Otóż nie! Wszystko co dobre, szybko się kończy, a w przypadku serialu Dragon Ball, wszystko skończyło się na „Zetce”. Dziś powracamy do tematu smoczych kul i tego w jak łatwy sposób zniszczyć legendę. Przyznam szczerze, że nim zdołałem obejrzeć serię „GT”, wiele osób uprzedzało mnie, że będę miał do czynienia z czymś słabym. Mimo to zdecydowałem się obejrzeć kolejne odcinki z moimi ulubieńcami z pozytywnym nastawieniem. Jednego byłem jednak pewien - wyższości „Z” nad „GT.
Już liczba odcinków daje nam do zrozumienia, że coś tu nie gra. Pierwsza seria miała ich 153, druga zaś 291. Trzecia ma ich zaledwie 64. Ponadto twórca mangi jak i anime nie brał czynnego udziału w produkcji „GT”, co dodatkowo nie napawało optymizmem. Mimo to, ocierając łzy po obejrzeniu „Z”, włączyłem pierwszy odcinek opowiadający o dalszych losach Goku i jego przyjaciół. Pierwsze wrażenie zaskakująco dobre. Kreska co prawda sporo się zmieniła, stała się bardziej kolorowa, ale miejscami miałem wrażenie, że nie jest tak szczegółowa jak w ostatnich odcinkach „Zetki”.
Czas na kolejne spostrzeżenia. Goku wraz z Uub trenowali kilka lat w Kami’s Lookout. Czyli wszystko zgodnie z planem. Niestety pojawia się stary Pilaf ze swoją niedorobioną zgrają, psując cały efekt swoimi nieudolnymi poczynianami zamieniając głównego bohatera w dziecko. Od tego momentu poczułem się nieco zażenowany, ponieważ nie chciałem powrotu do najstarszej serii. Pomyślałem sobie, no dobra niech im będzie, w końcu z tego co pamiętam z kart Chio, Goku w SSJ4 był już dorosły, więc pewnie w trakcie anime smocze kule spełnią jego życzenie i odwrócą efekt uboczny. Mimo to zdziwił mnie pewien paradoks. Skąd wzięły się te kule i dlaczego nikt o nich wcześniej nie wiedział? W końcu to były całkiem inne „jaja” niż te dotychczas nam znane… Paradoksów jest tutaj więcej, ale po kolei.
Seria ta została podzielona na kilka sag. Pierwsza dotyczyła Bebi i szczerze powiedziawszy podobała mi się do pewnego momentu. Podróżowanie po planetach, kilka ciekawych sytuacji, bliższy kontakt z dorosłym Trunksem z teraźniejszości oraz młodą wnuczką naszego protagonisty Pan, przypadły mi do gustu. Nawet walki okazały się całkiem miłe dla oka, chociaż brakowało tu znanego z poprzednika rozmachu. Szkoda też, że młody Goku okazał się być słabszym i mniej wytrzymałym wojownikiem niż za swoich "dojrzałych" czasów. Kiedy zatem moje notowania drastycznie spadły? Otóż wtedy gdy Bebi wylądował na Ziemi, a właściwie gdy rozpoczęła się jego walka z Goku. Poziom zażenowania sięgał miejscami zenitu. Wyciąganie obcęgami ogona z rzyci Goku przez Rō Kaiôshina, aby ten pierwszy mógł zamienić się w złotą małpę pod wpływem pełni księżyca, a następnie w SSJ4 jest tego najdobitniejszym przykładem. Brakowało mi słów, dosłownie i w przenośni…
W końcowej fazie tej wielkiej bitwy nadal czułem się mocno rozczarowany, ponieważ pomimo ogromnych mocy walczących ze sobą wojowników, w żaden sposób nie dało się tego odczuć. To już pierwsza walka Goku z Vegetą prezentowała się o wiele bardziej efektownie, a przecież poziomy ich mocy były wtedy nieporównywalnie niższe! Po Wszystkim zdziwiło mnie również to, że Goku jest dorosły tylko w ostatniej formie. What the hell?
No nic, nadeszła kolejna saga z Super C17 i kolejnymi absurdami na czele. Jakim cudem fuzja dwóch, słabych robotów C17 mogła spowodować aż tak dużą zmianę w mocy? Z tych dobrych tylko Goku był odpowiednio silny, ale i tak brakowało mu krzepy. Wielce trenowany Uub jak i reszta towarzyszy walczyła beznadziejnie już przy sadze Bebi. Przez pewien moment wszyscy źli powracają do świata żywych, ale tylko przez chwilę, by zginąć z rąk Wojowników Z. O pojedynku Goku z Freezerem i Cellem nie chce mi się nawet pisać, bo to dno dna. Długość, a raczej krótkość wątku o Super C17 również nie jest wystarczająca. Generalnie, na tym etapie poczułem drugiego kopniaka w brzuch ze strony twórców.
Na koniec zaprezentowali nam długą jak na warunki "GT" przygodę ze smokami. Pamiętacie Shenlonga ze zwykłego DB? Stary Piccolo Daimao rozwalił go jednym ciosem. Tutaj powstało 7 oddzielnych smoków, które powinny być kilkukrotnie słabsze od niego. Nic z tych rzeczy. Nawet najsłabsze jednostki potrafią miotać naszym ulubieńcem jak szatan, któremu wyraźnie przydałby się poziom SSJ5. Na koniec pojawiła się fuzja ze sztucznie przemienionym Vegetą SSJ4 oraz walka o wszystko co istnieje. Oglądając te odcinki, moje ciało aż drżało z nerwów. Nie sądziłem, że "GT" okaże się aż taką padaką. Jedynie kinówki dają radę, bo serial jest dla mnie jakimś nieporozumieniem. I jeszcze to głupie zakończenie... Kto obejrzał ten wie o co mi chodzi.
Na koniec kilka równie frustrujących uwag. To co bardzo mi się nie spodobało to odstawienie reszty znanych postaci gdzieś na bok. Zabrakło tu także humoru oraz klimatu Dragon Ball. Brak Akiry jest tu aż nadto odczuwalny... Vegeta z wąsami i dziwnie ściętym fryzem? Co to w ogóle ma być? Dobrze, że później zajęli się jego wyglądem... Krilan dziadziuś? No way! Aż tyle lat nie minęło, aby miał tak wyglądać. Nie mówiąc już o roli Piccolo. Jak można potraktować w taki sposób tak znaną i przez wielu lubianą postać?
Poza tym osobiście uważam, iż "GT" jest całkowicie zbędne w tym uniwersum. To wszystko, co mam Wam do "powiedzenia" w sprawie anime Dragon Ball. Następnym krokiem będzie Naruto.