The Saboteur to bardzo zręczne wymieszanie charakterystycznych elementów z kilku gier. Najbardziej zauważalnymi są cechy pochodzące z serii Grand Theft Auto oraz Assassin’s Creed. Jak to mówią: jeśli uczyć się, to od najlepszych. Tak oto Sabotażysta idzie w myśl tej zasady. Dopowiedzmy – bardzo zręcznie!
Jak wiele studiów stara się na siłę wsadzić rozwiązania z innych tytułów, wiemy i wygląda to szkaradnie. W dziele Pandemic Studios czuć ogrom otwartego świata, widać kocie ruchy bohatera podczas wspinania się na dachy kamienic, mechanizmy tak dobrze znane. Fach w rękach deweloperów sprawił, że z przyjemnością gra się w ich produkt, nie bacząc na to, z jakich gier zaczerpnęli inspirację!
Scenariusz przedstawia losy Irlandczyka, Seana Devlina – niegdyś świetnego kierowcę rajdowego, teraz żołnierza działającego w szeregach francuskiego ruchu oporu. Jak on w ogóle zaciągnął się do wojaczki? Po co mu to, na co? Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie II Wojna Światowa i morderstwo najlepszego przyjaciela. Sean pała żądzą zemsty na tych, którzy pozbawili go kumpla i postanawia krwawo rozprawić się z oprawcami.
Fabuła poprowadzona została dobrze, w bardzo poprawny sposób. Mamy do rozegrania 3 rozdziały, akcja każdego z nich, docelowo, dzieje się w innej dzielnicy Paryża. Dosyć znacząco różnią się od siebie, przez co nie dopada nas szybko, tak znienawidzona przez graczy monotonia. Od nudy pomaga nam się opędzić także mnóstwo dodatkowych aktywności, wydłużających czas gry kilkukrotnie! Samo przejście głównego wątku zajmuje ok. 10-12 godzin, pomijając opcjonalne zadania i inne działania godzące w okupanta. Tych jest naprawdę sporo – rozwalanie szczekaczek (megafony krzyczące niemiecką propagandę), zbieranie pocztówek z charakterystycznych miejsc Paryża (z bardziej rozpoznawalnych jest Luwr i Wieża Eiffla), niszczenie stanowisk strzelniczych Niemców umieszczonych na dachach budynków, mordowanie ważnych osobistości (generałów) itp. – jest tego naprawdę zatrzęsienie i jeżeli chcemy wymaksować produkcję, powinno nam to zająć przynajmniej 25 godzin.
Jednak największym atutem The Saboteur jest grafika, a raczej stylistyka. Nie ma drugiej takiej gry, gdzie w miarę oswabadzania miasta spod rąk ciemiężcy, świat staje się żywy i kolorowy! Startując, cały Paryż i tereny sąsiadujące (w tym kawałek Niemiec, gdzie de facto rozpoczynamy przygodę) są szare, miałkie i czuć, że brak tutaj wolności. Ale co ciekawe, najlepiej grało mi się w miejscach, gdzie właśnie to okupant sprawował władzę. Wszystko przez wytworzony kontrast – gdy otoczenie prezentuje się we wszelkich możliwych odcieniach szarości, rozrywkowe miejsca, jak np. lokal u Belle (jedna z początkowych lokacji), są wypełnione migającymi światłami, stamtąd bije życie!
Z tym wiąże się także kolejna zaleta – klimat. Oprócz niego, na plus można zaliczyć wciągające misje i bohaterów drugoplanowych. Ci są, naprawdę, bardzo dobrze napisani, każdy cechuje się odmiennym charakterem. Nie są, jak w wielu produkcjach, tylko dodatkiem. To integralna część opowiadanej historii, za co propsy twórcom.
Napomknę tylko, że im większy progres w postępach kampanii, tym Sean jest skuteczniejszy w zwalczaniu nazistów. Ponadto w grze występuję perki – umiejętności, które pomagają naszemu protagoniście w oswabadzaniu francuskiej stolicy. Jeden pozwala na szybsze podkładanie bomb, drugi zaś na noszenie większej ilości materiałów wybuchowych za pazuchą. Wszystkie wspomagacze podzielono na trzy odmienne poziomy. By zdobyć najwyższy, trzeci poziom, potrzeba krzty szczęścia i nie lada umiejętności, lecz nagroda jest sowita. Tak na dobrą sprawę, gdy uda nam się zdobyć wszystkie perki na ostatnim poziomie jesteśmy praktycznie niepokonani, co jest dość dużym ułatwieniem. Jednak dojście do takiego momentu wymaga mnóstwo czasu i zaangażowania, więc nie wydaje mi się, by ktoś tyle grał, żeby to wszystko zdobyć.
