Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Jako, że jestem łakomy na nowości, nie mogłem pozostać obojętnym obok Lecha Shandy. Gdy pierwszy raz ujrzałem omawiany browar, wiedziałem że muszę go mieć. Zapewne wielu z was zastanawia się czym jest nowa pozycja? Odpowiedź jest niezwykle prosta. Jest to połączeniem piwa i lemoniady. Napój ten ma orzeźwiać nas podczas upalnych dni i być przystępnym smakowo dla jak największej grupy odbiorców. Czy to wystarczy aby przekonać do siebie nowych klientów?
W ostatnim czasie Kompania Piwowarska zdecydowała się odświeżyć wygląd wszystkich dostępnych Lechów. Zmienino wówczas design etykiety jak i kształt butelki. Owe zmiany wypadły jak najbardziej na plus. Teraz opakowanie prezentuje się nowocześniej i zarazem drożej, ponieważ posiada gustowne przetłoczenia. Także dzięki tym zmianiom lepiej i pewniej leży w dłoni. Czy zatem różni się od tego schematu lemoniadowa wersja? Przede wszystkim kolorystyką nalepki. Została ona dostosowana do charakteru piwa, dlatego też oferuje żółto-zielone odcienie. Na dodatek nie odkleja się, dzięki czemu wzbudza pozytywne wrażenia estetyczne.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Przechadzając się ostatnio po sklepach na swej drodze napotkałem Maćkowe Piwo Miodowe. Nazwa dość śmieszna, przez co nie traktowałem tego browaru na poważnie. Mimo to zaryzykowałem i zakupiłem ten produkt. W końcu jego cena na tle innych miodowców okazała się całkiem przystępna. Jak sądzicie? Przypadło mi to piwo do gustu, czy nie?
Etykieta prezentuje się bardzo tradycyjnie, co też projektanci odpowiedzialni za jej design mieli na uwadze. Świetnie odzwierciedla charakter opisywanego piwa, a przy tym nie kłuje w oczy. Jej barwy są stonowane, wpadając przy tym w lekki beż. Kształt butelki typowy dla regionalnych browarów, więc nie ma sensu się nad tym dłużej rozpisywać. Trzeba jednak przyznać, że dobrze współgra z całą resztą. To co jednak zasługuje na krytykę to fakt, że nalepka lubi się odklejać. Niestety ten nieprzyjemny problem dotyka niemal każdą firmę zajmującą się nektarem bogów. Zapewne jest to wynik obniżenia kosztów produkcji. Dobrze chociaż, że w tym przypadku nie oszczędzano na samym piwie.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Po małej przerwie, postanowiłem powrócić do piwnego cyklu, w którym opisuję spróbowane przeze mnie browary. Na warsztat wziąłem bardzo mocne i zaskakująco dobre w smaku piwo Kaper. Nie mylić oczywiście z Kiperem, czyli kolejnym godnym uwagi trunkiem o sporej zawartości alkoholu. Oczywiście ten drugi produkt miałem okazję wam zaprezentować w 9 części, dlatego chętnych odsyłam zapoznania się z podaną przeze mnie recenzją.
Opakowanie prezentuje się niezwykle gustownie, niezależnie od tego czy mam tu na myśli puchę, czy też lubianą przeze mnie butelkę. Kształt jak i kolor szklanej wersji jest typowy dla piw, ale za to nalepka bardzo ładnie się z nią kontrastuje. Dominuje tu żółta barwa, zaś w tle widoczny jest starej daty statek z rozwieszonymi, potężnymi żaglami. Także do jakości etykiety nie mam zastrzeżeń. Nie odkleja się i jest przyjemna w dotyku.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Zgodnie z planem, zaprezentuje Wam dzisiaj Piwo Żywe z browaru Amber, miejscami odnosząc się do innego naturalnego piwa - Ciechana Wybornego. Oba z nich są warte uwagi nie tylko ze względu na brak pasteryzacji, ale i walorów smakowych. Zapraszam.
Kształt butelki nawiązuje do dawniejszych, znanych w głównej mierze starszym pokoleniom szklanych opakowań. Bez wątpienia pobudza to u wielu osób pewne uczucie nostalgii, a mnie osobiście cieszy jej oryginalny w dzisiejszych czasach wygląd. Sama etykieta prezentuje się niezwykle gustownie, a jej jasnobeżowy kolor ładnie komponuje się z ciemno brązowym szkłem. Pozytywny efekt psuje niestety odklejająca się nalepka, która sama w sobie odznacza się dobrą jakością. Winowajcą jest tu zdecydowanie klej. Wiadomo, że smak piwa jest ważniejszy od prezencji jego opakowania, aczkolwiek miło byłoby ujrzeć coś, co nie ma absolutnie żadnej skazy.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Tak jak obiecałem, dziś mam się zając specjalnym browarem, a takim niewątpliwie jest Amber Koźlak! Już wcześniej opisywałem piwa typu bock, ale to właśnie ten bije je na głowę. Deklasuje konkurencje i dumnie stawia czoła światowej czołówce w tym oto gatunku. Zapraszam i dziękuję kilku Golowiczom za usunięcie napisów z hota. ;)
Już sam wygląd butelki mówi nam, że mamy tu do czynienia z poważnym browarem. Wyraziste, niemalże czarne szkło o oryginalnym kształcie robi bardzo dobre wrażenie w połączeniu z jasnymi napisami oraz wizerunkiem groźnie wyglądającego kozła. Zaserwowana tu etykieta nie ma prawa się odkleić, chyba że usilnie tego chcemy. Inni producenci powinni wziąć z tego Koźlaka przykład.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Plany dotyczące tego cyklu sięgają kilka części do przodu. Dziś omówię jedno z dwóch w pełni naturalnych, prawdziwie niepasteryzowanych piw. Drugie i zarazem moim zdaniem lepsze, ukaże się dwie odsłony później. Dlaczego tak, a nie inaczej? Ponieważ mam ogromną chęć aby o nich wspomnieć najszybciej jak to tylko możliwe. Dzięki temu zyskacie również i Wy, otrzymując porównanie największych względem siebie konkurentów. Pomiędzy nimi zamierzam wstawić piwo o całkowicie innym gatunku, w celu urozmaicenia mojej piwoteki.
