Dobry wieczór, nieliczna grupko czytelników. Oto, po krótkiej przerwie, czwarta odsłona historii. Czy przyjaciele wreszcie się spotkają? Czy wojna będzie bardzo długa i bardzo straszna? Czy odciśnie piętno na ich zadaniu? Czy autorzy nie przestaną dodawać kolejnych postaci, z których żadna (z jakiegoś dziwnego powodu) nie jest postacią kobiecą? Przekonajcie się po obrazku!
- Daleko jeszcze? – spytał wilkołak.
- Skąd mam to wiedzieć? – odparł rycerz. –Wydawało mi się, że przed nocą zdążymy dojechać, ale najwyraźniej nie zdążymy.
- To wina perspektywy – zaczął smok. – Zdawało się, że jest blisko, a naprawdę jest bardzo, bardzo daleko. Czyli jak to mówią smoki: Raar raa rar ra ra!
- A co to znaczy? – zainteresował się rycerz.
- Nie ufaj oczom, bo mogą rozboleć cię nogi.
- Mądre przysłowie, adekwatne do naszej sytuacji.
- Słońce zachodzi i mamy dwa wyjścia – powiedział Sir Camembert. - Wyjście numer A: nocujemy tutaj na chłodzie i głodzie.
- Już wolę wyjście numer B – skrzywił się wilkołak.
- Wyjście numer B nie jest ciekawsze. Oto ono: idziemy dalej, aż dojdziemy do Erdevall. Kto jest za pierwszym pomysłem? Dziękuję. Kto głosuje na pomysł numer dwa? Dziękuję. Kto się wstrzymał od głosu? Dziękuję. Tak, więc wyrok zapadł. Pomysł pierwszy dwa głosy, drugi zero głosów, Miluś wstrzymał się. Nocujemy! – zdecydował rycerz energicznie zeskakując z konia.
*
Ogień! Wszędzie ogień! Trochę dziwny ten sen. Tu coś płonie, tam coś płonie. O! Ktoś biega w kółko. Ciekawe, czemu? Aaa…plecy mu się palą, to wiele wyjaśnia. Ale już nie biega. Ktoś przeszył go strzałą. Pewnie ten koleś z kuszą. Oho! Chyba chce strzelić do tamtego kolesia, który biegnie z mieczem w ręku. Tak, strzelił. Miecz mu wypadł. Znowu ogień. Popatrzcie! Tego typa poznaję! To on, za pomocą swoich czarów, przeniósł mnie do celi. Poznaję czarną szatę i srebrnego smoka na niej. A teraz rozmawia z jakimś elfem. Ale numer! Zmienił go w żabę! Zupełnie jak w bajce! Ale zaraz! Coś mnie szarpie za ramię! Aaa! Przestań!
*
- Znaleźliście Anakoluta?
- Jeszcze nie panie. Ale to tylko kwestia czasu, w przeszłości byłem myśliwym i zawsze znajdowałem swoją zwierzynę.
- Wiem. Ale jeśli ci się jednak nie uda to sam będziesz przeszłością. Zrozumiałeś, Prywata?
- Oczywiście, Książę. My łowcy nagród jesteśmy, mimo fałszywej opinii, bardzo inteligentni i rozumni.
- I bardzo drodzy, a czas leci. Z kolei czas to pieniądz, więc do roboty. Masz mi przyprowadzić tego elfa.
- Rozkaz.
*
- O! Popatrzcie, jakiś elf leży na drodze. – powiedział Miluś wskazując palcem na ciało.
- Faktycznie – przyznał Wolfgang.
- Może jest ranny? – zainteresował się Sir Camembert.
- Wnioskujesz to z faktu, iż ma strzałę w prawym boku, czy też z tego, że ucieka z niego krew? - spytał smok.
- Sądzę, że jest ranny, bo się nie rusza.
- Może śpi?
- Nie wygłupiaj się Wolfgang. Pomożemy mu? To niehigienicznie mijać krwawiących obcych, którzy leżą na drodze.
- W szczególności, jeśli tymi obcymi są elfy – dodał wilkołak.
- Racja, druhu. Ciekawe jednak, kto go zranił?
- Pewnie ktoś, kto go bardzo nie lubił…
- Pewnie tak.
* * *
Księżyc świecił jasno ten nocy. Dziwnie jasno.
- Dziwnie jasno świeci księżyc tej nocy – zauważył Bałtycki, który spać nie musiał.
