O grze State of Mind studia Deadalic nie słyszałem w ogóle. Dopiero bardzo entuzjastyczna recenzja z jednym z ostatnich numerów magazynu Pixel skłoniła mnie do zainteresowania się tym tytułem. Ciekawy styl graficzny i dobra historia miały przyćmić budżetowe niedostatki. Czy się udało?
Ocena obok mówi jasno - State of Mind to dobra gra. Przy okazji jednak mam wrażenie, że ogromny potencjał w niej drzemiący nie został do końca wykorzystany, co postaram się zaraz udowodnić.
State of Mind to eksploracyjna przygodówka z minimalną ilością zagadek, sporą liczbą dialogów i kilkoma decyzjami do podjęcia. Wszystko dzieje się 30 lat w przyszłości i zmaga się z klasycznym motywem szukania nieśmiertelności poprzez technologiczną zabawę w boga. I już na samym początku mogę stwierdzić z pełną mocą, że opowieść zaserwowana w grze jest jej bardzo mocnym punktem.
Poznajemy Richarda, znanego dziennikarza, który właśnie przeżył poważny wypadek. Richard jest bucem, buntuje się wobec nowych technologii, bardzo nie lubi robotów i pewnej bardzo dużej korporacji, a na dodatek zgubił gdzieś żonę i syna. Chwilę późnej poznajemy Adama, dziennikarza kochającego żonę i syna, który jest wyluzowany i sympatyczny. Richard żyje w deszczowym, cyberpunkowym Berlinie. Adam żyje w idyllicznym, słonecznym City 5. Ich nietypowa relacja jest fabularnym kluczem napędzającym State of Mind i jej sens dosyć szybko zostaje ujawniony, dzięki czemu historia nabiera rumieńców i trzyma gacza w garści aż do samego końca, w czym pomaga też zaburzenie chronologii.
Twórcy zdecydowali się zastosować nietypowy styl graficzny, co pozwoliło nadać grze własną tożsamość i ukryć niewielki budżet. Low-poly sprawdza się dobrze - kanciaste postacie w ładnie odwzorowanym świecie, wszystko pokryte masą współczesnych efektów... to działa. Ale jednocześnie zdecydowanie wolałbym ujrzeć State of Mind wyglądające tak, jak demo Adam prezentujące moc silnika Unity. Wtedy emocje wylewające się ze scenariusza robiłyby większe wrażenie. Dźwiękowo jest spoko (voice-acting przejmuje rolę mimiki twarzy, bo tej drugiej - ze względu na styl grafiki - w zasadzie nie ma), muzyka raczej nijaka, ale nie burzy iluzji.
State of Mind polega na chodzeniu, klikaniu na zaznaczone obiekty, rozmawianiu z NPCami (często mamy wybór kwestii, ale nie licząc finału, te decyzje nie mają większego znaczenia) i odhaczeniu kilku prostych mini-gierek. Gameplay nie zachwyca, ale nie odrzuca. Nowe elementy wprowadzane są z głową, dzięki czemu rozgrywka nie nudzi się przez większość z 9 godzin potrzebnych na ukończenie fabuły. Fajnym patentem jest możliwość sterowania innymi postaciami - widać, że twórcy pomysły mają, ale nie do końca potrafią lub mogą j zrealizować.
Bo niestety wszystkich niedostatków nie udało się ukryć. Animacje kuleją bardzo mocno, tekstury przez siebie przenikają, raz gra zawiesiła się totalnie, wymagając zabicie procesu, tempo prowadzenia akcji bywa zbyt ospałe, a cała gra okazuje się zbyt łatwa. Bardzo lubię proste gry, powtarzanie etapów w nieskończoność nie jest dla mnie, ale nawet ja uznałem State of Mind za zbyt oczywiste.
Ogólne wrażenie jest jednak takie: gra jest dobra, ambitna i oryginalna. Brakuje jej ostatecznego szlifu i większej ilości kasy wrzuconej w sprawy techniczne, ale warto dać jej szansę po jakiejś wyprzedaży. Ja tak zrobiłem i nie żałuję.