Kult pokryty kurzem - pamiętacie jeszcze te RTS-y?
Hearthstone vs. Duel of Champions, czyli porównanie darmowych gier karcianych
"Zaginiona" Andrzeja Pilipiuka - recenzja
Jak zrobili ze mnie korwinistę, czyli jak wziąć fantastykę i zrobić z niej sztandar polityczny...
Jak Polsat wziął się za e-sport
Pyrkon 2014 - fotorelacja
Nie tak dawno temu pisałem o użytkowniku facebooka, który wylądował za kratkami za, jak sam twierdził, głupi i niesmaczny żart. Pojawiło się kilka komentarzy stwierdzających, że prawo w USA jest przewrażliwione. Ktoś napomknął, że to specyfika kraju, a strach mieszkańców Stanów Zjednoczonych przed terroryzmem stanowi całkiem niezłe wytłumaczenie.
Dziś coś z naszego podwórka. Youtuber działający na kanale "Kocham Gotować" prowadził sobie spokojnie całkiem niezły program kulinarny. Kilka przepisów miałem okazję przetestować z różnym skutkiem (mistrzem kulinarnym to ja nie jestem), a na inne jedynie gapiłem się czując jak po brodzie cieknie mi ślinka. Problem w tym, że Piotr, bo tak nazywa się prowadzący, wziął się też za testowanie produktów spożywczych. No i się zaczęło...
Kilka ostatnich lat upłynęło dla mnie pod znakiem niemal codziennych podróży pociągiem. Kwestia jakości usług naszego kochanego PKP to nie temat, który chciałbym dzisiaj poruszyć, ale w pewnym stopniu się z nim wiąże. Czekając wieczorami na pociąg człowiek musiał coś robić. Jeśli nie zabrało się ze sobą jakiejś książki to szło się do któregoś z dworcowych kiosków i tam nabywało coś do czytania, a w przypadku braku funduszy przystawało się w kiosku i przerzucało strony różnych pism na miejscu. Po pewnym czasie z całej tej pisaniny wyłaniał się pewien wzór... nieważne jaki dziennik, tygodnik czy inny miesięcznik się czytało. Nie liczyła się opcja polityczna, którą mniej lub bardziej udolnie wspierało dane pismo. Jeden schemat pojawiał się jak mantra u wszystkich: „Jesteśmy prześladowani, ratunku!”...
Ostatnio poświęciłem trochę miejsca „Sklepikowi z horrorami” z 1960 roku. Żeby zbyt daleko nie odbiegać tematycznie tym razem chciałbym wam polecić „Dzień Tryffidów”. Film powstał dwa lata później,w roku 1962,i jest adaptacją powieści Johna Wyndhama pod tym samym tytułem. Jak to zwykle z ekranizacjami bywa, film ma niewiele wspólnego z książką na podstawie której powstał, ale nie przeszkodziło mu to zostać klasykiem. Wiele scen z „Dnia Tryffidów” przeszło już do legendy, a kto widział film za młodu to zapewne już nigdy nie zapomni pewnej „lodziarni”. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że zdaniem wielu fanów gatunku „Dzień Tryffidów” (tak książka jak i film) stały się prekursorami... „apokaliptycznych” filmów o zombie.
Wakacje zaczęły się już dawno temu. Na growym rynku nie pojawia się nic ciekawego, nawet media nie znalazły sobie nic ciekawszego niż powiększająca się rodzina królewska w naszej największej kolonii. Sezon ogórkowy pełną gębą. Tradycyjnie o tej porze roku telewizja puszcza nam powtórki i wykopuje z archiwum starsze programy dzięki czemu znów możemy cieszyć się "Janosikiem" i "Bonanzą".
Taka atmosfera udzieliła się także i mnie. Zacząłem polowanie na pewną grupę filmów. Wyszukuję sobie starsze filmy fantastyczne i horrory i... bawię się przy nich niesamowicie! Częśc tych cudeniek zachowała pierwotny klimat, inne zmieniły się w pokręcone komedie, ale wszystkie nadal potrafią bawić. Skoro już zacząłem się tym bawić to postanowiłem podzielić się z wami moim nowym hobby i co jakiś czas będę wrzucał recenzjopodobne twory dotyczące jakiegoś klasyka. Na pierwszy ogień pójdzie "Sklepik z horrorami" z 1960 roku. Zapraszam.
