Pewnie niejednokrotnie zastanawialiście się, skąd właściwie wzięło się słowo „growy”, albo co tak naprawdę oznacza „poziom immersji”? I, niezależnie czy piszecie o grach, czy należycie do grona czytelników (lub jedno i drugie), zapewne chcielibyście wiedzieć, czy recenzje są pisane rzetelną, poprawną polszczyzną, czy może wkrada się w szereg „trudnych słów” kilka truizmów i pleonazmów.
Pozwolę sobie pogrubić słowa-klucze do poniższych wywodów, żebyście mogli łatwiej wyłapać te elementy dziennikarskiego żargonu, które Was interesują i/lub intrygują.
„Growy” – przymiotnik, który pojawił się prawdopodobnie wraz z rozpowszechnianiem słowa „modowy” przez czasopisma i portale traktujące o modzie. Ktoś poszedł na skróty i odmienił sobie (notabene niewłaściwie) bliźniaczo podobnie od moda/„modowy” do gra/„growy”. Jednak oba określenia nie są precyzyjne (modowy – taki, który jest związany z modą, który mówi o modzie, który jest modny?) i na dobre nie zawitały jeszcze w jakimkolwiek słowniku języka polskiego. Dlatego gdy używamy nieistniejących przymiotników odrzeczownikowych warto pamiętać, że – póki co – są to wyrażenia z zakresu mowy potocznej, a więc nie specjalistycznej, nie oficjalnej ani w jakimkolwiek stopniu profesjonalnej. Nie nadużywajmy więc takich słów, skoro bez problemu możemy powiedzieć: „związany z grami”, „opowiadający o grach”, „poświęcony grom”, „traktujący o grach”, itp. Nie wszystko, co krótkie i zwięzłe jest zawsze dobre (sorry Winnetou, to nie Sparta). Ponadto, warto pamiętać przy pisaniu tekstów do prasy związanej z grami wideo lub składaniu pracy licencjackiej, magisterskiej, czy książki (nie tylko popularno-naukowej i naukowej), że takich słów używać wręcz nie wolno lub należy potraktować je cudzysłowem (i wyjaśnić o co chodzi). Powyższy wywód nie oznacza wcale, że nie potrzebujemy takich przymiotników. Prawdopodobnie niedługo i tak samoistnie wejdą one w zakres słów dopuszczalnych w powszechnym użyciu przez Mądrych Ludzi z Instytutu Języka Polskiego / Instytutu Filologii Polskiej. Cierpliwości!
„Immersja” – bardzo ładne, zgrabne, dźwięczne słowo. Problem w tym, że pochodzi z angielska: „immersion” oznacza „zanurzanie się”, „stan zanurzenia się” (w czymś). I nie byłoby nic złego w rychłym spolszczaniu tego słowa, gdyby nie fakt, że posiadamy już w języku polskim „immersję”, ale oznacza coś innego. W rodzimej mowie znaczy to: „wypełnienie przestrzeni między przedmiotem a pierwszą soczewką obiektywu mikroskopu przezroczystą cieczą” co ewidentnie wskazuje na określenie naukowe, raczej niezwiązane z rozrywką wideo. Drugie znaczenie to: „wejście jednego ciała niebieskiego w cień drugiego”, OK, jako metafora może pasowałaby do recenzji gier, ale w gruncie rzeczy to słowo bliższe jest astronomii. Angielskie słówko pasuje nam do gier wideo jak ulał – „poziom zanurzenia się” całkiem trafnie oddaje stan, w którym „pogrążamy/zatracamy się w graniu”. Ale właśnie, czy owo „pogrążanie”, „zatracanie”, a nawet „zanurzanie się” w świat gier wideo nie wyglądają i nie pasują lepiej od „immersji”? Poza tym, zazwyczaj wśród redaktorów słowo „immersja” używane jest wówczas, gdy wspomniany „poziom zanurzenia” jest naprawdę wysoki, tzn. że posługujemy się tym określeniem wtedy, gdy chcemy docenić jakąś grę, w którą wsiąknęliśmy (to chyba też niezłe słowo), którą wchłonęliśmy (a to?) mocniej/intensywniej niż choćby film w kinie(za przykład niech tu posłużą produkcje Uncharted). Jest to więc kolejne, przyszłościowe rozbudowanie i urozmaicenie języka polskiego – za co chwała anglistom i dziennikarzom. Z tym że dopóki „immersji” nie zostanie dopisane kolejne znaczenie w słowniku j. polskiego – wciąż będzie to niewłaściwe używanie słowa, mylenie pojęć. Pewnie, w naszym żargonie każdy się połapie, ale początkujący gracze albo ludzie, którzy nigdy nie uczyli się angielskiego – mogą nie zrozumieć o co piszącemu chodzi.
