Jeśli byliście napaleni na Halo Wars 2 do tego stopnia, że kupiliście droższą edycję przedpremierową to od połowy grudnia oddawaliście się błogiemu odświeżaniu jedynki. Na zachętę przed lutową premierą jest w sam raz, ale czy broni się samodzielnie?
Zapraszam na (niby) recenzję.
Pamiętam jak zaczynałem czytać komiksy z Wielką Kolekcją Komiksów Marvela. Pod koniec 2012 roku byłem wniebowzięty, bo forma tych zestawów idealnie nadawała się do zapoznania z wieloma bohaterami i była drogowskazem co czytać dalej. Co dwa tygodnie wyczekiwałem komiksów budujących na mojej półce niezwykłą panoramę Gabriela Del’otto. Dziś (na początku 2017) jesteśmy świadkami pojawienia się trzeciej już tego typu kolekcji, co sprawia, że przez najbliższe miesiące co tydzień będzie na nas czekał w kiosku nowy komiks/komiksy!
Jakimś cudownym trafem premiera kontynuacji ciekawego eksperymentu w ramach serii Halo zbliża się coraz większymi krokami. O tym czy Halo Wars 2 okaże się czymś więcej niż tylko gratką dla fanów"jedynki" przyjdzie nam jeszcze zadecydować. Dziś zajmiemy się zapowiedzią trybu wyraźnie odróżniającego nadchodzącą produkcję Creative Assembly od pierwowzoru z 2009 roku, a przybliżającą ją do nowych pomysłów 343 odnośnie ich wizji multiplayera ostatnich odsłon naszej ulubionej serii.
Dziś tematem jest Blitz!
Wszyscy wiemy jak skonstruowane są eventy w komiksowych uniwersach? Jednej, głównej mini-serii zatytułowanej jak całe wydarzenie towarzyszą standardowo wydawane pozycje, które jakoś odnoszą się do tematu głównego. By móc ogarnąć całą opowieść najczęściej potrzebna jest lektura rdzennej historii wraz z tymi tak zwanymi tie-inami. Najlepiej jeszcze w odpowiedniej kolejności. W Polsce pełne doświadczanie tych rozbudowanych opowieści było po prostu niemożliwe. Wydana już dwukrotnie (w grudniu będzie trzecia edycja) Wojna Domowa sporo traci bez historii Iron Mana manipulującego opinią publiczną, a Tajną Inwazję doceniłem dopiero po skończeniu runu Bendisa przy New Avengers. Tym razem jednak postanowiono pójść na całość i jednego miesiąca dostajemy aż trzy tomy, które nierozerwalnie złączone ze sobą tworzą event znany jako Nieskończoność.
Brytyjska edycja Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przekroczyła drugą sześćdziesiątkę, jednak numer sto dwudziesty, wbrew wcześniejszym założeniom, nie okazał się ostatnim. Tak jak numery 1-60 skupiały się na przeprowadzeniu nas przez “erę Bendisa” przy Avengers, a pozycje 61-120 koncentrują się na większych starociach, tak kolejne albumy (w założeniach 120-150) w całości będą się składać z pozycji z Marvel Now! Gdy fani komiksu w Polsce słyszą hasło “Marvel Now”, myślą “Egmont”, co wiąże się oczywiście z faktem, że to wydawnictwo zajmuje się publikowaniem komiksów Marvela ze słynnej inicjatywy z 2012 roku. Z tego właśnie powodu plany Hachette tworzą nam ciekawą sytuację na polskim rynku.
Zaznaczam na wstępie - info o kontynuacji kolekcji pochodzi z wydania brytyjskiego, podczas gdy w polskiej serii potwierdzono póki co 120 numerów. Zajmiemy się tu teoretyczną sytuacją jaka miałaby miejsce, gdyby Hachette zdecydowało się przedłużyć WKKM i u nas.
Istnieją tysiące ciekawych superbohaterów/antybohaterów/villainów. Przekłada się to na miliony komiksów o ich przygodach, ale mnie zainteresował właśnie Deathstroke. Fascynowała mnie ta postać odkąd ją ujrzałem po raz pierwszy (w bijatyce MK vs DCU), a dziś kupuję cokolwiek z nim znajdę, wyczekuję na zeszyty jego serii i wypatruję na horyzoncie jego “odrodzenia” w aktualnie wydawanej inicjatywie DC Rebirth. W tym wpisie poświęcę trochę miejsca na opisanie moich wrażeń z kończącej się serii pisanej przez Tony’ego S. Daniela i Jamesa Bonny’ego.
A skąd mogę wiedzieć? To dopiero 4 zeszyty! Faktem jednak pozostaje, że każdy numer jest gorszy od poprzedniego, a główna seria ciągnie za sobą gnijący ślad psujący inne serie jakich dotknie, a najlepszy scenarzysta świata (TAK, TO IRONIA!) Brian Michael Bendis chyba zamknął się w jakiejś samotni, napisał co mu się podobało i ktoś to puścił bez żadnego nadzoru.
Spoilerów na pęczki! Tylko co z tego? I tak odradzam czytanie tych komiksów!
Dawno, dawno temu (w 2009) w serii Halo zadebiutował tryb Firefight. Inspiracja nadeszła ze strony serii Gears of War, której twórcy odkryli, że obrona przed kolejnymi falami wrogów może być niezwykle zabawna. Bungie potrzebowało urozmaicenia dla własnej produkcji, ponieważ w ODST miało zabraknąć typowych starć multiplayer. Pomysł chwycił, powrócił nawet rok później w Halo: Reach, gdzie Firefight był trzecim filarem gry obok kampanii singlowej i sieciowych bojów. Później nastały czasy Halo 4 i… fani wstrzymali oddech. Zabrakło “klasycznego” trybu rozgrywki. Wtedy próbowano rekompensować ten brak coopowymi misjami Spartan Ops, jednak w najświeższej odsłonie serii (Halo 5) obok duetu singiel+multi nie dostaliśmy nic. Na szczęście nie ma tego złego, bo po ośmiu miesiącach wzorowego wsparcia popremierowego dostajemy wreszcie możliwość coopowego strzelania poza kampanią.
Do Halo wrócił Firefight!
Coraz częściej na ważnych wydarzeniach branżowych wydawcy próbują zaskoczył publikę stwierdzeniem: “Podoba wam się nasz produkt? Niespodzianka! Jest dostępny WŁAŚNIE TERAZ!” Rok temu Bethesda zaskoczyła wszystkich natychmiastową premierą Fallout Shelter, teraz podobnego triku spróbował Microsoft (choć był problem z fragmentem “niespodzianka”) i otwartą betę Halo Wars 2 mogliśmy zacząć pobierać jeszcze w trakcie konferencji Xboxa.
DC wprowadza własną inicjatywę wydawniczą niosącą za sobą zatrzęsienie "jedynek” i - potencjalnie - dobry punkt wejścia dla nowych czytelników. Jako osoba siedząca bardziej w Marvelu z chęcią spojrzałem w stronę świeżego otwarcia w historii DC Comics i nareszcie udało mi się wciągnąć w regularne (mam nadzieję) kupowanie wydań zeszytowych.