Są na tym świecie filmy, które maja zapewnić tylko i wyłącznie trochę rozrywki. Spokojnie można rzec, ze większość filmów należy do tej kategorii, choć nie wszystkim się to udaje. Dwayne Johnson, chwilo najlepiej zarabiający aktor na świecie, doskonale rozumie potrzeby widza i celuje właśnie w tę niezwykle szeroka kategorię. Czasem trafia, czasem nie, a czasem jest tak, jak w przypadku filmu Drapacz chmur. Jest tak cudownie średni, że aż nie wiadomo, co o nim napisać. Ale spróbuję!
Drapacz chmur przywołuje słuszne skojarzenia ze Szklaną pułapką, ale supernowoczesny ultra-wysokościowiec to nie Nakatomi Plaza, a przesympatyczny Dwayne Johnson to nie Bruce z końcówki lat 80-tych. Zgadza się jedno - źli ludzie robią gnój w wieżowcu, bo chcą zdobyć coś bardzo wartościowego. Różnica jest taka, że Bruce był przypadkowym wybawcą zamkniętym w środku, a Dwayne musi do budynku wrócić, bo w środku została jego rodzina.
Film jest skonstruowany tak, by w żadnym miejscu przypadkiem widza nie zaskoczyć. Od samego początku wiadomo, co się stanie i można się domyślać mniej-więcej kiedy to nastąpi. Retrospekcja na samym początku filmu daje jasny sygnał - to wróci w finale. Gdy w dwóch różnych momentach fabuły pojawia się dwóch teoretycznie dobrych gości, momentalnie wiadomo, że tak naprawdę ściemniają (w jednym przypadku filmowcy nawet nie próbują ciągnąć tego nieudanego fortelu i po jakichś 5 minutach jasno dają do zrozumienia, że facet kręci). Rożne od niechcenia prezentowane kawałki technologii lub dekoracji też wracają później, ale z tą różnicą, że wszystko wokół się pali i pęka, a Dwayne jest zakrwawiony.
Najważniejsze jest to, że seans jest rozkosznie bezbolesny, wszystko płynie gładko, charyzma głównego gwiazdora wystarcza za całą pozostałą obsadę, a obrazki są ładne i efektowne. Kilka scen - jak wspinanie się na 400 metrowy (!) dźwig czy ostateczna walka na szczycie - są zrobione wyśmienicie. Oczywiście całość jest zanurzona w morzu absurdu - motywy w stylu niewykonalnego skoku ze sztuczną nogą, czy typowego dla gier komputerowych umieszczenia zapasowego bezpiecznika w sercu obracającej się z dużą prędkością turbiny, wywołują uśmiech politowania, ale co tam, skoro dobrze się to ogląda.
Drapacz chmur nigdy nie wspina się na wyżyny, ale też nigdy nie ląduje na dnie. Dziarsko hasa sobie w środku skali, zapewniając nieco bezmyślnej rozrywki z super-ojcem Dwaynem Johnsonem na pierwszym planie. Szkoda tylko, że znany z komedii pan reżyser (Zabawy z piłką, Millerowie), nie pokusił się o dorzucenie kilku zabawnych tekstów lub wykreowania tu czy tam nieco luźniejszego tonu. Typowy wakacyjny film. Oceniam go na 5,5 jupikajejów madafaków na 10 możliwych.