Czy gra jest w stanie rzetelnie przedstawić piekło, jakim jest choroba psychiczna? Jeśli tak, to czy nie przestaje wtedy jednocześnie być grą na rzecz przywdziania szat interaktywnego filmu? Razem z Senuą wybrałem się do piekła by znaleźć odpowiedzi na te i wiele innych pytań.
Kultowy Blade Runner z roku 1982 w dość ponury sposób przedstawiał jeden z możliwych scenariuszy na temat tego, jak może wyglądać świat przyszłości. O krok dalej poszło krakowskie studio Bloober Team w swoim najnowszym dziecku – Observerze, które choć z jednej strony intryguje podejściem do tematu cyberpunku, z drugiej zaś irytuje wykonaniem technicznym oraz kilkoma dość wątpliwej jakości rozwiązaniami.
Rynek gier z gatunku grand strategy od lat jest zdominowany od lat przez Szwedów z Paradox Interactive. Kolejne odsłony Europy Universalis, Crusader Kings, Victoria, Stellaris czy pomniejsze tytuły zdają się nie mieć rywali na swoim polu. Jak na ich tle wypadło dzieło debiutującego w gatunku katowickiego studia Jujubee? Moim zdaniem całkiem nieźle.
Samodzielny dodatek do Uncharted 4okazał się jedną z lepszych części serii, pomimo iż nie wcielamy się w Nathana Drake’a. Klimat miejsca akcji i odpowiednie proporcje rozgrywki powodują, że przygoda jest świetna.
Mit o greckim królewiczu Tezeuszu, który położył kres żywota krwiożerczego Minotaura zna bodaj każdy polski uczeń. Jednak zarówno sama historia o bohaterskim herosie, jak i ogólny motyw zagubienia w ciemnościach labiryntu, będących naturalnym środowiskiem egzystowania śmiercionośnej bestii nie stanowią aż nadto popularnej inspiracji dla twórców gier. Z tego schematu postanowili wyłamać się jegomoście odpowiedzialni za niewielką produkcję niezależną – TAURONOS.
Osamotnienie to jedna z najgorszych rzeczy, która może przytrafić się człowiekowi. Osamotnienie na zupełnie obcej planecie Bóg wie w jakiej galaktyce byłoby doświadczeniem absolutnie wyniszczającym nie tylko dla każdego homo sapiens, ale nawet dla robota, z pozoru nie odczuwającego ludzkich uczuć ani nie posiadającego człowieczej woli przetrwania. Planet of the Eyes przedstawia właśnie taki scenariusz z perspektywy mechanicznego cyborga, jakimś sposobem ocalałego z katastrofy macierzystego statku kosmicznego.
Wyobraźcie sobie sytuację rodem z minionego weekendu – jest godzina trzecia nad ranem, a będący pod wpływem różnych środków odurzających sąsiedzi odpalają właśnie najlepszą ich zdaniem imprezę w historii ludzkości. Problem w tym, że nie dają ci tym samym możliwości zmrużenia oka, co zazwyczaj powoduje ogromną irytację. Co robicie, by temu zaradzić? Dzwonicie na policję? Idziecie na miejsce i się skarżycie? Nie, udajecie się tam i wymownie uciszacie wszystkich imprezowiczów…
Taki mniej więcej zamysł stał za Party Hard, na pierwszy rzut oka dość niepozornej grze, której pierwowzór powstał na Game Jamie kilka lat temu. Wcielamy się w nieco zdenerwowanego zachowaniem okolicznych imprezowiczów jegomościa i udajemy się na iście krwawą krucjatę przeciw zabawom i swawolom doczesnego świata. Przy okazji zaś kolejne wydarzenia poznajemy za sprawą opowieści inspektora Westa, bezpośrednio zresztą powiązanego z owymi incydentami.
Wyrobiłem się. Zdążyłem zapoznać się z historią Nico Bellicia przedstawioną przez Rockstar w GTA IV nim upłynęła dekada od premiery. Mogę więc spojrzeć na jeden z najlepszych tytułów wydanych na konsole siódmej generacji i podobnież na jedną z najlepszych produkcji wszech czasów z ciekawej perspektywy. Sprawdzić, jak nazywany wielkim hitem i kamieniem milowym projekt potrafił obronić się przed upływającym czasem. Czy nadal jest to niezapomniane przeżycie i obowiązkowa pozycja na liście każdego szanującego się gracza? Ocena obok wskazuje już, że tak, choć poznawanie jej teraz związane jest z akceptacją pewnych wad i przeterminowanych rozwiązań.
Niedawno firma EA podzieliła się reliktem z przeszłości - czymś w rodzaju wersji demonstracyjnej Mass Effect: Andromeda. Dobry ruch, choć nieco spóźniony. Wielu z Was grę albo już przeszło, albo wyrobiło sobie zdanie na tyle silne, że nie mają ochoty dema sprawdzać. Tak się złożyło, że zakupiona na premierę gra została przeze mnie ukończona zaledwie kilka dni temu, zatem chętnie się podzielę opinią wyważoną i niemal na czasie.
Mass Effect: Andromeda to duża gra. Największy objętościowo odcinek serii, który zapewnił mi sporo zabawy na ponad 50 godzin (dla porównania, każdą część trylogii ukończyłem* w czasie poniżej 40 godzin) i w przeważającej większości był to czas bardzo dobrze spędzony. Ale skoro MEA jest długa, to moja recenzja będzie na przekór - krótka i konkretna.
Są gry, w które się gra. Kosimy wrogów, giniemy, wstajemy, zbieramy expa, klikamy jakieś dialogi, kupujemy przepustki sezonowe, by po chwili o wszystkim zapomnieć i ekscytować się zwiastunem następnej, takiej samej części. Są też gry, które grają nami. Grają na naszych emocjach. Zachwycają i wzruszają. Nie dają o sobie zapomnieć długo po zobaczeniu końcowych napisów. What Remains of Edith Finch właśnie taka jest. To perfekcyjnie opowiedziana historia, wciągająca równie mocno fabułą, jak i rozgrywką, a ta polega tu głównie na umieraniu, które… nigdy nie było tak pełne życia!