W co gracie w weekend? 284: Źródło nieskończonej kreatywności w LittleBigPlanet 2. W drodze po serce Sachi w The Fruit of Grisaia - squaresofter - 3 lutego 2019

W co gracie w weekend? 284: Źródło nieskończonej kreatywności w LittleBigPlanet 2. W drodze po serce Sachi w The Fruit of Grisaia

Mijający powoli tydzień zacząłem z wysokiego C, gdyż udało mi się przejść drugi raz XCOM: Enemy Unknown, zaliczając po drodze wszystkie projekty badawcze, z Chińczykiem z dodatku Slingshot jako członkiem oddziału w ostatniej misji a jeden z moich żołnierzy wziął udział w każdej misji i przeżył je wszystkie. Jednak to wszystko blednie przy ukończeniu jednego z najbardziej przełomowych rpgów ever pt. Phantasy Star, którego próbowałem przejść od ponad dwóch lat. Zacząłem nawet rysować doń własnoręcznie wykonane mapy a kiedy mi się to znudziło, to okazało się, że jestem w lochu prowadzącym do bossa, którego tak długo nie potrafiłem odnaleźć. Nie muszę chyba dodawać jak takie sukcesy w grach potrafią naładować pozytywną energią do grania w kolejne tytuły.

Chciałbym wykorzystać ostatnie weekendowe chwile na dalszą zabawę z LittleBigPlanet 2, które wciąż zachwyca mnie pomysłowością innych graczy oraz na japońską visual novel zatytułowaną The Fruit of Grisaia, w której udało mi się ruszyć w końcu wątek przewodniczącej klasowej, Sachi Komine. Więcej na ten w dalszej części tekstu.


The Fruit of Grisaia

Informacje

Platforma: PC

Producent: Front Wing

Data wydania: 29 maja 2015r.

Gatunek: Gra erotyczna, visual novel

W erotyczną visual novel japońskiego Front Wing gram od blisko dwóch tygodni. Sporo zapomniałem od kiedy ogrywałem ją w ubiegłym roku, dlatego cieszę się, że jednak nie odpuściłem sobie fabuły, koncentrując się jedynie na wyborach, aby jak najszybciej zająć się ścieżką fabularną Sachi.

Szkielet historii jest praktycznie identyczny w całej rozciągłości jak przy pierwszym przejściu gry. Podobnie było w Muv-Luv. Nie przeszkodziło mi to jednak w śmianiu się do rozpuku z dobrze znanych mi gagów.

Przeżyłem więc jeszcze raz paranoję nierozgarniętej blondynki Michiru, która obwiniała wszystkich wokół o kradzież swoich łakoci a okazało się na końcu, że miała je cały czas przy sobie, tylko zapomniała zajrzec do torebki, więc musiała przepraszać wszystkich za swoją głupotę. Było wymyślanie przezwisk, drwiny z Yuujiego, który nie zna podstawowych funkcji swojej komórki, wariacka jazda samochodem kierowanym przez Amane na plażę, żarty z dyrektorki, która zabawia się sama ze sobą w swoim gabinecie, obowiązkowy żart z dziurą, o którym wolę się więcej nie rozpisywać, bo wyjdzie jeszcze na to, że propaguję pornografię, była Makina, która omal nie zadławiła się lizakiem, ale wszystko to i tak tylko gra wstępna przed prawdziwą zabawą, którą będzie bliższe zapoznanie się z Sachi Komine.

Gdy ogrywałem pierwszy raz The Fruit of Grisaia nie pomogłem jej nieść ciężkich zakupów, traktując ją jak zwykłe chamidło a gdy przegrałem z nią w grze na przejęzyczenia wymyślonej przez Makinę nie pochwaliłem nawet jej pomysłowowości, którą się popisała zapędzając mnie w kozi róg.

Tym razem postąpiłem jednak inaczej wobec pokojówki, która bierze wszystko co się do niej mówi nazbyt poważnie i jestem na najlepszej drodze do poznania jej największych sekretów.


LittleBigPlanet 2

Informacje

Platforma: PS3

Producent: Media Molecule

Data wydania: 19 stycznia 2011r.

Gatunek: Gra logiczno-platformowa, piaskownica

Kilka ostatnich dni spędzonych z LBP2 pomogło mi zrozumieć dlaczego produkcja angielskiego Media Molecule jest traktowana nie tylko jako platformówka, ale również jako piaskownica. To drugie określenie wydawało mi się wcześniej oburzające i absurdalne, ale wynikało ono z mojego błędnego przeświadczenia na temat tego gatunku gier wykreowanego przez ostatnie dwadzieścia lat przez takie serie jak Shenmue, GTA, Red Dead Redemption, Assassin’s Creed, Infamous i inne.

Otóż wyobraźcie sobie moi mili, że w mojej świadomości tkwił obraz piaskownicy jako tytułu z dużym otwartym światem, w którym poza wątkiem głównym możemy wykonywać szereg innych aktywności. Zbieractwo śmieci i odkrywanie mapy jest dziś dla graczy synonimem nieposkromionej wolności.

LBP2 uświadomiło mi jednak w jak dużym błędzie byłem, gdyż dubbing, przywiązanie do szczegółów, muzyka tworząca nastrój, występujący w grze bohaterowie i sam scenariusz są elementami przygotowanymi przez twórców i nie podlegają zmianom. Często w takich grach nie mamy nawet swobody rozgrywania misji fabularnych, które musimy przechodzić w kolejności narzuconej nam z góry.

