Księżyce Monarchy - bezpardonowej walki o życie ciąg dalszy. - Froszti - 26 sierpnia 2019

Księżyce Monarchy - bezpardonowej walki o życie ciąg dalszy.

Być może ktoś, gdzieś, kiedyś z wybujałą wyobraźnią, zastanawiał się jak wyglądałoby połączenie klasycznego Star Treka, Żołnierzy Kosmosu z elementami powieści przygodowej. Na całe szczęście nie trzeba już w tej kwestii nadmiernie wysilać swojej wyobraźni, wystarczy sięgnąć po drugą część cyklu HAJMDAL i zaspokoić swoją ciekawość. Dariusz Domagalski stworzył dzieło, które być może do najbardziej ambitnych nie należy, ale pochłania się je z wielką przyjemnością  i ciągle chce się więcej.

Wielkie marzenie o zjednoczeniu ludzi i stworzeniu na nowo wielkiej rasy, rozsypały się niczym domek z kart w momencie, kiedy obce cywilizacje zniszczyły planetę, która miała się stać nowym domem dla potomków ziemian. Nikt nie wie, dlaczego potężne rasy obcych nagle zechciały ostatecznie unicestwić Homo sapiens, zresztą nie ma czasu na takie dywagacje. Trwa walka, od której wyniku zależy, istnieje tysięcy jednostek. Bitwa w układzie Epsilon dobiegła końca w momencie, kiedy Hajmdalowi udało się wydostać z systemu. Ulga i wytchnienie trwało jednak tylko chwilę, szybko ich statek został zlokalizowany przez wroga. Ostatnią deską ratunku był skok w nadprzestrzeń do nieznanego układu, w którym unosi się majestatyczny gazowy gigant Monarcha i jego księżyce, które mogą być źródłem potrzebnych surowców dla mocno uszkodzonego drenota. Kiedy pokładowi inżynierowie pracują w pocie czoła, aby doprowadzić statek do stanu pełnej używalności, dowództwo wysyłka na okoliczne księżyce patrole, których zadaniem jest znalezienie potrzebnych zapasów. Szybko okazuje się, że z pozoru nieprzystępne i niezamieszkałe ciała niebieskie, skrywają swoje tajemnice. Członkowie misji zwiadowczych będą po raz kolejny musieli pokazać swoje doskonałe wyszkolenie i odwagę, stawiając dzielnie czoła przeważającym siłą wroga w miejscu, w którym nikt się go nie spodziewał.

Seria nadal rozwija się w stronę dobrze napisanego i wciągającego science fiction akcji, w której pierwsze skrzypce ma grać widowiskowość. Tom drugi przenosi większą część historii do miejsca, gdzie można poczuć mniej lub bardziej twardy grunt pod nogami. Zmiana miejsca akcji doskonale wpływa na odbiór dzieła, niwelując pewnie niedociągnięcia pierwszego tomu, w którym autor niekoniecznie zbyt mocno trzymał się znanych nam zasad fizyki podczas opisywania kosmicznych potyczek. Tutaj ten problem nie występuje a na dodatek, mógł on popuścić wodzę fantazji przy tworzeniu opisów zarówno flory, jak i fauny oraz autochtonów. Tempo całej historii nieco spowalnia pozwalając jeszcze mocniej skupić się na załodze Hajmdala. Ludzie, którzy do niedawna byli zlepkiem różnych charakterów i pomysłów na przyszłość, nagle stali się zwartym kolektywem, działającym jak jeden wydajny organizm. Wcześniejsze niesnaski i różnice kulturowe zostały zastąpione braterstwem broni. Momentami popadamy tutaj w zbyt pompatyczne treści (bohaterscy i dzielnic potomkowie ziemian, będą walczyć do ostatniej kropli krwi). Autor doskonale zdaje sobie z tego sprawę i stara się to w pewien sposób kontrastować motywem szpiega i jednostek, którym daleko do heroiczności a bliżej do psychopatycznych morderców (ciekawy motyw z końca książki). Mocniejsze skupienie się na ludziach, ich problemach, emocjach, pokładowych romansach, jest doskonałym przerywaniem, dla mocniej i widowiskowej akcji której tutaj nie brakuje.  Zarówno zwiadowcy, jak i szturmowcy będą tutaj nader często korzystać ze swojego bojowego wyposażenia. Główna oś historii, którą jest zagadka, dlaczego nagle wszyscy chcą unicestwić ludzi, jest tutaj tylko malutkim dodatkiem migoczącym gdzieś w oddali pobliskiego Monarchy.  Zabieg mający na celu pokazanie, że cała fabuła nie prędko się skoczy i na czytelnika będzie czekać jeszcze wiele tomów serii, zanim tak naprawdę ta zagadka zostanie rozwikłana.

Księżyce Monarchy  to naprawdę dobrze napisana powieść sci-fi akcji, które wciąga niczym czarna dziura. Nic jednak nie wskazuje na to, aby seria nagle ewoluowała w wybitne i głębokie dzieło z gatunku space opery. Mamy tutaj do czynienia z lekką, przyjemną i szybko czytającą się książką, która ma zapewnić chwilę rozrywki i nic ponadto.

Radosław „Froszti” Frosztęga



Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Drageus Publishing House.

Froszti
26 sierpnia 2019 - 11:08