- Yyy... spać... – bąknął Sekret Mnicha.
- Dobra, dobra... – czarodziej wstał i zaczął się rozglądać dookoła. Nie mógł wiedzieć, że w tym samym momencie obserwują go nieprzyjazne oczy. A nawet dwie pary tychże oczu. Zarzucił płaszcz na ramiona i ruszył wolnym krokiem na przechadzkę. Oczy patrzyły.
*
- Czy wszyscy bracia się zebrali?
- Tak, mistrzu.
- Zastępca?
- Obecny!
- Skarbnik?
- Jestem, mistrzu.
- Ja też jestem... Doskonale, możemy zaczynać.
Trzy zakapturzone postaci zebrały się wokół pulsującego przedmiotu na ołtarzu. Trzy zakapturzone postaci poprawiły swe kaptury i strzepnęły niewidoczne pyłki ze swych szat. Trzy srebrne smoki wyszyte na ramionach postaci poruszyły się nieznacznie. Najwyższa zakapturzona postać ruszyła ręką ponad pulsującym obiektem. Niewyraźny obraz nabierał ostrości. Drzewa, dużo drzew... las nocą. I śpiący pod drzewem rycerz.
- Gdzie są zoviraxy? – zapytał Mistrz.
- W pobliżu... czekają na nasz znak, panie – odparł skarbnik bractwa.
- Doskonale. Zastępco? Daj znak.
- Oto on, mistrzu – zastępca skoncentrował się, a smok na jego ramieniu zaczął lśnić delikatną poświatą.
*
Napisałem, że nie mógł wiedzieć. Ale wiedział. I cichaczem okrążył miejsce spoczynku Mr Goudy. Na szczęście jeszcze nie wiecznego spoczynku.
*
Dwa przykurczone demony o gadzich oczach spoglądały złowieszczo na śpiącego rycerza. Nagle na drzewie przed nimi zalśniła sylwetka srebrnego smoka. Niczym automaty, zoviraxy równocześnie ruszyły w kierunku leżącego wojownika. Ich szpony wydłużyły się. Przyczaiły się do skoku. W tym samym momencie obok Mr Goudy zmaterializował się Bałtycki. Jego oczy płonęły wściekłością, a dłonie żywym ogniem. Zdezorientowane demony nie zdążyły zareagować. Dwie potężne kule ognia spopieliły je na miejscu. Szczątki szybko znikły. Czarodziej ochłonął. Odwrócił się. Ujrzał zdziwioną twarz swego kompana. Zdziwioną i przestraszoną.
*
- Cholera! – zaklął Mistrz.
* * *
Ranny elf obudził się około południa. Nikt o nic nie pytał. Wszyscy rozumieli się bez zbędnych słów. Elf nazywał się Anakolut. Okazało się, że to nie elfy dowodziły atakiem na zamek księcia de Goffo, ponieważ nigdy nie zniżyłyby się do jakichkolwiek kontaktów z orkami czy goblinami.
*
- Ha! Nigdy nie wierzyłem w te pogłoski o współpracy elfów i goblinów – powiedział Wolfgang drapiąc się tylną nogą w ucho. – Te pchły kiedyś mnie zjedzą żywcem…
- Teraz książę jest wściekły i szuka zemsty – kontynuował Anakolut. - Na pewno wysłał za mną pościg…
- Pościg to za dużo jak na jednego elfa. Na ciebie wystarczy jeden łowca nagród – przerwał wypowiedź mężczyzna, którego nikt wcześniej nie zauważył, a który czaił się za dorodną sosną. - Przyszedłem po ciebie, Anakolucie.
- Najpierw musisz mnie pokonać – powiedział Sir Camembert momentalnie wyciągając miecz.
*
- Dołóż mu! Jeszcze raz! – krzyczał smok.
- Z prawej go, z prawej! – wrzasnął wilkołak.
- Uważaj! Zrób unik! – a to elf.
*
- Ha! Ale mi łowca nagród. Nie wytrzymał nawet drugiej rundy – śmiał się Camembert wycierając miecz.
- Szkoda. A tak ciekawie się zapowiadało – powiedział Wolfgang drapiąc się tylną nogą w ucho.
- To co teraz robimy? – zapytał smok.
- Do Erdevall nie macie co iść. Zostało zniszczone przez wojsko księcia de Goffo.