Angielski platformer i piaskownica w jednym oferują zaś swobodę twórczą, której próżno szukać w wyżej wymienionych tytułach. Postaram się podać teraz kilka przykładów na udowodnienie mojej tezy.

Tyle się słyszy o mordowaniu gier na pecetach, ale czym ono jest tak w zasadzie? Modderzy mogą upiększyć grę, dodać latarkę, której nie było w oryginale, połączyć kilka gier w jedną całość, przebudować jej system, stworzyć własne historie do tych już istniejących, naprawić błędy albo poprawić optymalizację słabo działającego tytułu. Rzadko jednak słyszymy o tym, żeby ktoś nagle z jakiegoś Fallouta zrobił grę wyścigową.

Dlaczego o tym mówię? Pewnie dlatego, że zaliczając blisko dwieście poziomów społeczności LBP2 przez ostatnie dwa tygodnie nieraz przecierałem oczy ze zdumienia co mogą stworzyć gracze z wyobraźnią.

W mijającym tygodniu grałem w plansze z muzyką z gier dostępnych na pierwsze konsole Nintendo. Zelda, Metroid, Castlevania, Donkey Kong to tylko wierzchołek góry lodowej. Jestem pełen podziwu dla gracza, który stworzył planszę wyścigową z pierwszego F-Zero, w którym kierowany przeze mnie pojazd miał energię, którą tracił, gdy obijałem się o bandy. Wytrzymałość pojazdu mogłem naprawić na specjalnym pasie na boku toru, zaraz przy linii Start-Meta a wszystkiemu przygrywało uwielbiane przeze mnie Big Blue.

Byłem bardzo ciekawy co są w stanie wymyślić jeszcze gracze i byłem w szoku, gdy odpaliłem planszę z Gradiusa, w którym kierujemy statkiem kosmicznym, walczącym z armią kosmitów. Ułatwiają nam w tym power-upy i te wszystkie upgrade’y były w oryginalnej grze.

Szukając kolejnych klasyków z NESa natrafiłem na dwóch gości, których poziomy zerwały mi kapcie z nóg. Odpalam poziom. Wszystko rozpoczyna profesjonalne intro, później jest samouczek wyjaśniający klawiszologię, w menu mam możliwość odpalenia gry z drugim graczem lub samemu. Odpalam w końcu planszę a moim oczom ukazuje się bullet hell shooter. Zewsząd wylatują na mnie przeciwnicy różnego rodzaju, więc próbuję z nim walczyć statkiem z upgrade’ami dysponowanej przeze mnie broni, co chwilę rzucam bomby przerzedzające wrogie szyki aq od czasu do czasu wyskakuje na mnie jakiś boss. To był szok. Tego poziomu nie powstydziłoby się samo Media Molecule.

Odpalam kolejny poziom tych gości i zaliczam kolejny opad szczęki, bo tym razem gram w tak zwaną strzelaninę bipolarną w stylu Ikarugi. Brzmi skomplikowanie? Niby jest to kolejna strzelanina, ale rządzą nią trochę inne zasady. Mamy dwie formy statku. Jedna mroczna a druga jasna. W grę musimy grać w ten sposób, że gdy przeciwnicy do nas strzelają, to musimy dostosowywać tak formę statku do ich ataków, żeby napełnić specjalny pasek pozwalający nam odpalić potężne ataki dewastujące wszystko w zasięgu wzroku.

Trzeci poziom tych autorów też mnie nie zawiódł, gdyż tym razem zagrałem w strzelaninę dwuanalogową, czyli w taką, że latałem w kółko w zamkniętej przestrzeni, strzelając do wszystkiego co się rusza i uważając na spadający od czasu do czasu deszcze meteorytów. Jak nazwa gatunku wskazuje do dyspozycji miałem potężny arsenał broni, którego część była przypisana do jednej strony pada a druga do drugiej. Taka forma rozgrywki dawała pole do popisu przy masakrowaniu wrogów kombinacjami tarcz i pocisków.

Myślicie, że to koniec? A gdzie tam. Później odpaliłem intro Silent Hilla 3 a następnie planszę z samego początku gry. Heather miała nawet menu z przedmiotami do wyboru. I jak tu w ogóle można mówić, że LBP2 to platformer? Następnie jechałem samochodem z OutRuna, wziąłem udział w Igrzyskach Olimpijskich w takich dyscyplinach jak bieg przez płotki, pływanie, czy skok wzwyż.

Widziałem nawet poziomy z muzyką z Clannada a cała ścieżka dźwiękowa z Phantasy Star, którą ktoś wrzucił do LBP2 tak mnie nakręciła, że skończyłem wreszcie tego klasyka. Szukając kolejnych poziomów z muzyką wpisałem tak dla jaj Command & Conquer i tu kolejny szok, bo zagrałem w rtsa, w którym mogłem budować budynki, pojazdy i atakować siły wroga.

Tym właśnie jest dla mnie swoboda w grze wideo. Prawdziwa wolność to podróż w nieznane, gdy odpalając kolejną planszę w ‘platformówce’ przenosisz się na boisko piłkarskie i grasz w nogę, w następnych podziwiasz wielekie tekturowe rzeźby Miku i innych vocaloidów dzięki plecakom odrzutowym a w następnych maskarujesz hoordy nieumarłych coraz mocniejszą bronią.

Dziękuję za uwagę. To tyle z mojej strony.

squaresofter
3 lutego 2019 - 00:01