Oprócz usprawniania samego siebie, możemy ulepszyć i własną broń. Upgrade odbywa się na podobnej zasadzie – aby otrzymać danego perka, musimy spełnić określony warunek, np. pięciu przeciwników musi paść trupem po strzale w głowę. I tak samo: podzielono je na 3 odrębne poziomy, a każdy kolejny jest trudniejszy w zdobyciu.
Sean oprócz strzelania, podkładania dynamitu, biegania, może się również poruszać autami. Tych jest nawet całkiem sporo, choć niestety - nielicencjonowanych. Tym samym po ulicach śmigają takie bryki jak Dugati, Pegasus, czy Altair. Jednak model jazdy jest tak okropny, tak niedopracowany, tak bestialsko skopany, że aż żal czmychać przez oponentami czterokołowcami. Nie wiem, czy Pandemic zabrakło środków, czy nie potrafili wykrzesać z siebie czegoś lepszego. Choćbyś nie wiem, jak był rozpędzony, po zaciągnięciu hamulca ręcznego stajesz w miejscu w przeciągu sekundy, może dwóch; auta zachowują się niczym plastikowe zabawki znane z dzieciństwa. Za tym idzie słaby system uszkodzeń pojazdów (a właściwie jego brak). Trzeba się mocno napracować, żeby powstały poważne wgniecenia na karoserii; w przeważającej większości, po kilkunastominutowej ucieczce powstaje tylko kilka zarysowań na lakierze.
Wspominałem wcześniej, że The Saboteur garściami czerpie z serii Assassin’s Creed. Oprócz ładnych animacji postaci podchwycono motyw skakania po dachach i cichego załatwiania przeciwników. To prawda, w niektórych misjach widać potencjał przebierania się (czyżby Hitman…?) i zabawy w bal kostiumowy. Bądźmy jednak szczerzy - niemal zawsze dochodzi do krwawej wymiany ognia i całkowitego zniszczenia. A szkoda, bo ten element deweloperzy zmarnowali; mogło to całkiem fajnie wyglądać i znacząco urozmaiciłoby zabawę.
Jeśli już zacząłem narzekać, to muszę powiedzieć o rzadko rozlokowanych punktach kontrolnych. Często musiałem zaczynać misję od początku, bo mimo iż byłem w połowie misji (naturalnie, później sprawdziłem ją jeszcze raz), nie było tam check pointu. Co prawda poziom trudności nie jest wygórowany, ale natłok Niemców i kilka czołgów skutecznie utrudniały wykonanie zadania. Okazyjnie także zdarzały się problemy z SI, ale to tylko drobna niedoróbka, nikt się nie wieszał na murkach czy blokował o kompana.
Pozostała jeszcze kwestia ścieżki dźwiękowej. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć – za soundtrack przyznaję 10/10! Audio w Sabotażyście jest rewelacyjne, idealnie skomponowane kawałki, niektóre są nawet z epoki! Sugestywny jazz, idealnie wpasowuje się w klimat okupowanego Paryża. Naprawdę, genialne, genialne.
The Saboteur nie można opisać w kilku słowach na koniec. To rozbudowana produkcja, która garściami czerpie od najlepszych – z bardzo dobrym skutkiem. Wiele elementów przeniesiono bezbłędnie, ale także można dostrzec autorskie rozwiązania. Wizytówką dzieła Pandemic Studios jest stylizowany Paryż i klimat faktycznej okupacji. Dziennikarze nie kłamali, ogłaszając tytuł największym zaskoczeniem 2009 roku. Zapewniam Was – gra nie straciła ze swego pierwotnego uroku ani grama. Szkoda tylko, że Electronic Arts zaraz po jej premierze zamknęło studio dewelopera. Jestem ciekaw, jak wyglądałaby potencjalna kontynuacja przygód Seana Devlina. A może w The Saboteur 2 byłby nowy bohater? Tego już niestety się nie dowiemy.