Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Jedną z moich świątecznych potraw na tegoroczne Boże Narodzenie została ostatnia produkcja studia Valve – Portal 2. Gra ze wszech miar bardzo fajna, wciągająca, intrygująca, kipiąca humorem, którym można byłoby obdzielić z 5-6 innych tytułów. Pierwszą część przeszedłem na jednym posiedzeniu, co nie było czymś negatywnym – był to dodatek do Orange Boxa, dodajmy że bardzo miły. Stało się tak, iż Portal okazał się strzałem w dziesiątkę, który zaskoczył pewnie samych twórców. Jednakże po wydaniu tego cuda oczekiwania w stosunku do kontynuacji urosły. Pełnowartościowe sequele mają to do siebie, że są zazwyczaj lepsze, bardziej rozwinięte (tudzież „wyewoluowane” i trochę szybsze) i przede wszystkim ładniejsze. Ten ostatni element nijak nie pasuje do Portala 2, który zdaje się być dłuższy niż poprzednik, aczkolwiek grzęźnie mocno na podłożu wizualnym. A wszystko to przez Source'a.
Zanim przejdę do rzeczy, przejrzyjcie różnorakie rankingi i plebiscyty. Sprawdźcie ile razy Portal 2 załapał się choćby na podium. Szanując wasz czas odpowiem – w niewielu. Jakieś znaczki jakości, rekomendacje w dniu premiery bledną w zestawieniu z grudniowymi podsumowaniami ostatnich 12 miesięcy, w których próżno szukać fraz „GlaDOS” czy „Aperture”. Gra Valve ma mnóstwo ocen w granicach 9-10 (średnia na Metacritic 95 przy wersji PC – najwyższa w tym roku!!!), ale zupełnie nie przekłada się to na laury. Skąd więc wzięło się pomijanie Portala 2 przez branżę? Czy siła tej produkcji gdzieś po drodze się rozmydliła, a może to konkurencja okazała się lepsza?
Geneza Mrocznego Rycerza na kartach komiksu Year One zawsze wydawała mi się bardzo interesująca. Zupełnie inne podejście do tematu walki z przestępczością, motywy działania, wreszcie doskonale odzwierciedlony realizm „brudnego miasta” i ciekawie poprowadzona postać porucznika Gordona, który znacznie odbiegał od swojego fajtłapowatego wizerunku kupiły mnie bezgranicznie. Dlatego na wyjście animowanej ekranizacji Batman: Year One czekałem ze sporymi oczekiwaniami. Skoro materiał wyjściowy jest tak genialny, to co stało na przeszkodzie, aby animka była równie dojrzała i klimatyczna?
O pracy polskich dystrybutorów filmów mógłbym się wypowiadać w samych superwadach. A to tłumaczenia żenujące (pamiętam do dziś seans King Konga Petera Jacksona – po prostu koszmar), a to chwytliwe tytuły nie mające wspólnego za wiele z fabułą, jak również kiepskie i nieprofesjonalne zwiastuny zmontowane z losowych ujęć. To czego przede wszystkim nie cierpię to manipulacji, do tego dość taniej i dla mniej zaznajomionego z realiami widza praktycznie niezauważalnej. Bo też co może łażący raz na rok do multipleksu Kowalski wiedzieć na temat premier konkretnych produkcji? Nie obchodzi go to, kupuje bilet bo chce obejrzeć coś na dużym ekranie. Gorzej gdy dystrybutorzy jawnie sobie robią jaja z widzów, który znają na przykład serwis IMDB.
Rzecz rozbija się o film Chatroom, o którym pisałem już kiedyś. Obraz Hideo Nakaty to całkiem ciekawa propozycja dla osób szukających odpowiedzi na pytania związane z uzależnieniem od sieci. Nie będę szerzej oceniał tegoż dzieła, chętnych odsyłam do tekstu. Chatroom po niemalże 18 miesiącach od premiery zawita w naszym kochanym kraju. To opóźnienie standardowe w przypadku takiej niszy. Źródłem mojego żalu nie jest jednak olewactwo, bo w sumie dobrze, że produkt ten trafił do Polski (lepiej żeby był, niż żeby go nie było). Moja krytyka będzie skierowana w stronę plakatu promującego premierę na naszych ziemiach.
Jest już nowy zwiastun z kolejnej części Batmana. Zapraszam do seansu bo rzecz wygląda bardzo zachęcająco.
Co mi się podoba:
- klimat anarchii
- powrót do Ligi Cieni
- Bane i jego głos
- większy rozmach niż w przypadku TDK
- Catwoman
- zima!
Co mi się nie podoba:
- trochę dziwaczna scena stadionowa
- brodaty Bruce Wayne
Z czym kojarzy mi się nauczycielka? Na pewno z dużą wiedzą, cierpliwością, raczej przeciętnym ubiorem oraz urodą godną matki-Polki. Wyobraźcie sobie teraz zupełne przeciwieństwo powyższej osoby. Dodajcie do tego twarz Cameron Diaz, zgrabne nogi, zblazowaną mentalność, a także chamskie zachowanie. W filmie pt. „Zła kobieta” główna bohaterka po odejściu od bogatego narzeczonego szuka pracy w szkole. Kasy nie zamierza przeznaczać na życie. Na co więc zbiera kolejne dolary? Na powiększenie biustu. Gdy to usłyszałem, zaniemówiłem. Wciąż jednak liczyłem na dobrą komedię.