„Demiurg” – zwykle w tekstach o grach to słowo pojawia się jako ucieleśnienie Wszechmocnego Stworzyciela Świata, Nieba i Ziemi, itp. I choć rzeczywiście Demiurg w filozofii starożytnej odgrywa bardzo ważną rolę (szczególnie u Platona), to w rzeczywistości przedstawiany jest tam jako Rzemieślnik, który tworzy, a nie stwarza rzeczy materialne. Nie on nadaje im sens, duszę, formę (pierwotną, a nie tę, którą podziwiamy jako śmiertelnicy) – tylko i wyłącznie kształt. Z doskonałych idei, w które długo się wpatruje, wykuwa bliskie doskonałości rzeczy. Ponadto Demiurg nie jest samowystarczalny – aby mógł stworzyć cokolwiek, potrzebuje idealnego wzoru i materialnej zasady zmysłowej. OK, wiem, brzmi trochę kosmicznie, ale filozofia naprawę jest piękna. Wracając do sedna sprawy, nie traktujmy Demiurga (Rzemieślnika, Kowala) jak Boga, nie możemy ich ze sobą scalać. Bóg (katolicki i nie tylko) jest ponad wszystkim i wszystkimi, a Demiurg wykonuje tylko z góry określoną pracę. Oczywiście dobrze się ów Kowal sprawuje (w ogóle dobry z niego gość), ale nie stwarza całego świata (tego na którym żyjemy i tego, po którym biegamy np. w RPGach), tylko go odtwarza, nadaje mu ostateczne, ale niedoskonałe kształty.
„Emergentny” – to kolejne określenie mające dwa znaczenia, oba niekoniecznie pasujące do tematyki gier wideo. „Emergencja” to „wybieranie z jakiegoś grona, spośród czegoś”; natomiast „ewolucja emergentna” oznacza „nagłe powstawanie nowych, lepiej rozwiniętych systemów biologicznych”. Problem w tym, że w ujęciu popularno-naukowym (lub tylko popularnym) niektórzy dziennikarze posuwają się do użycia sformułowania „narracja emergentna”. Słucham, jaka?! W Wybuchających Beczkach czytamy, że „mianem emergentnych określamy rzeczy, które <<pojawiają się>> w grze po wymyśleniu ich przez samych graczy”. I, podobnie jak w przypadku „immersji”, słowo „emergentny” w tym przypadku zostało zaczerpnięte z j. angielskiego. „Emergent” – „powstający, nowopowstały, kształtujący się, nowo objawiony, nowy”. OK, rzeczywiście jest takie słowo o znaczeniu, które pasuje nam jak znalazł do opisu gier wideo, ale ponownie kłóci się z polskim, pierwotnym znaczeniem. I znów, gdy jacyś Mądrzy Ludzie nie dopuszczą tego znaczenia do powszechnego użytku, nie powinniśmy ich traktować i używać jako profesjonalnych zwrotów zaczerpniętych z dziennikarskiej terminologii gier wideo. To wciąż żargon, wciąż mowa potoczna.
Pewnie, że możemy używać wszystkich powyższych słów, ale z umiarem – zresztą, gdy nad nami zawiśnie widmo profesjonalnej ekipy korekty, zapewne wyłapią nasze wybryki i zastąpią je określeniami równie dobrze pasującymi, oddającymi to, co chcemy powiedzieć, a przede wszystkim – pełną piersią polskimi. A jako domorośli lub profesjonalni dziennikarze powinniśmy ze swojej natury (i z racji zawodu) pielęgnować i krzewić wśród czytelników i innych piszących poprawną polszczyznę. W drugą stronę chyba też nie warto przesadzać, bo od „ostrów burzanu” mamy przecież prof. Miodka, a dziennikarstwo związane z grami wideo kierowane jest przecież do szerokiego grona odbiorców, a nie Koła Filologów. Co nie usprawiedliwia np. nadużywania mowy potocznej w tekstach.
Z ręką na sercu (zresztą możecie to zweryfikować choćby i na tym blogu) przyznaję, że czasem sam używam i nadużywam takiej terminologii. Nie chcę także tym tekstem wytykać redaktorów palcem, dlatego wybaczcie epizod z Beczkami, ale ta książka kołatała mi w głowie i żeby nie być gołosłownym, pozwoliłem sobie fragment przytoczyć, żeby lepiej zobrazować co miałem na myśli. Przy okazji pamiętajcie, że każdemu mogą zdarzyć się błędy, więc śmiało zwracajcie mi uwagę na moje niechlujstwa.
Do pisania tego tekstu użyłem Słownika Języka Polskiego PWN, multimedialnego słownika diki.pl, Historii Filozofii Starożytnej G. Realego, fragmentu Wybuchających Beczek K. Gonciarza (notabene – jesteście zainteresowani recenzją?) i oczywiście wiedzy nabytej na roku filozofii i trzech latach filologii polskiej (licencjat jest, mgr jeszcze nie). Co nie zmienia faktu, że mogę się kompletnie mylić i nie mieć za grosz racji – dlatego zachęcam do dyskusji!
PS Wiem, że w moim opisie jest jak byk „posiadacz tableta”, ale zostało to użyte (powiedzmy) do rymu, celowo.