W pół godziny... Londyn nocą - yasiu - 28 kwietnia 2011

W pół godziny... Londyn nocą

Tytuł jest trochę mylący, nawiązuje do poprzedniego wpisu z tej - w założeniach - serii. Trasa którą pokonałem w doborowym towarzystwie zajęła znacznie więcej niż pół godziny, ale gdyby odliczyć przerwy na posiłki i tankowanie, byłoby prawie dwa kwadranse, może trzy. Oczywiście, zgodnie z powszechną opinią, nie da się zwiedzić Londynu w tak krótkim czasie, ale jakoś trzeba zacząć.

Zaczynałem tak naprawdę wiele lat temu kiedy spędziłem w Londku kilka tygodni. Jako małolat ładowałem się w dowolny autobus, jechałem gdzieś i zwiedzałem okolice. Tym sposobem mogę powiedzieć, że moim łupem padło Imperial War Museum, British Museum i wiele, wiele innych. Tym razem było trochę inaczej, trasa była typowo rekreacyjna, ale warta paru zdjęć i wspomnienia o niej.

Start wyznaczono na Tooley Street niedaleko stacji metra Tower Bridge. To właśnie most byłby idealnym początkiem całej trasy, gdyby nie to, że nikt na taki pomysł nie wpadł. Pierwsze kroki to poszukiwanie paszy, rzeczy ważnej dla każdego turysty. Z polecenia wiemy, że doskonale karmią w knajpie Gourment Burger Kitchen. Niby to sieciówka, ale dla każdego miłośnika smażonej wołowiny prawdziwy raj. Ruszamy, mijamy tajemnicze miejsce zwane London Dungeon, które podobno jest jedną ze straszniejszych atrakcji brytyjskiej stolicy, ale mi to wygląda raczej na zabawę dla dzieci. Mijając katedrę Southwark wchodzimy w niesamowite miejsce. Borough Market to niedawno odremontowana niesamowita miejscówka mieszcząca targ spożywczy - zarówno hurtowy jak i detaliczny. Nie ma co wnikać w szczegóły, bo było już zamknięte, ale na pewno sprzedają tam mnóstwo ryb nie dających o sobie zapomnieć, dla miłośników rzepy we wszelkiej postaci znajdzie się stoisko wielkości małej Biedronki handlujące tylko tym niedocenianym warzywem.

Ale człowiek głodny, trzeba iść dalej. W tle przygrywa radośnie zestaw dzwonów z katedry, a my trafiamy w końcu do burgerowego raju. Wygląda to to może niezbyt imponująco, ale przemiła obsługa od razu robi dobre wrażenie, a kilka chwil czekania na burgera jest tego warte. Kilkanaście jeśli nie kilkadziesiąt rodzajów do wyboru nie ułatwia zadania, ale w zasadzie co by się nie wzięło, dostanie się wspaniałe żarcie. Dla Amerykanina to pewnie maleństwo, ale dla mnie był to solidny posiłek, smaczy, soczysty, chrupiący, słowem, rewelacja i polecam każdemu kto zaplącze się w te okolice.

To jeden z nielicznych przypadków, kiedy żarcie na zdjęciu wygląda tak jak w rzeczywistości.

Napełniwszy zbiorniki na paliwo stałe ruszamy dalej, niedaleko jest do Tamizy, a tam miła ścieżka prowadzi prosto i prosto przez długi czas. Po drugiej stronie rzeki świecą tak znane cele dla bombowców jak opactwo Westminsterskie czy Big Ben. Po tej stronie jest trochę mniej iluminacji, ale miejsca też robią wrażenie. Teatr Globe - to ten od Shakespeara - kiedy nie płonie nie jest może imponujący, ale trąci od niego ledwie wyczuwalny smrodek Sztuki przez duże S. Mniej ciekawie wygląda z zewnątrz słynna galeria Tate - ot wielki jakby fabryczny budynek z jeszcze większą wieżą. Ale nie ważne jak wygląda z zewnątrz, istotne, że w środku dzieją się ważne rzeczy. Ważne dla tych, którzy lubią ten rodzaj kultury. Do mnie bardziej przemówił lokalik leżący niedaleko. Kilka szklaneczek napełnionych, można odpocząć, w dzień nawet rozłożyć się na leżaczkach do których dociera słońce przefiltrowane przez warstwę betonu stanowiącego bazę bodaj mostu Waterloo. Co ciekawe, miejsce niedaleko teatru, więc w pewnym momencie pojawia się tłum eleganckich ludzi. Rzecz w naszym kraju nie do wyobrażenia, elegancka para po pięćdziesiątce kupuje butelkę wina, bierze dwa plastikowe kubki i w najlepsze popija na dworze. Spróbujcie podać Polakowi w knajpie plastikowy kubek do wina lepszego niż 'patykiem pisane'.

Widoki znad Tamizy w nocy robią wrażenie

Dalej spacerek prowadzi koło improwizowanego skate parku, kilku pomników i wąską kładką na drugą stronę Tamizy. Stamtąd już tylko kilka kroków do Trafalgar Square. Ten widziany pierwszy raz w nocy robi całkiem inne wrażenie. Gołębi brak - pewnie wyłapano je na piątkowy ślub - a remontowane British Museum nie wygląda jak wdzięczny obiekt do fotografowania. Na środku placu brzydkie coś informuje wszystkich zainteresowanych i niezainteresowanych, ile jeszcze czasu zostało do igrzysk olimpijskich w Londynie. Stąd tylko kilka kroków dzieli nas od Piccadily Circus. Ten w nocy wygląda obłędnie, szczególnie słynne na cały świat reklamy świetlne, w tym nieśmiertelne, wiszące na stałe Sanyo. Ciekawe, ile kosztuje piętnasto sekundowy spot w takim miejscu.

Wejście do Soho kończy się szybko, w pierwszym lokalu który wygląda jak pub. Niestety, mimo jego niewątpliwych walorów nie dane było zagrzać miejsca. Nieludzkie przepisy każą zamykać lokale wczesnym wieczorem, więc człowiek nawet nie mógł oglądnąć do końca newsów w BBC gdzie mówili o kradzieży danych z kont PSN. Na osłodę spotykamy lekko wstawionego czarnoskórego który kilka zwrotów po polsku zna. Ratujące życie "wszystko w porządku" oraz rozbrajające "ku*wa mać". Tym samym spacer się kończy. Ja czekam na kolejną okazję zwiedzenia jakiegoś ciekawego miejsca.

Wspomniany wcześniej skate park... w centrum miasta łobuzom się pozwala na takie rzeczy!?!
yasiu
28 kwietnia 2011 - 20:09