Halo! Gotowi na kolejną część opowieści? Czadowo. Przed Wami odcinek ósmy, w którym okazuje się, co się okazuje i kończy się, jak się kończy. A wszystko, by przygotować pole pod finalną bitwę, która już... jutro? W sobotę? Zobaczymy.
Zastępca zjawił się w komnacie Mistrza.
- Książe de Goffo nie żyje, mistrzu. Przed kilkoma godzinami zakończyła się wielka bitwa, rzeki spłynęły krwią, a tysiące trupów użyźniło glebę, dzięki czemu stała się łakomym kąskiem dla przyszłych pokoleń rolników.
- W końcu. Nienawidziłem tego lalusiowatego idioty. Musiałem przy nim udawać tego Trevora Redroma, a i tak nie był w stanie dostarczyć mi żadnej części buławy. Kto widział, żeby do sali konferencyjnej wpuszczać wróble, które potem okazują się być czarodziejkami z bractwa Ochrona Świata Przed Zagładą.
- I jeszcze jedno, Mistrzu. Szef chce z tobą gadać...
- Najwyższa pora... zostaw nas.
Ściana komnaty zamigotała i rozjaśniła się. Falujący obraz ukazał dziwną widmową postać.
*
Strażnik Buławy spoglądał w wytworzone przez siebie drgające pole siłowe. Niewyraźna powierzchnia stała się oknem komunikatora. Zjawa przemówiła syczącym głosem do swego rozmówcy.
- Magu...
- To... ty? – Mistrz najwyraźniej był zdziwiony. – Ale dlaczego, szefie? Dlaczego zabiłeś skarbnika? Po co ta cała szopka?
- Okazaliście się być niegodni zaufania. Jak długo mam czekać, aż skompletujesz całą buławę? Z tym czubkiem na szyi wyglądasz jak kretyn... musiałem wziąć sprawę w swoje ręce.
- Czy to było konieczne? Trzeba było dać znać... Podwoilibyśmy wysiłki... Szefie!
- Za późno na to, czarowniku. Przebranie Strażnika Buławy daje większe pole do manewru. Ujawnię się dopiero, gdy uznam to za stosowne.
- A co się stało z prawdziwym Strażnikiem?
- Był cieniasem... żadne wyzwanie dla mnie. Ale to nie jest ważne. Będziesz mi potrzebny do jeszcze jednej rzeczy...
*
Po krótkim postoju drużyna podjęła wędrówkę. Miejsce skalistego pustkowia zajęła ścieżka wśród niewiarygodnie gęstego lasu. Drzewa o pniach tak grubych, że zatrzymałyby rozpędzony czołg otaczały kompanię ze wszystkich stron.
- Gdzie był ten cały Strażnik? – zasiał ziarnko niepokoju Mr Gouda.
- Nie wiem – odruchowo odparł Sir Camembert. – Polazł w te chaszcze, coś tam poświeciło, potem wrócił. IFEB też nie wie.
- On mi się nie podoba... taki śliski się wydaje. Moje pchły wariują, gdy koło mnie przechodzi.
- Poza tym to gdzie my w końcu idziemy? Bałtycki?
- Otóż, drogi Mr Goudo, nasz nowy przewodnik zabezpieczył swego czasu rączkę buławy tak, aby przeniosła się do najpotężniejszej fortecy na wschód od Erdevall, jakiegoś sanktuarium czy coś. I tam ponoć zmierzamy.
- Nie ufam mu – stanowczo stwierdził Camembert.
- Bo nie wiesz, co mówi. Jest nawet zabawny. Ponadto IFEB twierdzi, że Strażnik jest autentyczny i mówi całą prawdę i tylko prawdę, tak mu dopomóż bogowie.
- Eee tam. Nie lubię go i już – skwitował rycerz.
Nieprzyzwoicie grube drzewa poczęły się przerzedzać. Ścieżka stała się szersza i wyprowadziła wędrowców na polanę. Polanę otoczoną czarnym murem. Polanę, czy może raczej dziedziniec, przed gigantyczną czarną konstrukcją najeżoną niezliczona ilością ostrych kolców. Widmo Strażnika zadrżało.
- Pozwólcie, że przetłumaczę – IFEB uśmiechnął się. - Oto Hebanowo Czarne Sanktuarium. Tam czeka rączka buławy. I dużo potworów do pokonania. I, jeśli dobrze rozumiem, jakiś jeden wyjątkowo trudny do ubicia drań. Zapraszam.