Diaz to bardzo specyficzna aktorka. Nie jestem zwolennikiem jej talentu, natomiast w paru tytułach pokazała pazur (m.in. Gangi Nowego Jorku). W Złej kobiecie miała szerokie pole do popisu, bo jej postać to tak naprawdę wolny koliber, który nie ma zahamowań. Na lekcję angielskiego przynosi butelkę gorzały, a dzieciakom zamiast omawiania lektur proponuje seanse video kultowych filmów sensacyjnych. W międzyczasie poluje na kolejnego frajera, który mógłby sfinansować jej operację, a ponadto zarzuca wędkę na kolegę z pracy, bo ten okazuje się kasiastym typkiem i belfrem z wyboru.
Kolejny Batman w reżyserii Christophera Nolana ponownie dostanie kozacką kampanię marketingową. Choć do premiery jeszcze długa droga (zdjęcia skończyły się ledwie miesiąc temu) to zapach propagandy wyczuwa się na odległość. Mniejsza z tym bo kreatywna reklama to akurat coś co lubię (w przeciwieństwie do zwykłych proszków i leków na zgagę). Dzisiaj światło dzienne ujrzał nowy plakat. Stwierdzam, że jest po prostu rewelacyjny, znacznie lepszy od teaserowego. A wy co o nim myślicie?
Jest nieźle, miejscami śmiesznie i śpiewająco (wszak gra Rihanna). Nowy zwiastun Battleship daje nadzieję na przyjemną, luźną rozrywkę opartą na wybuchach i plusku wody. Czuć rozmach i wpompowaną kasę, no i zawsze fajnie posłuchać Liama Neesona. Małym plusem dla mnie są ciekawe ujęcia z "falą uderzeniową", która odziałowuje na ludzi. Trochę dziwnie wypada na tle tego rozpiedzielu cała marynarka wojenna, jakby 3/4 załogi kładło lachę na to co się aktualnie dzieje poza pokładem, ale generalnie czuję, że pójdę do kina.
Oby głównemu bohaterowi na 30 minut przed końcem nie wpadł do głowy pomysł, aby nadmuchać ponton i popłynąć na wyspę, aby uratować laskę przed atakiem kosmicznej wersji Master Chiefa.
UPDATE - Trailer na jakiś czas zniknął z YT. Musimy zadowolić się wersją z serwisu Apple Trailers TUTAJ.
W tym miejscu miał się znaleźć wywód o tym jak Skyrim bardzo mi się podoba. Postanowiłem jednak oszczędzić wam czasu (i wzroku) i skrócić moje wrażenia na temat najnowszej gry Bethesdy.
A więc...Skyrim mi się nie podoba. Skyrim mną wstrząsnął i go po prostu uwielbiam. To tytuł, który ma na mojej półce swój własny ołtarzyk i dumnie siedzi obok takich dzieł jak Fallout, Fallout 2, Planescape Torment czy KOTOR. Nie jest to rzecz bez wad, ale w tym przypadku są to niedociągnięcia wkalkulowane w ten perfekcyjnie stworzony, ogromny świat. Nikt przedtem nie zaoferował mi takiej swobody działania (dwuwymiarowego Daggerfalla nie liczę).
Z każdym filmem Nicolas Cage wygląda coraz gorzej. Sytuacja jest o tyle zaskakująca, że za czeki otrzymane przy kręceniu dowolnej chałtury mógłby sobie wynająć najlepszego fryzjera świata, a także dietetyka oraz chirurga plastycznego. Na forum IMDB spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że za kilka lat nie będzie się on różnił od typowej, 50-letniej lesbijki ;) Cóż, z naturą nie wygramy. Cage zamiast łażenia po gabinetach lekarskich woli skupić się na aktorstwie, o ile można oczywiście tak nazwać jego ostatnie wyczyny. A trzeba przyznać, że formy nie może złapać już od od kilku lat. Trespass reputacji mu nie zwiększy na pewno, sam film również przepadnie bo jest zwyczajnie żenujący.
Obraz Joela Schumachera łamie niemalże każde przykazanie dobrego thrillera. Do samego pomysłu złodziejskiego napadu na prywatną posesję nic nie mam – to sytuacja wyjęta z życia, mogła zdarzyć się w każdym stanie USA. Jednakże istnieje jeszcze coś takiego jak realizm zachowań bohaterów, uzależniony oczywiście od realiów zaserwowanych przez reżysera. Trespass rozgrywa się w czasach współczesnych, więc mam prawo sądzić, że ten twór był robiony na serio. W tym przypadku otrzymałem tragiczną komedię pomyłek, w której teoretycznie uzbrojona po zęby, zamaskowana, a przede wszystkim liczniejsza grupa rzezimieszków daje się „ustawiać” spasionemu Cage'owi w okularach i po solarium oraz jego znudzonej żonie o twarzy Nicole Kidman. Jest to chyba jeden z najgorzej nakreślonych gangów jakie ostatnio widziałem w kinie.