Dobre jRPG nie umarły - Pita - 15 grudnia 2011

Dobre jRPG nie umarły

Atelier Totori: The Adventurer of Arland, które od niedawna ogrywam troszkę przeniosło mnie do czasów dzieciństwa oraz fascynacji Final Fantasy VII i Harvest Moon. Od bardzo dawna chciałem spróbować gier Gusta, o których krążyły legendy, że mimo specyficznego wyglądu należą do ścisłej czołówki japońskich RPG ostatnich lat. Cóż, okazuje się, że nie ma w tym wiele przesady.

Pisałem jakiś czas temu o lekkim zmierzchu jRPG na generacji HD. Troszkę skłamałem, troszkę niejasno się wyraziłem – z jRPG nie jest tak dobrze jak te kilka lat temu, ale największym problemem jest brak dużych, medialnych, kojarzonych przez zwykłych graczy gier gatunku. Poza nimi sytuacja prezentuje się nad wyraz interesująco i wciąż nie brakuje niezwykłych pomysłów oraz rozbudowanych serii. Takich jak właśnie Ar Toneliko i Atelier Totori.

Nawet pomimo sporej konkurencji ze strony zachodu oraz obserwowanego od kilku lat „dissu na japońskie gry” w Stanach oraz Europie wciąż pojawiają się ciche perełki, które nie tylko czarują wykonaniem, ale wywołują szeroki uśmiech na twarzy. Tak jak dopiero w erze 128-bitów przyszło mi w pełni odkryć wielkość gier Atlusa, tak widocznie generacja sub-HD przyczyni się do tego, że zacznę uwielbiać gry Gusta.

Serie Gusta obecne są obecne na zachodzie od czasów PlayStation 2, kiedy to zaczęły pojawiać się naprawdę szybko i naprawdę często. Od kilku lat pojawiają się także na PSP i PlayStation 3, gdzie przechodzą niezauważone, co jest wielką szkodą. Widywałem recenzje, widywałem barbarzyńskie ceny, widywałem wideo z rozgrywki. Chciałem tego spróbować, aż wreszcie wykopałem ostatnie oszczędności i kupiłem. Warto było spróbować.

Co w tym takiego fajnego?

Po pierwszej godzinie człowiek zaczyna się uzależniać. Po pięciu godzinach wie już, że walki w turach wciąż rządzą. Po dziesięciu płacze ze szczęścia bo odnalazł swój nowy dom, swoją nową wieś, swoje nowe Harvest Moon w otoczce RPG, wykonane znacznie lepiej niż Rune Factory (czyli Harvest Moon w otoczce RPG).

Zbieranie składników, szukanie recepturek, kombinowanie z nowymi połączeniami, wykonywanie dziesiątek zadań, kjutaśne dziewczyny, kjutaśne dialogi, proste, lecz interesujące fabuły, klimat wesołego wiosteczka – ta gra to niesamowicie dobra zabawa. Ta seria to niesamowicie dobra rozrywka.

Pani wojownik często nam pomaga. Lubię ją.

Wszystkie gry Gusta w jakie grałem (a staram się nadrobić zaległości w trybie ekspresowym) można podpiąć pod powyższą rozrywkę – posiadają typowy dla strategii i life-simów syndrom „jeszcze jedna tura”, „jeszcze jeden dzień” i „jeszcze jeden quest” nie zapominając zarazem o fabule, dobrej zabawie i jakimś tam sensie rozgrywki. Rozgrywka w większości gier Gusta to połączenie zbieractwa i mieszania miksturek oraz tradycyjnych qustów, co wychodzi jej bardzo sprawnie i ładnie.

Gust wykorzystuje w sposób doskonały walki w turach – nie ma tutaj walk losowych, nie ma tutaj walk długich, a każda walka toczy się bardzo dynamicznie, przez co w ogóle nie nuży. Kiedy myślałem, że już poza grami Atlusa nie przetrawię walk z systemem w turach to Guts pokazał, że się mylę. I bardzo dobrze.

To nasza siostra, ją też lubię.

