Legendy Polskie Allegro pod względem muzycznym
Recenzja filmu Wonder Woman - chapeau bas, DC
Hooverphonic with Orchestra - nowe aranżacje lepsze od oryginałów
13 Reasons Why - dramat nastolatki w 13 aktach
Nocny Recepcjonista - sześcioodcinkowa perełka
Po czasie - recenzja edycji rozszerzonej Batman v Superman
Oczywiście, że znam się lepiej, ale nie mam Wam za złe, że polubiliście ten serialik. Te 8 odcinków (czy to w ogóle wystarczająco miejsca na rozwinięcie fabuły, ja się pytam?) wyprodukowanych przez jakąś niszową stację telewizyjną - a nie, przepraszam, internetową - której właściciele jeszcze niedawno uważali Polskę za trzeci świat, w końcu może przynosić jakiejś-tam jakości rozrywkę, o której zapomnicie w ciągu dwóch tygodni od ostatniego seansu. To dlaczego niby mam się denerwować? No dobra, już, zobaczę, co Wy tam wszyscy widzicie w tym Stranger Things, żebym chociaż mógł pokomentować Wasze wpisy na socialmediowych tablicach. Poproszę pierwszy odcinek. Poproszę drugi. Co, jak to, już ósmy?! Jak ja mogłem tyle zwlekać?!
Tom Ford po raz drugi. Znów historia indywidualna, niezauważalna dla postronnego obserwatora; tym razem jednak nie dramat o miłości, a psychologiczny thriller trzymający w napięciu do ostatniej minuty. Piękne kadry, choć nie aż tak artystyczne, jak przy poprzednim filmie, świetnie dobrani aktorzy, cudowna muzyka, ciekawie zbudowane postaci i opowieść, w której literacka fikcja co chwilę miesza się z prawdą - panie i panowie, przed państwem Zwierzęta Nocy.
Do niedawna Toma Forda kojarzyłem tylko z prestiżową i luksusową marką ubrań. Najpierw z oprawkami, jako że te są mi potrzebne na codzień; później z osobą, która ubiera Jamesa Bonda w bardzo dopasowane i jednocześnie świetnie zaprojektowane garnitury; wreszcie, dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że ma on na swoim koncie również dwa filmy: Samotnego Mężczyznę oraz Zwierzęta Nocy. Na ten drugi jeszcze przyjdzie czas - poświęćmy teraz chwilę pierwszemu z wymienionych.
Ostatni, intensywny rok skutecznie poprowadził mnie przez detoks od gier komputerowych. Jak to jednak z nałogami - a szczególnie tak przyjemnymi i, o dziwo, nie-aż-tak-szkodliwymi - bywa, tak i w tym przypadku postanowiłem sobie w wolnej chwili do gier powrócić. Wielkimi krokami nadchodzi Andromeda - zanim jednak zniknę na kilka dni w okolicach premiery, wybrałem sobie mniejsze dzieło. Mniejsze, ale za to dostarczające niesamowitą ilość świetnej zabawy, satysfakcji oraz frustracji z powodu własnej głupoty.
Na czwarty sezon Sherlocka kazano fanom czekać naprawdę długo - mimo pozostawienia mocnego cliffhangera na końcu trzeciego sezonu, twórcy dali sobie sporo czasu na dopracowanie scenariusza, a aktorom na dokończenie odwleczonych zobowiązań przed kontynuacją unowocześnionej historii o najpopularniejszym detektywie świata. Oczekiwania oczywiście były ogromne; nasz serialowy głód nie został zaspokojony przez tzw. odcinek „0”, ponieważ wszyscy chcieli właściwego ciągu dalszego. Kiedy ten jednak nadszedł, bańka pękła. Czy czwarty sezon Sherlocka był zawodem?
Jestem fanem filmów Marvela. Za każdym razem, kiedy mam ochotę na wciągający seans, który jednak nie wymaga od mojego umysłu wiele pracy, decyduję się na film na podstawie któregoś z niezwykle popularnych komiksów. Marvelowe uniwersum filmowe jest cały czas poszerzane, więc nigdy nie narzekałem w tej materii na nudę, a ostatnio jego częścią stał się jeden z moich ulubionych aktorów - Benedict Cumberbatch, który podjął się przedstawienia światu nowej interpretacji Doktora Strange’a. Czy Sherlock sprawdził się również w roli chirurga-czarodzieja?
Najpiękniejsze ścieżki dźwiękowe, w moim odczuciu, często opierają się na jednym charakterystycznym motywie - nieraz w głównym utworze jest on wykonywany w przejmujący sposób na pianinie lub skrzypcach, aby później z powodzeniem zostać przeniesionym na partie orkiestry lub, po prostu, większej ilości instrumentów. Po pierwszym odsłuchu właśnie tak kojarzyłem ścieżkę dźwiękową z gry Child of Light - jako czarodziejski utwór wykonany na pianinie i później regularnie przewijający się podczas niecałej godziny muzyki. Kolejna sesja z kompozycjami pokazała mi, jak mocno się myliłem, ogólna fascynacja jednak pozostała taka sama. Czy Child of Light zasługuje na to całe muzyczne uznanie?
Choć nigdy nie przepadałem za Dzikim Zachodem, tak po pierwszym kontakcie z Red Dead Redemption to miejsce i okres stały się dla mnie szalenie atrakcyjne i urokliwe. Ze świata gier równie ciepło wspominam GUN, jednak filmom nigdy nie udało się mnie zatrzymać na dłużej. Z niekłamaną radością przyjąłem więc do wiadomości, że za Dziki Zachód ma zamiar wziąć się taki gigant jak HBO, które ostatnio ma niezwykle dobrą passę i złych seriali po prostu nie wypuszcza. Twórcy spojrzeli jednak na ten okres w bardziej futurystyczny sposób - Westworld jest więc opowieścią science-fiction. Opowieścią, która wciąga od samego początku.
Do CGI wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. Dzisiaj w zasadzie nie nagrywa się filmów bez efektów specjalnych – komputerowo dodaje się nie tylko smoki i fantastyczne bestie, wybuchy, pociski i iskry, ale nawet godła na flagach i dodatkowych ludzi, i warunki atmosferyczne. O dziwo jak dotąd mało kto pokusił się o stworzenie pełnoprawnego filmu opartego na CGI, albo przynajmniej nie są one mocno rozreklamowane. Przychodzi mi do głowy teraz tylko Final Fantasy: The Spirits Within, a przypomniałem sobie o nim z jednego powodu – właśnie obejrzałem Kingsglaive, film promujący Final Fantasy XV. Czy warto?
Ile razy już chciałem skazać jakiegoś wykonawcę na straty, nawet nie jestem w stanie zliczyć. Czasem jednak, przed całkowitą rezygnacją, coś mnie jeszcze tchnie i zmusi do drugiego lub trzeciego odsłuchu, z bardzo interesującymi efektami. W takiej sytuacji znalazła się również Julia Wolfe, która początkowo w ogóle nie przypadła mi do gustu - teraz za to uważam ją za jedną z ciekawszych kompozytorek, z jakimi miałem do czynienia. Co jest takiego wyjątkowego w jej muzyce?