Opakowanie nie robi wielkiego wrażenia. W moim odczuciu prezentuje się ono gorzej, co nie znaczy wcale, że źle niż w przypadku miodowej wersji. Powodem jest kolorystyka i moje subiektywne odczucia. O wzorze rozpisywałem się w przypadku Ciechana Miodowego i swoje zdanie podtrzymuje. Jeśli ktoś nie pamięta, odsyłam serdecznie do 2 części cyklu. ;)
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Lubicie grzane piwo? Ja nie, co nie przeszkodziło mi jednak spróbować Tatry Grzaniec. To właśnie tym piwem zajmę się w dzisiejszej odsłonie cyklu „Razielowa piwoteka”. Test zrobiłem niejako w dwóch wersjach, przez co będę omawiał piwo pod dwoma względami - na ciepło i na zimno. Oczywiście w celach porównawczych, bo do plusów jak i minusów będę brał pod uwagę tylko rozgrzaną wersję. Zapraszam.
Osobiście Tatra kojarzy mi się z żółtą etykietą, jednak w przypadku grzańca jest ona bordowej barwy. Standardowo w tle widać górala, trzymającego w dłoni ciepłego browarka. Przyznaję, że pod względem kolorystyki, „ciepła” wersja prezentuje się mniej chamsko od standardowej. Nie ukrywajmy, ale żółta etykieta w połączeniu z brązową butelką nie prezentuje się specjalnie ładnie. Choć trzeba przyznać, iż rzuca się ona w oczy z daleka. Jakość nalepki typowa dla innych Tatr, więc nie będę się na ten temat rozpisywał.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Witam, muszę się do czegoś przyznać. Od jakiegoś czasu nie pijam piw, ponieważ zająłem się czymś innym. Jednak nie martwcie się, ponieważ cykl nadal będzie kontynuowany. Zastanawiacie się zapewne jakim cudem? Otóż, zawsze po spróbowaniu danego browaru, notuję sobie w specjalnym zeszyciku spostrzeżenia na temat próbowanego trunku. Dzięki temu w trakcie pisania recenzji, zaglądam sobie do niego. Oczywiście zapas opisanych piw kiedyś się skończy, ale zapewniam Was, że prędko to nie nastanie, ponieważ mam zanotowane przeszło 100 piw! :D Dziś zdecydowałem się omówić Perłę Chmielową, którą darzę wielką sympatią. Poniżej dowiecie się dlaczego.
Butelka ma gustowny i dość niestandardowy kształt. Jest także koloru zielonego, co w połączeniu z równie zieloną etykietą ładnie się komponuje. Sam nadruk szału nie robi, ale nie jest też zły. Można rzec, że prezentuje się bezpłciowo, ale byłoby to lekką przesadą. Po prostu jest odpowiednio „wyważony”. Chciałbym zaznaczyć, iż wcześniejsze wersje posiadały brązowe opakowanie. Wizualnie może i bardziej rzucało się w oczy, ale w moim odczuciu lepiej pasuje tu aktualny kolor. Niestety nie miałem okazji próbować Perły Chmielowej w brązowej butelce, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat smaku i różnic spowodowanych inną barwą szkła. Jeśli zaś chodzi aluminiową wersję, to wygląda ona całkiem zgrabnie, o ile można tak to ująć.
Jakiś czas temu pisałem o zacnej inicjatywie jaką jest pub dla graczy w Lublinie. Tutaj znajdziecie artykuł. Fajne miejsce, w którym można było wypić piwko albo drinka i wspólnie pograć na konsolach. No właśnie - można było, bo już teraz jest to nielegalne. Przynajmniej według policji. Władzy nie interesuje to, że producenci gier sami przysyłali właścicielom nowe gry, by ci udostępniali je w pubie. Władza wie swoje. To tak jakbym pożyczył koledze rower, a policja oskarżyła go o kradzież. Bareja wiecznie żywy.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Po długiej przerwie, chciałbym Was powiadomić, że powróciłem z nową siłą. Dzisiejszym tematem będzie smakowe piwo o mało znanej nazwie Sombreros. W teorii najbliższym konkurentem opisywanego napoju jest Desperados, który będzie moim punktem odniesienia. W praktyce jak już wiadomo bywa różnie, ale o szczegółach dowiedzcie się już za moment, bo w kolejnych akapitach. Zapraszam.
Opakowanie budzi skojarzenia z Meksykiem oraz przede wszystkim kaktusami. W swoim życiu miałem okazję pić sok/napój o smaku kaktusa i przyznam szczerze, że bardzo mi on przypasował, jednak w przypadku Sombreros, nie ma ani krzty po jakimkolwiek posmaku tej rośliny, szkoda. Wracając do tematu, z drugiej strony, widać nawiązania do swojego droższego konkurenta, aczkolwiek nie są one aż tak bliskie aby posądzać je o plagiat. Przyznam szczerze, że etykieta, choć nie jest na światowym poziomie, prezentuje się całkiem interesująco.