Ostatnim razem, w dosadny sposób skrytykowałem filmową trylogię Michaela Baya - Transformers. Przyznaję, że spora część Waszych komentarzy okazała się słuszna. Przyjąłem Wasze dobitne argumenty przeciwko mnie, ponieważ wykazałem się brakiem znajomości tematu, podczas pisania poprzedniego tekstu. Wówczas obejrzałem wtedy jedynie pierwszą i kawałek drugiej odsłony, pozostawiając w siną dal, najnowsze przygody sympatycznych "blaszaków". Dziś będzie inaczej, ponieważ jestem całkiem świeżo po obejrzeniu wszystkich części. Zaznajomiłem się z nimi od A do Z, dzięki czemu podejdę w rzetelniejszy sposób do tematu. Zapraszam.
Zacznijmy od początku. Jedynka faktycznie nie jest taka zła jak pierwotnie sądziłem, choć tym razem byłem przygotowany na to, co mnie czeka podczas seansu. Efekty, jak już pisałem w poprzednim artykule, robią wrażenie. To nie ulega wątpliwości. Mimo to wygląd robotów nadal jest dyskusyjny. Dlaczego? Nie potrafię przekonać się do ich oczu, czy braku charakterystycznych dla danych postaci cech wizualnych. Z charakterem jest niestety podobnie. Podtrzymuje zatem swoje zdanie na temat. Poza Optimusem oraz Bumblebee, reszta jest całkowicie bezpłciowa. Szczególnie brak charyzmy w przypadku Megatrona jest dla mnie niezwykle dziwnym posunięciem twórców tej produkcji. Jeśli chodzi o aktorów. Megan Fox, choć ładna, aczkolwiek nieco przytapetowana, nie radzi sobie za bardzo przed kamerą. Na szczęście w drugiej części widać, zdecydowaną poprawę. Odnośnie innych aktorów. Jedni odnaleźli się w tym uniwersum całkiem nieźle oraz przekonująco, jak np. główny bohater, czy też żołnierz z początku filmu. Niestety pojawiają się także i ci, którzy budzą we mnie mieszane uczucia. Sztuczna i miejscami żenująca gra aktorska, nie jest tu niestety rzadkością. Jednak to w filmach akcji można jeszcze przeboleć.
W całej trylogii przejawiają się znane z serialu animowanego postacie oraz wydarzenia. W trójce nie zabrakło nawet samej Arki. Jak wiadomo, nie wszystkie się oczywiście pokrywają, co nie powinno jednak dziwić, ponieważ jest to domena wysoko budżetowych filmów. Taki Hitman, fabularnie też nie miał zbyt wielu wspólnych elementów z serią gier. A jak jest z klimatem? No cóż, jest inny, jak dla mnie znacznie gorszy niż w oryginale. Owszem miejscami jest całkiem nieźle, szczególnie gdy Optimus przejmuje rolę narratora. Jednak bywa także bardzo żenująco. Dlaczego? Bo nie brakuje tu elementów wyjętych prosto z American Pie. O ile tekst z jedynki o waleniu jestem w stanie znieść, choć z ledwością, o tyle bzykające się psy z części drugiej już nie. No chyba nie oto chodzi w Transformersach, prawda? Takich scen jest więcej, np. gdy mały robocik posuwa nogę Megan Fox... Brak mi po prostu słów. Początek dwójki gdy główny bohater wyjeżdża na studia, również miał kilka podobnych sytuacji do American Pie, a naćpana matka protagonisty wcale nie należała do zabawnych osób. O ile jedynkę obejrzałem bez większych problemów, bo nudnych etapów było całkiem mało, o tyle przy dwójce wynudziłem się jak mops. Jakoś tak po godzinie seansu. Niby akcji w późniejszej fazie nie brakowało, ale zabrakło odpowiedniego dawkowania. Widz zostaje wręcz zasypywany przez efektowne, niekończące się akcje, przez co po parunastu minutach, ów atrakcje przestały robić na mnie wrażenie.
Trójeczka na szczęście okazała się lepsza od poprzednika, ale do części pierwszej sporo jej brakuje. Mimo, iż Megan Fox nie należy do uzdolnionych aktorek, przypadła mi do gustu, dlatego zastąpienie jej w najnowszej części przez Rosie Huntington-Whiteley odebrałem jako minus. Nie wiem czemu, ale drażniła mnie swoją obecnością. Cóż mogę więcej napisać. Na pewno nie jestem zadowolony z tej trylogii i jak dla mnie, śmiało mogła zakończyć się na jedynce. Z każdą kolejną częścią, pojawia się coraz to więcej absurdów jak uwaga spoiler! Wskrzeszenie Megatrona za pomocą skrawka kostki, która będąc całą kostką, uśmierciła go. Mógłbym tak wymieniać nielogiczne przykłady, ale po co? Każdy kto obejrzał wszystkie części i dodatkowo zna historię serialów animowanych wie, co mam na myśli. Generalnie przyznaję się, że poprzednim razem, opisując niniejsze produkcje, zbytnio mnie poniosło. Mimo to, będąc w pełni obeznanym w temacie, stwierdzam, iż nie zmieniłem zbytnio swojego zdania. Na pewno okazałem łagodniejszy, nie rynsztokowy poziom krytyki, co nie zmienia faktu, iż do zachwytów jest mi tu niezwykle daleko. Michael Bay jak i zapewne wiele innych osób, uczestniczących podczas produkcji, nie popisali się i wypuścili miejscami głupkowaty twór z przebajerowanymi efektami, pozostawiając kilka ważnych aspektów jak dopieszczenie postaci, na drugi plan. Szkoda. Zapraszam wszystkich do komentowania oraz porównania tego tekstu z poprzednim.