Recenzja: Fruits Basket #1 - Froszti - 20 września 2019

Recenzja: Fruits Basket #1

W przypadku Fruits Basket, doskonale pasuje parafraza pewnego powiedzenia: „cierpliwi będą nagrodzeni”. Każdy, kto czekał na wydanie tego tytułu w naszym pięknym kraju, musiał uzbroić się w naprawdę duże pokłady cierpliwości. Pierwszy tom ukazał się w Japonii w 1999 roku, a więc od tego momentu minęło równe dwadzieścia lat. Nie można było więc wybrać lepszego tytułu na publikację z okazji 20-tych urodzin wydawnictwa Waneko.

Historia zaczyna się dość nietypowo, młoda uśmiechnięta nastolatka, stojąca przed namiotem i zachwycająca się urokami pogodnego dnia. Jest nią Tohru Honda licealistka, która w wyniku wielu przeciwności losu i rodzinnej tragedii, chwilowo jest zmuszona do mieszkania w tym prowizorycznym przybytku. Idąc do szkoły z czystej ciekawości, wchodzi ona do obcego domu, który wydał się jej interesujący. Jest to własność potężnej i enigmatycznej rodziny Soma, w którym mieszka część jej męskich potomków (w tym jej klasowy kolega). Dalej wydarzenia toczą się błyskawicznie, traci ona swoje tymczasowe schronienie, ale los się do niej uśmiecha i ma możliwość zamieszkania we wspomnianej posiadłości w zamian za pracę pomocy domowej. Szybko okazuje się, że wspomniany ród to nie jest zwykła Japońska rodzina. Od pokoleń są oni obarczeni pewną klątwą ściśle powiązaną z chińskimi znakami zodiaku. Tohru jednak się tym kompletnie nie przejmuje, z wielkim optymizmem patrząc w przyszłość i stopniowo oddając się młodzieńczym uczuciom.

Fruits Basket to kultowe w pewnych kręgach shoujo, które zdobyło sporą rzeszą fanów na całym świecie, a teraz ma okazję podbić nasz rodzimy rynek. Mamy tutaj do czynienia z typową komedią romantyczną, w której nie mogło zabraknąć dramatycznych momentów i odrobiny bardziej zagmatwanej fabuły, gdzie wszystko podlane jest „nadprzyrodzonym” sosem. Cały czas należy pamiętać jednak o tym, że manga ma już na karku 20 lat. Jest to odczuwalne zarówno w samej fabule, jak i rysunkach.

Autorka tworząc swoje najlepsze dzieło (przynajmniej jak na tą chwilę), wykorzystała wiele sprawdzonych schematów danego gatunku. Nie oznacza to jednak, że nie dodała ona coś od siebie, co mogłoby wyróżniać mangę spośród innych dzieł tego typu. Historia od samego początku (przynajmniej pierwszy tom) przesiąknięta jest sporą dawkę delikatnego humoru rodem z lat 90-tych. Bardziej dramatyczne wątki są tutaj poruszane dość stopniowo, ale nie przygnieść zanadto potencjalnego czytelnika, tak samo, jak warstwa romansowa, która dopiero zaczyna się rozwijać pod koniec pierwszego tomiku. Łatwa, lekka i przyjemna fabuła, stara się jednocześnie pokazać odbiorcy, że nigdy nie warto się poddawać i z nawet najgorszej sytuacji można jakość wyjść, o ile ma się pozytywne nastawienie (tak jak główna bohaterka). Autorka tworząc swoje postacie, stawia również dość jasno sprawę, że każdy skrywa jakiś dramat, nawet jeśli z pozoru wygląda na szczęśliwego. Oczywiście można o wiele bardziej interpretować lub nad nadinterpretować zaserwowany czytelnikowi scenariusz, ale „Koszyk owoców” powstał w bardziej przyziemnym celu – ma zapewnić miłośnikom shoujo odrobinę śmiechu, wzruszeń i relaksu i w tej roli sprawdza się doskonale.

Warstwa artystyczna tytułu prezentuje się całkiem dobrze. Już po pierwszym stronach, cała otoczka wizualna przypomina twórczość grupy Clamp z pewnymi jednak odstępstwami. Rysunki są ładne i wpadające w oko (chociaż jest kilka momentów, w których widać chwilę słabości artystki). Kreska w większości kadrów jest dość oszczędna, zarówno jeśli chodzi o tła, jak i cieniowanie, a nawet w niektórych momentach o szczegółowość postaci – nie mnie jednak nadaje to tytułowi pewnego uroku i doskonale współgra z serwowaną treścią. Miłym dodatkiem cieszącym oko są również kolorowe strony umieszczone na początku mangi.

Jeśli chodzi o rodzime wydanie, prezentuje się ono naprawdę nieźle. Gruby tomik (Collectors Edition 2w1) jest na tyle solidnie sklejony, że nie powinien ulec on żadnemu uszkodzeniu. Czcionka wybrana do tytułu jest wyraźna i łatwo się ją czyta, nie zauważyłem również żadnych wpadek językowych. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to umieszczenie niektórych redakcyjnych przypisów, po wewnętrznej stronie stron, przez to niekiedy trudno jest je przeczytać, ale to mało istotny drobiazg.

Fruits Basket to przyjemna komedyjka romantyczna, która pomimo już sędziwego wieku nadal jest dobrym tytułem, sprawdzającym się w swojej roli czasoumilacza. Po tytuł mogą sięgnąć zarówno młodsi miłośnicy shoujo, jak i ci, którzy swój okres nastoletni mają już dawno za sobą, obie grupy powinny być więcej niż ukontentowane po lekturze mangi.

Radosław „Froszti” Frosztęga



Mangę do recenzji udostępniło wydawnictwo Waneko.

Froszti
20 września 2019 - 10:23