepsze, a anime miały fabułę i wyrazistych bohaterów". Wszystkie artykuły skutecznie omijały jednak temat dość ciekawego projektu dwóch Francuzów pod nazwą "Dragon Ball Multiverse". Najwyższa pora nadrobić zaległości.
Ostatnio trochę przypadkiem, trochę za namową Żonki postanowiłem odświeżyć sobie wspomnienia z dzieciństwa. Padło na bajki, kreskówki, wieczorynki – czyli wszystko to, co przyciągało moją uwagę na dłużej niż 15 minut przed TV. Najlepsze bajki puszczano wówczas na Polonii 1 i polskim RTL 7. Dlaczego? Bo były i brutalne, i zabawne, i… czasem pokazywali tam nagie panie (no co? byłem mały!). Dzisiaj widok tych bohaterów budzi politowanie i ironiczny uśmiech. Okazuje się, że wspomnienia są najcenniejsze, kiedy są nietykalne, kiedy nie próbujemy ich reanimować. Przekonałem się, że kiedyś reagowałem na te obrazy wybuchami „hahaha!” i „łał!”, a dzisiaj „o Boże, jakie to głupie!”. Ale wciąż lubię te animowane głupoty.
Moje dzieciństwo to cykl, w którym zamierzam opisać swoje osobiste przeżycia z dzieciństwa. Wpis ma na celu pobudzenie, bądź przypomnienie Waszych wspomnień i zachęcenia Was do przyjemnej dyskusji. Zaś młodszym pokoleniom chciałbym w ten sposób udowodnić, że osoby w moim wieku również miały interesujące dziecięce lata.
Dawno temu, gdy Raziel był małym Razielkiem przyszła moda na kolekcje wszystkiego co miało cokolwiek wspólnego ze znanym i uznanym anime Dragon Ball. Stało się tak dlatego, iż wspomniany serial był wtedy emitowany na programie RTL7. Wszystkie posiadające ten kanał dzieci jak i nieco starsza młodzież zlatywały się o tej samej porze do swoich domów, by obejrzeć kolejne odcinki przygód Son Goku i jego przyjaciół. Dopiero po trzyodcinkowym seansie ponownie wychodziły na dwór aby móc wymienić się swoimi spostrzeżeniami, pochwalić kolekcjami oraz zwyczajnie pobawić.
Otóż nie! Wszystko co dobre, szybko się kończy, a w przypadku serialu Dragon Ball, wszystko skończyło się na „Zetce”. Dziś powracamy do tematu smoczych kul i tego w jak łatwy sposób zniszczyć legendę. Przyznam szczerze, że nim zdołałem obejrzeć serię „GT”, wiele osób uprzedzało mnie, że będę miał do czynienia z czymś słabym. Mimo to zdecydowałem się obejrzeć kolejne odcinki z moimi ulubieńcami z pozytywnym nastawieniem. Jednego byłem jednak pewien - wyższości „Z” nad „GT.
Czas na zapowiedzianą drugą część cyklu poświęconemu anime w uniwersum Dragon Ball. Tym razem omówię następną serię, zatytułowaną literką „Z”. Już w poprzednim artykule pisałem o tym, że to właśnie ta odsłona jest moją ulubioną. Główną przyczyną jest tu nastawienie na niezwykle efektowne walki oraz niemniej ważne przemiany naszych bohaterów jak i wrogów, co dodatkowo potęguje emocje. Nie zabraknie także krótkiego podsumowania „Kai”, będącego odświeżoną i mocno okrojoną wersją „Zetki”.
Dragon Ball, ze wzkazaniem na „Zetkę” jest moim ulubionym anime jakie kiedykolwiek powstało. Mało ambitne, ale widowiskowe dzieło, sprawiło że miliony widzów zakochało się w tym serialu. Moje początki były co prawda nikłe, ponieważ w czasach gdy „Smocze Kule” były emitowane u nas na RTL7, ja nie posiadałem tego programu, więc za każdym razem musiałem udawać się do kuzynów aby móc obejrzeć kolejne odcinki. Dopiero w roku 2007, zabrałem się za obejrzenie wszystkich odcinków jakie kiedykolwiek powstały, wraz z filmami. To był wspaniały rok. Wielomiesięczny seans na który składało się 508 odcinków.
Namco Bandai pochwaliło się nowymi materiałami prezentującymi rozgrywkę w Dragon Ball Z: Ultimate Tenkaichi. Obejrzałem walkę z kilka razy większym bossem i jestem ... rozczarowany.
Zupełnie nie rozumiem, na co autorzy poświęcają swój czas i w jaki sposób chcą zyskać uznanie w oczach fanów prezentując takie fragmenty gry. Jedyne naprawdę dobre elementy jakie można dostrzec to dobrze budująca klimat ścieżka dźwiękowa, którą przecież stworzono lata temu na potrzeby anime i nie jest ona żadną zasługą dewelopera. Co poza tym? Schematyczna walka w stylu, który znamy od lat. Nie twierdzę, że to złe rozwiązanie, czy archaizm do wytępienia. Nie jest to jednak coś, czym twórca powinien się chwalić w 2011 roku na materiałach promocyjnych.
Po dłuższej przerwie powracamy do wyprawy z ekipą z Dragon Ball przez świat gier. Omówiliśmy już wiele tytułów, które ukazały się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Dzisiaj pora na bliższe pamięci występy znanych bohaterów na popularnej konsoli Sony.
Nigdy jakoś nie potrafiłem przekonać się do darmowych bijatyk bazujących na uniwersum Dragon Ball. Z reguły były to pozycje co najmniej słabe, brzydkie, niezbalansowane. Kolejne edycje więc ściągałem z Internetu, instalowałem i po kilku godzinach usuwałem z dysku, przyrzekając sobie, że nigdy więcej ta gra nie wyląduje na twardym dysku mojego blaszaka. W ten sposób zakończyłem przed kilku laty swoją przygodę z M.U.G.E.N.A.M.-i i gdyby nie czysty przypadek, nigdy więcej bym pewnie do nich nie wrócił. Kilka miesięcy temu natknąłem się jednak na YouTube na fragmenty gameplayu z edycji 2011, które w niczym nie przypominały tego, co pamiętałem z poprzednich wersji. Ściągnąłem, rozpakowałem... i gram do dzisiaj.
W poprzednich odsłonach cyklu poznaliśmy gry w uniwersum Dragon Ball, które ukazały się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie omówiliśmy jednak jeszcze tytułów, które zawitały na konsole inne, niż te produkcji Nintendo. Dzisiaj więc poznamy gry, które ukazały się na mniej popularne sprzęty w pierwszej połowie lat 90.