W końcu, jak to zwykle bywa po drobnych perturbacjach, udało nam się nagrać trzydziesty siódmy odcinek podcastu naGRAnie. Jako zadośćuczynienie kilkudniowego opóźnienia z przyjemnością informuję, że jest to najdłuższa w historii audycja, trwająca godzinę i czterdzieści minut. Jest więc czego posłuchać, tym bardziej, że we wrześniu nastąpił prawdziwy wysyp nowych gier i interesujących newsów.
Rozmawiamy m.in. o:
Jakiś tydzień temu firma BioWare poinformowała graczy, że, przy okazji N7 Day (7 listopada), zadebiutować ma Mass Effect Trilogy, a więc swoiste zwieńczenie kosmicznej trylogii z komandorem Shepardem w roli głównej. Czy jest to gratka dla fanów? Czy może najlepszy wybór dla osób nieznaznajomionych z serią? A może nad kupnem powinni zastanowić się jedni i drudzy? Odpowiedź jest dość złożona.
Tekst zawiera spoliery dotytczące fabuły Mass Effect i Silent Hill 2
Osobiście wierze, że gry staną się nowym medium artystycznym opisującym kondycję ludzką podobnie jak literatura, malarstwo, teatr, kinematografia itd. Seks jest kluczowym doświadczeniem ludzkim i dzięki pożądaniu każdy z nas może cieszyć się egzystencją na tym wspaniałym świecie. Społeczeństwo ciągle ma problemy z rozmawianiem o seksualności. Nie rozumiem czemu ludzie przemilczają coś dzięki czemu istnieją. Każde medium artystyczne miało swoją batalie o niezależność. Największe bitwy jednak prowadzono o opis seksualności. Pędzle, pióra, dłuta, kamery wygrały je w końcu nie tylko walcząc o swoje, ale przede wszystkim tym, że dojrzały do tematu seksualności. Fedra Racin’a, obrazy Degasa, Czerwone i czarne Stendhala, rzeźby o idealnych kształtach i nawet choćby Boogie Nights, American Beauty czy Nóż w wodzie. Tysiące przykładów.
Rzadko kiedy kończę grę od razu. Wrodzone ADHD sprawia, że napoczynam kilka gier, potem odkładam w kąt i wracam po tygodniu, dwóch albo i miesiącu. Ma to swoje wady, często zwyczajnie zapominam, o co chodzi. Ale wpadłem na pewien pomysł.
Jakiś czas temu zacząłem prowadzić rozważania związane z serią Mass Effect (rozumianą jako trylogia, a nie poszczególne jej części), a które miały doprowadzić mnie do pewnego konkretnego wniosku - czy trylogia Mass Effect powinna być traktowana jako gra akcji, czy jako cRPG? Oczywiście najbardziej dyplomatycznym rozwiązaniem byłoby wrzucenie jej do wora z napisem action/RPG, jednak nie satysfakcjonuje mnie takie rozwiązanie. Uparłem się, założyłem, iż gatunek taki jak action/RPG nie istnieje i postanowiłem doprowadzić tę sprawę do końca. Czy Mass Effect/2/3 rozpatrywany jako całość to gra akcji czy cRPG? Nadal nie jestem do końca przekonany (choć zdecydowanie składniam się ku jednej z opcji), ale obecne trendy wskazują na to, że takich dylematów można mieć więcej, a w przyszłości na pewno ich liczba jeszcze wzrośnie.
Ależ doczekaliśmy czasów. No ale przecież tego chcieliśmy. Wielkich koncernów, przemysłu miast rzemiosła i olbrzymich budżetów. Rynek growy miał się stać poważny i voilà - oto jesteśmy tego świadkami. O czym truję? O absolutnym braku niespodzianek.
Zastanawiając się nad tekstem powitalnym, który zainauguruje nowy, gameplayowy blog, przez moją głowę przemknęły pomysły na te sztampowe i oklepane zlepki zdań. Myślałem nad zapowiedzią zbliżającej się gry, recenzją tej obecnej na ryku, bądź o małym powrocie do przeszłości… Rozmyślając o ukończonych tytułach, jak też nad tymi, które dopiero mają zawitać na sklepowe półki, okazało się, co zdaje się oczywiste, że tytuły nawiedzające moje myśli są erpegami. To ten gatunek gier lubię najbardziej i to na nim się wychowałem. Historię, rozwój postaci czy wykreowany świat w grach odkąd sięgam pamięcią stawiałem wyżej od akcji. Deus Ex, Alpha Protocol, Planescape: Torment, seria The Elder Scrolls, Gothic, rodzimy Wiedźmin, kosmiczny Mass Effect - nad tymi tytułami zarywałem noce, one pochłaniały mnie bez reszty, im poświęcałem większość wolnego czasu. Ten szybki przekrój przez ostatnio i onegdaj ukończone gry nakłonił mnie do pewnej refleksji, którą pozwolę się z Wami podzielić. Otóż "erpegi" uległy i ulegają ostatnimi czasy ogromnej ewolucji. Jakiej?
Od premiery Mass Effect 3 i poznania zakończenia trylogii przez pierwszych śmiałków minął ponad kwartał. W tym czasie, zwłaszcza na początku, fora zapłonęły świętym oburzeniem. Zniesmaczeni fani wylewali swoje żale, wymyślano teorie o indoktrynacji i innych niestworzonych rzeczach. BioWare się zreflektowało i zapowiedziało rozjaśnienie swojego zakończenia. Przed kilkoma dniami Mass Effect 3 Extended Cut ujrzało światło dzienne. Czy potrzebnie?
Siłą rzeczy w tekście znajdują się niewielkie spoilery.
Gry wideo, mimo, że są najmłodszym dzieckiem w rodzinie kultury, zdążyły już pokazać swój potencjał na zostanie również tym najzdolniejszym. Z biegiem czasu coraz bardziej uwydatniły cechę, której pozazdrościć im mogą nawet angażujące wyobraźnię książki – odbiór gry w dużej mierze zależeć może od samego gracza. W tytułach takich jak Bioshock nasza wiedza o świecie przedstawionym różni się, zależnie od gorliwości w zwiedzaniu poszczególnych pomieszczeń. Po całej trylogii Mass Effect szukanie dwóch jednakowych Shepardów jest jak szukanie igły w stogu siana &‐ każdy pojedynczy wybór definiuje naszą grę i naszą postać. W serii Civilization dostajemy do dyspozycji zestaw mechanik i efektów wizualnych, a tysiące osób wyłuskuje z nich swoją własną, niepowtarzalną fabułę. Przykłady można mnożyć, ale czas, abym w końcu przeszedł do meritum.
Gry to bardzo dziwne medium – teoretycznie pozwalają na opowiadanie ciekawych, wciągających historii w bardzo efektowny sposób, ale w praktyce w ogóle z tego nie korzystają, bojąc się odzewu większości graczy. Spróbujmy rozważyć, czy istnienie fabuły jest niezbędne do tego, aby dobrze się bawić przy komputerze lub konsoli oraz przyjrzyjmy się kilku grom, w których historia (lub jej brak) w dużej mierze zadecydowała o sukcesie lub klęsce na rynku elektronicznej rozrywki.