* * *
- Ładne to Hebanowo Czarne Sanatorium.
- Sanktuarium, a nie sanatorium, wilkołaku.
*
- Komu w drogę temu w czas. Idziemy do środka – zadecydował Sekret.
Obraz Strażnika zawibrował w gorącym leśnym powietrzu.
- Strażnik informuje nas, że wejście do Sanktuarium jest niebezpieczne i powinniśmy mieć się na baczności. Dodaje również, że palenie tytoniu powoduje raka i choroby serca.
- Strażnik zdrowia ostrzega, tak?
*
Przekroczyli próg sanktuarium. Szli gęsiego. Zimny wiatr chłodzący ich twarze wydobywał się z głębin najeżonej kolcami konstrukcji. Ściany były wilgotne. Wolfganga gryzły pchły. Sru!!! Rozległ się donośny dźwięk, po czym w korytarzu zrobiło się ciemno.
- A!! Ciemność, ciemność widzę!!! – krzyczał mały fioletowy smok.
- Spokojnie Milusiu. To tylko główny otwór wejściowy został zamknięty – spokojnym głosem wytłumaczył IFEB. –Strażnik mówi, że teraz rozpocznie się sekwencja startowa.
- Co? – przeraził się Camembert. – To znaczy, że startujemy? Gdzie? Kiedy? Jak?
- Owszem, startujemy.
Z małych głośników umieszczonych pod sklepieniem pomieszczenia rozległ się głos młodej kobiety:
„TRZY…”
- Ale ja się nie spakowałem! – chwycił się za głowę wilkołak.
„…DWA…”
- Czujecie to? Podłoga się trzęsie!! - z przerażeniem stwierdził Sekret.
„…JEDEN…”
- Mam mdłości.- Miluś jedną ręką trzymając się za paszczę szukał jakiejś torebki.
„…START!!!”
- Błłłłeee!!! – Miluś nie wytrzymał.
Po chwili wszystko się uspokoiło. I gdy zapaliło się światło nie znajdowali się już w korytarzu, ale w obszernej pustej komnacie z litego czarnego kamienia.
- Co za sprytny czasoprzestrzenny teleport międzykomnatowy – zachwycił się Bałtycki.
- No. Super ekstra. A gdzie są te potwory? Kiedy je spotkamy? – Wolfgang starał opanować swędzenie i ciekawość.
Usłyszawszy to Strażnik nagle zamrugał, zafalował i…PUF!! Zmienił się w materialną genetycznie formę człowieka. Odziany w karmazynowy płaszcz i niebieski uniform służby porządkowej zgiął się w powitalnym geście. Po czym przemówił:
- Drogi panie wilkołaku, te potwory już tu są!
- Tak? Gdzie?
- To ja! – Strażnik zaczął się obłędnie śmiać. – A oto moi pracownicy!
Obok Strażnika pojawiło się całe dwuosobowe Bractwo Srebrnego Smoka.
- Kiedy prowadziłem was przez pola i lasy oni zdobyli resztę części potężnej buławy. Została tylko jedna część. Ale i ją zdobędę.
- Nigdy! – wyskoczył Sir Camembert z mieczem w ręku.
- Nigdy! – poparł go swoim mieczem Sekret Mnicha.
- Nie – zatrzymał ich Bałtycki. – Miecze na nic się tu nie zdadzą. Tu trzeba magii. Wyzywam ciebie podstępny Niby-Strażniku. Teraz wiem kim jesteś. Jesteś panem podziemi, księciem ciemności, baronem mroku i lordem zła. Ty jesteś Moc-man!
- Zgadza się czarodzieju. I co z tego?
- A to, iż wyzywam ciebie na pojedynek.
- Chętnie, ale teraz nie mogę. Wystąpi za mnie Wicemistrz bractwa. Ja muszę zdobyć brakującą część Buławy, która pozwoli mi panować nad światem. Wicemistrzu, bierz go!
Jak puszczony ze smyczy bulterier Wicemistrz rzucił się w kierunku Bałtyckiego, ale jego zapał bitewny szybko się ulotnił w silnych objęciach Milusia. Niby-Strażnik wraz z Mistrzem bractwa, nie czekając na wynik tej bitwy, zaczęli biec w stronę drzwi prowadzących do komnaty z artefaktami.
- Gońcie go! – ryknął mały fioletowy smok. – Ja zatrzymam Wicemistrza! Szybko!!!