- Właśnie mi się śnił taki dziwny sen, w którym wszystko płonęło. I było mnóstwo zabitych…
- Miałeś zapewne wizję tego, co się tam stało – elf wysunął hipotezę. – Jeśli mogę coś zaproponować, to powinniście iść do Morbah.
- A ty?
- Ja wracam do Erdevall. Może ktoś jeszcze przeżył tę masakrę.
- Jeśli ty wracasz, to my razem z tobą – oświadczył rycerz.
- Ale to nie bezpieczne.
- Wiemy, ale tak musimy zrobić. To nasze przebaczenie – powiedział poważnie Camembert.
- Chciałeś powiedzieć przeznaczenie – poprawił go smok.
- Tak, to nasze przeznaczenie.
* * *
Minęło kilka godzin od nieudanego ataku. Powoli, ale nieubłaganie wędrowcy zbliżali się do Erdevall (choć sami o tym nie wiedzieli). Niebo na horyzoncie stawało się coraz jaśniejsze.
- Mówisz, że wiedziałeś? – znowu zapytał Mr Gouda.
- Tak jakby... – rzekł Bałtycki - coś w stylu przeczucia. No nie wiem, no... chciałem sobie zrobić spacerek, kiedy naszły mnie takie dziwne dreszcze. Poczułem, jakby ktoś mnie obserwował. Podreptałem naokoło miejsca, gdzie spałeś i zaczekałem. Po chwili z krzaków wylazły te poczwary i chciały na ciebie skoczyć. No to ja cyk! – teleportacja i sru! – ogniem w parszywe ryje. Przeciwnik z tych demonów żaden, tylko pytanie kto je tu nasłał.
- Po czym wnosisz, że ktoś je tu nasłał?
- Demony, nawet takie cieniackie jak tamte, trzeba przywołać z innego świata. A do takich numerów potrzebna jest silna magia. Baaardzo silna. Ja bym nie potrafił.
- Kilka dni temu własnoręcznie ukróciłem nędzny żywot innego, nazwijmy go, zamachowca. Tyle, że wtedy wydawał się być zwykłym kretynem, który nie wiedział na kogo się porwał... teraz wszystko nabiera nowych kształtów – zastanawiał się rycerz. – Sir Camembert, mój kompan, zniknął sprzed mojego nosa w jakimś dziwnym niebieskim portalu... fajnie to wyglądało, ale zdecydowanie było zbyt magiczne na jakiś głupi dowcip. Ktoś czegoś od nas chce i mam silne przeczucie, że ma to związek z tą durną buławą – mówiąc te słowa sprawdził, czy mała dokręcana część tejże spokojnie leży na dnie jego kieszeni. Leżała.
Bałtycki pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie, żeby go to jakoś bardzo obchodziło, ale rozumiał. Kłopotów czeka ich jeszcze co niemiara.
*
- Mogę dotknąć?
- Łapy precz!
- Proszę... tylko raz...
- Powiedziałem: nie!
- Ale...
- A poszedł won! Nie będzie żadnego dotykania! To jest moje! I tylko ja mogę tym zarządzać, a co za tym idzie, tylko ja mogę tego dotykać. Puszczaj!!!
W momencie, gdy do przestronnej sali klasztoru wszedł skarbnik bractwa, zastępca momentalnie puścił dyndający na szyi Mistrza czubek Zajebistej Buławy Mocy i stanął obok pogwizdując. Mistrz odwrócił nienawistne spojrzenie spod kaptura na przybyłego właśnie skrbnika.
- Co tam, kurczę pieczone, skarbniku?!
- Mistrzu... – zaczął niepewnie zapytany - ...musisz...eee...
- Muszę e co?
- On znowu chce z tobą mówić... I chyba nie jest zadowolony.
- Gdzie?
- W sali południowej, Mistrzu.
- Doskonale. I niech nikt nam nie przeszkadza – Mistrz udał się we wskazanym kierunku. Wszedł do pomieszczenia i nim zamknęły się za nim ciężkie wrota wyraźnie dało się zauważyć intensywną błękitną poświatę oświetlającą wnętrze.
*
Do południa brakowało jeszcze trochę, ale znowu było niemiłosiernie ciepło. Bałtycki i Sekret Mnicha weszli na szczyt pagórka. Oczom ich ukazało się zniszczone miasto Erdevall.
KONIEC ODCINKA 4