Czaruje również wykonanie, dzięki świetnie oddanym postaciom i środowiskom. Oczywiście technicznie multi-seria to nic specjalnego, ale ze względu na piękne projekty to praktycznie każda gra Gusta olśniewa. Te z PlayStation 2 głównie pięknymi sprite’ami, te z PlayStation 3 świetnie zastosowanym cell-shadingiem. Co prawda panowie nie wyglądają aż tak fajnie jak dziewczyny w naprawdę niezwykłych strojach, ale generalna otoczka całej serii jest mega-zabawna i mega-dobra dla oka i ucha.

Proste historyjki, nie cechujące się niepotrzebnym patosem, niejednokrotnie bardzo dobrze grają na uczuciach – te gry są ciepłe, takie przyjemne dla serducha i sprawiają sporo radości. Nie starają się wprowadzić nic rewolucyjnego, ale wszystko co robią - robią z klasą, w sposób interesujący oraz bardzo, ale to bardzo grywalny. Na te gry chce się patrzeć i chce się w nie grać.

Od przybytku głowa boli

Jednym z największych problemów dotyczących gier Gusta wydawanych na zachodzie jest ich ilość oraz nazwy, które po prostu dezorientują oraz są trudne do zapamiętania. Nawet nie mam pewności, czy wszystkie aby na pewno należą do jednego uniwersum, lecz generalnie mamy kilka głównych serii:

Serię Atelier, w skład które wchodzą trzy części Atelier Iris (PlayStation 2), Atelier Annie na Nintendo DS. Kolejno idzie Mana Khemia (ponownie, PlayStation 2) w dwóch odsłonach oraz z konwersją na PSP. Atelier Ronona oraz Atelier Totori to przerzucenie się serii na PlayStation 3 i jedne z fajniejszych gier tego typu na tą konsolę. Wreszcie trzy części posiada również seria Ar Tonelico – wydawana na PlayStation 2 oraz PlayStation 3. Oprócz tego istnieje sporo gier wydanych tylko w Japonii, a także adaptacje w postaci innych mediów.

Gry Gusta z PlayStation 2 wciąż są świetne.

Kilka mianowników łączy te wszystkie gry. Przede wszystkim posiadają bardzo delikatny, chciałoby się powiedzieć „kobiecy” art-style*, z dominującą rolą niewiast. I chociaż zdarzają się pantsy shoty, to gry nie są pełne durnego fan-serwisu, który przeszkadza. W każdej z ich pojawia się mocno zaakcentowany motyw tworzenia różnych rzeczy ze zbieranych przedmiotów. Każda posiada sporo zadań, z których wyłaniają się poszczególne, główne wątki fabularne.   

Gdzie to kupować?

Obecne gry Gusta wydaje Nippon Ichi Software, a samą firmę wykupiło Tecmo Koei. Jeżeli chcecie kupić ich gry sprawdzajcie allegro, zavii, hut, amazona, e-bay, wreszcie pytajcie bezpośrednio w Nippon Ichi. Generalnie starsze pozycje, na PlayStation 2 są droższe, podczas gdy w relatywnie dobrej cenie można dostać gry na PlayStation 3. Również od nich, ze względu na oprawę oraz poprawienie kilku aspektów rozgrywki polecam zacząć zabawę z serią.

Tak wiele niepotrzebnych słów

Kiedy chwyciłem Atelier Totori: The Adventurer of Arland, po kilku dniach wiedziałem, że trzeba zdobyć poprzednie gry, jeszcze z PlayStation 2. Wiedziałem i kupiłem je, zapewniając sobie kupę świetnej zabawy.

Gry od Gust są momentami przesłodzone. Są staro szkolne. Są niskobudżetowe w porównaniu do gier gigantów branży. Ale nawet z takimi przymiotami Atelier Totori to jeden z najlepszych RPGów w jakie grałem w tym roku i to stając w obliczu tych wszystkich Skyrimów, Dark Soulsów i innych Wiedźminów. Ta gra mi przypomniała dlaczego lubię również te klasyczne, sztampowe do bólu, lecz urokliwie japońskie light RPG. Ta seria przypominała mi, jak wiele dobrych gier wciąż przechodzi mi koło nosa. Cóż, dobrze wiedzieć, że wie się wciąż tak mało.

PS: Moja recenzja Atelier Totori zmierza na trpg.pl

http://twitter.com/piotrrusewicz

Facebook pikselowego potwora

* tak, wiem, że facet go robił

Pita
15 grudnia 2011 - 10:57