Dawno mnie nie tu nie było. To wszystko przez Inkwizycję, której tak jak i inni zupełnie się nie spodziewałem, a raczej nie spodziewałem się tego, że aż tak mnie wciągnie. Po więcej na ten temat zapraszam do dalszej części tekstu.
Wszystko zaczęło się ponad trzy tygodnie temu, gdy po serii visual novelek od Key postanowiłem pograć w coś, co nie będzie doprowadzać mnie do łez na każdym kroku. Chciałem wziąć udział w czymś, w czym miałbym ogromny wpływ na historię i występujących w nich bohaterów, ale żeby niekoniecznie wszystko skończyło się źle.
Padło więc na produkcję BioWare, w którą pograłem trochę na przestrzeni kilku ostatnich lat i ukończyłem w niej nawet jeden dodatek zatytułowany Zstąpienie. Nigdy jednak nie znalazłem tyle czasu, aby ukończyć w niej wątek główny. Tym razem miało być zresztą podobnie. Planowałem pograć odrobinę w rozszerzenie Szczęki Hakkona, zdobyć w nim z jedno trofeum, nieważne jakie, i rzucić grę w kąt.
Skończyło się na tym, że zrobiłem w nim absolutnie wszystko, wykonałem dodatkowo kilka Prób takich jak pokonanie jednej ze smoczyc bez używania mikstur leczniczych, pokonałem dziesięć wysokopoziomowych niedźwiedzi i pozostało mi jedynie ukończyć fabułę, gdyż część z pozostałych wyzwań jak przykładowo dotarcie do Podniebnej Twierdzy na poziomie nie wyższym niż piąty mogłem zrobić tylko i wyłącznie od nowa, najlepiej na najłatwiejszym poziomie trudności, gdyż otrzymujemy na nim najmniejszą ilość doświadczenia.
Gdy już się z tym uporałem, doszedłem do wniosku, że pokonanie wszystkich smoczyc w podstawce, znalezienie wszystkich astrariów, odłamków i zamknięcie 75 szczelin to wciąż za mało.
Postanowiłem, że zagram w Inkwizycję jeszcze raz, tym razem nie jako qunari, a ludzka blondynka o niebieskich oczach, na koszmarnym poziomie trudności rzecz jasna. Nie planowałem nawet zaglądać do dodatków, ale w trakcie kolejnego przechodzenia tego rpga z elementami zarządzania zrozumiałem, że gram w niego pewnie ostatni raz w życiu, więc wypada wycisnąć zeń ile się tylko da.
Bardzo zależało mi na zrobieniu większości zadań związanych z wewnętrznym kręgiem mojej Inkwizytorki, gdyż to właśnie członkowie drużyny stanowią najsilniejszy punkt Dragon Age: Inkwizycja.
Zupełnie nie przeszkadzają mi te fedexówe zadania rodem z gier mmo, bo gdy mam ich dość, to po prostu zajmuję się swoimi sojusznikami.
Członkowie drużyny, wątek główny, muzyka i kilka piosenek plus bardzo dobra grafika jak na ośmioletnią produkcję to w zasadzie najważniejsze elementy, które sprawiają, że nie mogę się oderwać od Inkwizycji przez niemal cały ostatni miesiąc.
W paru momentach scenariusza podjąłem także zupełnie inne decyzje, żeby sprawdzić jakie będę one miały konsekwencje dla mojej oragnizacji. Bardzo podoba mi się to, że w tej grze mamy wpływ nie tylko na losy naszych najbliższych członków drużyny, ale również na politykę Orlais i Fereldenu. Do wielu najdrobniejszych spraw możemy podejść na kilka sposobów, co sprawia, że tytuł porywa mnie kolejny raz.
Wyczyściłem juz niemal wszystkie miejscówki w grze. Zostało mi jedynie kilka miejsc, których strzeże pięć najtrudniejszych smoczyc, a że ich poziomy nigdy nie rosną, więc stwierdziłem, że nabiję najwyższy możliwy dla mnie poziom postaci zanim się z nimi zmierzę. W najbliższym czasie zabawię trochę w Kotlinie Mroźnego Grzbietu, wrócę do przerośnietych jaszczurek, jeszcze raz zmierzę się z Koryfeuyszem, tym razem jako czarodziejka władająca elektrycznością, i zobaczę w końcu co wydarzyło się po wątku głównym w rozszerzeniu Intruz.
Myślę, że z rpgiem BioWare spędzę jeszcze ze dwa tygodnie i poszukam sobie czegoś innego do grania.
Na koniec chciałbym wszystkich Was gorąco pozdrowić. Do następnego razu.