* * *
Moc-man i Mistrz nie ociągali się. Gdy tylko pojawili się w komnacie, w której spoczywała rączka buławy, wejście do niej zamknęło pole siłowe. Zubożona o smoka drużyna zatrzymała się.
- Mają już dwie części buławy. Goudo, nie możemy pozwolić, by się do ciebie, za przeproszeniem, dobrali. Miej się na baczności. Nie możemy stracić dokręcanej części buławy – zawyrokował Bałtycki.
- Wiem. I co z tego? Na razie tam nie wejdziemy, a oni z pewnością sami stamtąd nie wyjdą. Chyba, że będą mieli pewność, że zdobędą ostatnią część bez przeszkód – odparł rycerz. – A co jak co, ale przeszkody to możemy im jeszcze zapewnić.
- Dobra! Ale jak przedostać się do komnaty? – wysapał wilkołak.
- Dajcie mi chwilę chłopaki – poprosił czarodziej. – Obstawcie tyły.
*
Podczas gdy chłopaki obstawiali tyły, potężny władca podziemi i Mistrz bractwa spiskowali za polem siłowym, a Bałtycki próbował owo pole pokonać, Miluś powoli, ale skutecznie spopielał Wicemistrza bractwa.
- No, kapturek! Na nic więcej cię nie stać?
- Poczekaj, gadzino. Niech na tylko skończę dymić...
Mag przestał dymić. Smok czujnie skierował kolejny język ognia w jego kierunku. Chybił. Wicemistrz bowiem uniósł się w powietrze, by razić przeciwnika z góry. Skutecznie.
- Au! – warknął Miluś przyjmując na ogon błyskawicę. – W ogon?! RAAAA!!!
Dotychczas niewielkie smocze skrzydełka służyły mu tylko do odganiania much. Teraz jednak mocno już zdenerwowany zwierz wzleciał nieznacznie wściekle machając owymi skrzydełkami. Wzleciał nieznacznie, ale ta wysokość wystarczyła, by również nieduży, ale silny smoczy ogon dosięgnął lewitującego Wicemistrza. Potężne uderzenie rzuciło niegodziwym magiem o ścianę. Spod kaptura dobiegło niewielkie stęknięcie, po czym pokonany rozpłynął się w powietrzu zostawiając na posadzce czarną szatę.
*
Obstawianie tyłów przestało być już zabawne.
- Bałtycki! Ile jeszcze?
- Myślę, mości rycerzu – dobiegło zza rogu.
- Myśl skuteczniej! – odkrzyknął Sir Camembert.
- Co tam, panowie?
- Miluś! – radośnie zakrzyknął wilkołak. – Pokonałeś Wicemistrza?
- Jak widać. Przysunąłem mu z ogona. Trochę boli.
- Zuch smok – Sekret Mnicha poklepał przyjaciela po pysku.
- A tych dwóch niegodziwców? Co z nimi?
- Siedzą od dłuższego czasu za polem siłowym. Bałtycki usiłuje znaleźć sposób na przedostanie się na jego drugą stronę.
*
Moc-man wbiegł na podwyższenie. Przed nim, na znajdującym się na podwyższeniu drugim podwyższeniu, na czerwonej jedwabnej poduszce spoczywała ozdobna w chromowane detale rączka buławy.
- Magu?
- Słucham, szefie?
- Dawaj czubek.
Z wyraźną niechęcią Mistrz bractwa podał swemu pracodawcy błyszczące zwieńczenie magicznej broni. Moc-man z namaszczeniem połączył dwie części w jedno. Buława jakby delikatnie pojaśniała. Rozległ się cichy zgrzyt.
- No. A teraz część trzecia. Któryś z tych wypłoszy musi ją mieć. Czas kończyć zabawę. Mistrzu bractwa, pozwól tu bliżej - pan podziemi, książę ciemności, baron mroku i lord zła w jednej osobie skinął na maga. – Czas na fuzję.
- Szefie? Połączenie? Dostąpię tego zaszczytu?
- Zamknij się. Daj rękę.
Mistrz podwinął rękaw szaty i chwycił orękawiczoną dłoń Moc-mana. Spod rękawicy wypłynęła czarna maź, która w mgnieniu oka pokryła obie postacie. Jakiś czas później wielki, czarny bulgoczący kształt przybrał konkretną formę. Pole siłowe znikło.
KONIEC ODCINKA 8