Kiedy w 2 lata temu wyemitowano pierwsze odcinki Gry o tron chyba nikt nie spodziewał się takiego sukcesu. Całe rodziny czekają na kolejne odcinki serialu, a ludzie którzy nie czytają nawet programu telewizyjnego nagle zaczęli sięgać po książki byle tylko dowiedzieć się co będzie dalej i czy ich ukochani bohaterowie przetrwają kolejny sezon serialu. Wraz z kończącym się sezonem trzecim mieliśmy okazję zobaczyć reakcje fanów na ostatnie wydarzenia i uśmiać się setnie z ich zachowań, ale zastanawialiście się kiedyś dlaczego ekranizacja sagi Martina odniosła tak ogromny sukces?
Na początek – zauważyłem, że na gp zapanowała dziwna moda umieszczania tekstów w stylu "recenzja bezspoilerowa". Recenzja ze spoilerami jest generalnie do bani i ciężko mi to nawet recenzją nazwać. Ehm, no więc tekst, który czytacie jest "nie-do-końca-recenzją", ale spoilerów i tak nie zawiera, bo to kretyńskie by było.
Ktoś kto czyta gameplaya od dłuższego czasu pewnie wie jakie mam podejście do zombiaków w kinie i serialach. Nawet lubię je oglądać, bo są przeważnie prześmieszne i tak napakowane kretynizmami, że to się pale nie mieści. Jak na tym tle wypada "World War Z"? Zapraszam.
Siedząc w sieci łatwo paść ofiarą trolli, flamerów i tabunów inszych porąbańców. W każdej dyskusji znajdzie się osobnik, który z niespotykanym umiłowanie będzie obrażał innych użytkowników. Generalnie nikt nie traktuje takich osób serio, ale jak wiemy od każdej reguły są wyjątki. Przekonał się o tym osiemnastoletni Justin Carter, który w podczas ostrej wymiany zdań na "fejsiku" posunął się o krok za daleko i niedługo potem pod drzwiami znalazło się kilku smutnych panów z odznakami...
1000 lat po Ziemi to film science fiction opowiadający historię ojca i syna, którzy przeżywają katastrofę swojego statku kosmicznego. Problem w tym, że rozbili się na planecie, na której wszystko chce im odgryźć głowę, powietrze nie za bardzo nadaje się do oddychania (lokalne lasy najwyraźniej mocno się opieprzają), a żeby wezwać pomoc trza dostać się do części statku która oderwała się podczas wejścia w atmosferę i rozbiła się prawie sto kilometrów dalej. Co gorsza starszy z rozbitków ma połamane giry. Wychodzi na to, że na morderczą wycieczkę trzeba wysłać młodego...
Moda na wampiry ciągle trwa to i nasz samozwańczy Wielki Grafoman musiał dołożyć do tego swoje (kolejne!) trzy grosze. Spokojnie, spod palców Pilipiuka nie wyszedł kolejny romans wampiryczny, bo komu jeszcze jeden potrzebny? "Wampir z MO" to kontynuacja "Wampira z m-3" czyli swojskiej opowieści o niezbyt mrożących krew w żyłach krwiopijcach, którzy w przeciwieństwie do swoich krewniaków nie zmagają się z egzorcystami (nawet amatorami), ale mają zdecydowanie bardziej przyziemne problemy związane z życiem w PRL-u.
Zastanawialiście się kiedyś co by się stało gdyby zmiksować ze sobą League of Legends z Dotą 2 i doprawić bohaterami znanymi z innych mediów? No to macie swoją odpowiedź: 300 Heroes. Gierka powstała oczywiście w Państwie Środka, bo gdzie indziej mają takie... specyficzne podejście do praw autorskich? Jeśli szukaliście jakiejś dziwacznej moba łączącej w sobie wiele elementów to dzieło chińskich powinno was zadowolić... chociaż z drugiej strony chyba lepiej nawet nie próbować.