The Walking Dead - raz jest dobrze a raz źle - Marcus - 13 marca 2012

The Walking Dead - raz jest dobrze, a raz źle

Zapraszam do wpisu poświęconego serialowi The Walking Dead – przedstawię własną opinię na jego temat. Ostrzeżenie: tekst zawiera duże ilości spoilerów, dlatego też osoby, które nie chcą popsuć sobie przyjemności z oglądania, proszę uważać.

O serialu dowiedziałem się dopiero parę miesięcy po emisji pierwszego odcinka, dzięki czemu od razu mogłem „łyknąć” kilka epizodów za jednym razem. Po obejrzeniu pierwszego z nich, rozbudził się we mnie ogromny apetyt na kolejne. Nie ma w tym nic dziwnego - temat zombie jest wręcz nieśmiertelny. Problem w tym, że do tej pory był on poruszany jedynie w filmach. Swego czasu mogliśmy śledzić losy sześcioodcinkowego Dead Set, który nie zyskał większego rozgłosu. Mimo to, stacja AMC zleciła prace nad ekranizacją komiksu Roberta Kirkmana pod tym samym tytułem.

Pomysł, choć nie okazał się strzałem w dziesiątkę, to wypalił. Na twórców wciąż spadają fale niezadowolenia z powodu małego powiązania serialu z wersją papierową. Czy to źle? Zacznijmy od tego, iż nie są to ogromne odstępstwa, a raczej duże ilości niewielkich różnic. Poza tym, jaki sens miałoby oglądanie tego, co już widzieliśmy? Na szczęście, oglądalność utrzymuje się na równym poziomie, dlatego też jesienią tego roku kontynuujemy śledzenie przygód ocalałych. Dobrze, teraz zaczynają się SPOILERY.

Mówiłem o tym, że pierwszy odcinek był naprawdę dobry. Krótkie wprowadzenie, przedstawienie głównego bohatera i nagły zwrot akcji – apokalipsa. Krótko po ucieczce z oblężonego szpitala, Rick Grimes trafia do dwójki czarnoskórych ludzi. Ci opowiadają mu o wydarzeniach ostatnich miesięcy, my natomiast powoli otrzymujemy wyjaśnienia dotyczące zaistniałej sytuacji. Warto pochwalić wygląd świata po zagładzie. Opustoszałe lokacje wyglądają dobrze, nie ma denerwujących często pożarów – w wielu filmach często widywałem płonące drzewa, czy samochody (a co tam, parę dni może się palić…). Świat, choć mniej zatłoczony, to wciąż kolorowy.

Nie mam zamiaru opisywać każdego odcinka z osobna, więc przejdźmy dalej.  Zacznijmy od ilości zombie. W pierwszym sezonie było ich rzeczywiście wiele. Pamiętacie, jak Rick wjeżdżał do miasta? Zaledwie po kilkunastu sekundach zaludniło się niebywale –  właśnie tego brakuje w drugiej serii – hord nieumarłych! Reżyser najprawdopodobniej postanowił zmniejszyć koszty produkcji/położyć większy nacisk na wątek fabularny (niepotrzebne skreślić). Moim zdaniem, dużo bardziej prawdopodobna jest druga opcja – kilka prawie w całości przegadanych epizodów nudziło. I nawet największy fan musi to przyznać.

Nie, nie jestem przeciwnikiem ciekawej fabuły. Właśnie, ciekawej! Śledzenie mało interesujących i do niczego nie prowadzących rozmów nie wciąga. Co więcej, aktorzy nie do końca dają radę. Po śmierci Shane’a tak naprawdę straciliśmy jednego z najwyrazistszych protagonistów – tylko on wzbudzał we mnie niechęć z powodu swoich czynów. Denerwuje przede wszystkim dziwaczna Carol, wiecznie niezadowolona Lori i idiotycznie zachowujący się Carl. Ten ostatni odkupił w pewnym stopniu swoje winy, ratując ojca. Z drugiej strony, Carl nie potrafił do tej pory trafić z kilku metrów przeciwnika, jednak zabicie Shane'a z kilkunastu metrów nie stanowiło problemu.

Druga seria, szczególnie na początku, przynudzała. Do oglądania zachęcały mnie jedynie mocniejsze zwroty akcji, począwszy od otwarcia stodoły, na śmierci Dale’a kończąc. Niestety, The Walking Dead nie należy do tych seriali, w których akcja wylewa się z ekranu. Być może trzynasty epizod coś w tej kwestii zmieni – atak na farmę pociągnie zapewne za sobą trochę trupów. A co później? Obstawiam ucieczkę z posiadłości i wątek więzienia z gubernatorem na czele.

Marcus
13 marca 2012 - 18:48