Od Hana Solo do Ricka Deckarda. Najciekawsze role Harrisona Forda
Geniusz kreacji. Recenzja filmu "Blade Runner 2049"
Szok i rechot. Recenzja filmu "Botoks"
Zabójcza perfekcja czyli magnetyzm filmowego hitmana
Wielki czołg i nic więcej. Recenzja filmu "Renegaci"
Subtelna gra emocji. Recenzja filmu "Na pokuszenie"
Efektowne kino szpiegowskie z Charlize Theron w roli głównej stara się połączyć najlepsze trunki w rodzaju „Johna Wicka”, Jamesa Bonda i „Szpiega” w jeden wystrzałowy koktajl. Niestety mieszanka wybuchowa nie odpala tak, jakby życzyli sobie tego twórcy.
Dlaczego w dniu premiery „Wojny o Planetę Małp” warto przypomnieć sobie oryginalny film z Charltonem Hestonem z 1968 roku? Jak w ogóle to wszystko się zaczęło i dlaczego zajęło istotne miejsce w historii kina science-fiction?
Największą siłą nowego filmu Christophera Nolana jest jego prostota, dzięki której udało się stworzyć bezpretensjonalną, mocną i szczerą opowieść o walce o przetrwanie wśród niszczycielskiego ognia wojny.
Christopher Nolan to twórca, który od lat raczy widzów filmami przemyślanymi i niezwykle efektownymi pod względem kompozycji. Montaż, scenografia, efekty specjalne (ale broń Boże od nadmiaru tych komputerowych!), czy wirtuozerskie zdjęcia – te elementy zawsze wypadają w jego filmach perfekcyjnie i zazwyczaj stają się idealnym przedłużeniem misternego scenariusza. Zazwyczaj, bo jednak skłonność reżysera do kreowania skomplikowanych i wielopoziomowych fabuł kilkakrotnie zawiodła go na manowce. Tak było przy okazji dwóch ostatnich filmów Nolana. „Mroczny Rycerz Powstaje” był przeładowany postaciami i wątkami, zaś „Interstellar” oferował przesadnie skomplikowaną fabułę, a w warstwie przekazu tchnął banałem. Tych błędów Nolan na szczęście ustrzegł się przy „Dunkierce”, czyli filmie z nowego dla niego gatunku kina wojennego.
Tobey Maguire, Andrew Garfield, Tom Holland. Trzej aktorzy, trzy różne podejścia do Spider-Mana. Które właściwe? Kinowe dzieje Człowieka-Pająka to jak na razie historia, która wciąż nie może na dobre się rozwinąć. Czy powrót bohatera do Marvela pozwoli mu na dobre rozwinąć skrzydła? A raczej sieci. W tym szkicu pochylamy się nad dziejami ekranizacji przygód bohatera i staramy się odpowiedzieć na pytanie – która z trzech wersji jest najlepsza.
Próba powrotu Juliusza Machulskiego do jego ulubionego gatunku kryminalnej komedii okazała się nieudana. Kto spodziewa się nowego „Vinci”, albo „Vabank”, ten srodze się zawiedzie.
Juliusz Machulski to autor kilku komedii, które śmiało można uznać za najlepsze tego typu filmy, jakie powstały nad Wisłą. Jego debiutancki „Vabank” lekkością, humorem i klimatem śmiało mógł konkurować z „Żądłem”, a Jan Machulski nie ustępował Robertowi Redfordowi w kreacji mistrza złodziejskiego fachu. „Seksmisja” pozostaje filmem ponadczasowym i gdyby tylko powstała w Hollywood, z pewnością byłaby dziś klasykiem kina światowego. „Kiler” to wciąż jeden z ukochanych filmów Polaków. Tym większa szkoda, że ostatnią naprawdę udaną produkcją Machulskiego pozostaje „Vinci” z 2004 roku.
W świecie opanowanym przez ekranizacje komiksów coraz trudniej odnaleźć ciekawą produkcję fantasy z nieco innej beczki. Dlatego też choć najnowszy film Guy’a Ritchie’ego ma swoje wady, średniowieczna przygoda osnuta wokół legendarnego Króla Artura i Excalibura uraduje niejednego fana tego typu kina.
Artur, Rycerze Okrągłego Stołu, Excalibur, Czarodziej Merlin – bohaterowie jednej z najsłynniejszych angielskich legend wielokrotnie nawiedzali mały i wielki ekran w rozlicznych wcieleniach, poczynając od wielkich epickich widowisk jak „Król Artur” Antoine’a Foqua z 2004 roku, przez filmy animowane, a skończywszy na rozmaitych wariacjach takich jak „Rycerz Króla Artura” z Seanem Connerym i Richardem Gere. Kilka lat temu twórcy serialu „Camelot” starali się nadać legendzie nieco bardziej brutalny sznyt, kreując świat podobny w swej istocie do „Gry o Tron”, jednak serial z Evą Green nie ostał się za długo. W „Królu Arturze: Legendzie miecza” Guy Ritchie, jak to on, prezentuje swoje własne unikatowe podejście, nie stroniąc od typowych dla niego stylistycznych zabaw. Choć nie zawsze jego pomysły się sprawdzają, często przynoszą wyśmienity efekt, spektakularną akcję i wciągającą narrację.
Wiele wskazuje na to, że „Ostatni Rycerz” rzeczywiście będzie ostatnim rozdziałem sagi o wielkich robotach z kosmosu. Michael Bay stworzył film, który z miejsca ustawia go jako faworyta do przyszłorocznych „Złotych Malin”. Co się zepsuło w mechanizmie „Transformers”?
Mroczne uniwersum, które ma zamiar wykreować wytwórnia Universal, zapowiada się doprawdy strasznie, ale z dokładnie odwrotnych powodów, niż życzyliby sobie włodarze studia…
DC bardzo chciałoby mieć swoje własne, piękne, rozwinięte kinowe uniwersum. Chwalone przez krytyków i hołubione przez widownię. Niestety na razie próby jego stworzenia to festiwal błędów i pomyłek. Choć trzeba przyznać, że „Wonder Woman” przyniosła włodarzom DC pewne światełko nadziei. Czemu dotychczasowe filmy poniosły porażki, czemu film o wojowniczej Amazonce ponieść jej nie musi i czy uniwersum DC ma szansę na harmonijny rozwój?
„Wonder Woman” to bez wątpienia najlepszy jak dotąd film z kinowego uniwersum DC, ale to nie oznacza, że jest pozbawiony wad.