Wakacje 2012 można uznać za otwarte. Oznacza to nic innego jak czas odpoczynku od nauki, co dla wielu jest bardzo dobrą wiadomością. Dla branży growej nadchodzi najbardziej suchy okres, jeśli chodzi o premiery nowych produkcji, czyli sezon ogórkowy. Na ten moment czekało wielu graczy, a to z tego względu, że mogą spokojnie nadrobić swoje zaległości pomiędzy kolejnymi wyjazdami w góry, nad morze, czy też różnymi wypadami z kumplami nad jezioro. Jeśli chcecie wiedzieć w co zamierzam chętnie młócić od lipca, aż po sierpień, to zapraszam do rozwinięcia tekstu.
Singlowo
Przede wszystkim wakacje to świetna okazja do nadrobienia długich, staro szkolnych (lub nie), soczystych RPGów, czy też action-RPGów. Zwykle nie mam na nie chęci w ciągu roku, ponieważ wtedy górę biorą różne FPSy, slashery, a to ze względu na większą ilość odstresowywującej akcji. Gry fabularne łykam wówczas w małych ilości, ale kiedy przychodzi lato, nagle włącza mi się ta część mojej mózgownicy, która chciałaby przeżyć porządną przygodę, a zarazem zwiedzić ogromne połacie wirtualnego terenu. To wszystko oferują mi właśnie gry ze wspomnianego gatunku. Jak zauważycie w moim zestawieniu, jednak nie tylko będą pojawiać się RPGi, bo cały czas gaming trzeba sobie jakoś urozmaicać.
Najpierw chciałbym się zająć God of War II, którego po prostu muszę dokończyć. Jak na razie jestem może gdzieś w połowie gry i powiem szczerze, że jest to jeden z najlepszych slasherów w jakie grałem. W pierwszą część przygód Kratosa bawiłem się z wielkimi wypiekami na twarzy, a druga ledwo nie wysadzi moich pryszczy (dat trądzik). Grafika może postarzała się, ale to zdecydowanie mnie nie odpycha, kiedy do czynienia mam z tak świetnym poczuciem szerzenia zniszczenia, destrukcji i spustoszenia, czytaj – wachlowania Ostrzami Ateny. To właśnie siekanie przykrywa tutaj inne aspekty rozgrywki, ponieważ jest ono ogromnie satysfakcjonujące, a zarazem płynne. Do tego osadzenie fabuły w realiach mitologicznej Grecji dodaje wszystkiemu sporego smaczku, bo sam za młodu przeczytałem bardzo dużo mitów Markowskiej. Jeśli uda mi się nabyć PS3, to zdecydowanie pierwszym tytułem w jaki zainwestuję na tą konsolę, będzie trzecia odsłona GoWa. Ta seria ma swoją magię, a zresztą ktoś tych bogów musi zabić, by dopełnić zemstę.
Golden Sun... ach, ten Golden Sun. To właśnie od niego zaczynałem przygodę z jRPGami i jak dotąd żaden inny go jeszcze nie przebił jakością. To właśnie on jest cały czas dla mnie najlepszą produkcją wydaną na Game Boy Advance. I wreszcie do niego potrafię wracać co roku, a bawić się tak samo jakbym grał w niego po raz pierwszy. Kocham ten tytuł niesamowicie, a podczas wakacji nie mogę o nim zapomnieć. Ma on ten swój bajeczny klimat (nie każdemu on się podoba, ale ja go lubię), bardzo dobrej jakości fabułę, przyjemny system walki, boski soundtrack, a jeśli chodzi o grafikę, to jest to jedna z najładniejszych gier wydanych na platformę GBA, choć to tylko moje skromne zdanie. Najbardziej boli mnie jednak fakt, że Golden Sun zna bardzo mała liczba osób, ale sądzę, że po tym artykule chociaż ktoś bliżej zainteresuje się tą produkcją, bo warto!
Następna będzie Castlevania: Symphony of the Night, czyli moja druga po Aria of Sorrow produkcja z tej serii. Wielu mówi, że jest to najlepsza jej część, także czemu miałbym nie spróbować? Aria bardzo mnie wciągnęła, a to ze względu na bardziej rozbudowany aspekt RPG i fajny system pochłaniania dusz, które stają się naszymi umiejętnościami pasywnymi, tudzież aktywnymi. Od Alucarda nie oczekuję może tego co miał Soma, ale mam nadzieję, że znów oprócz naparzania w potwory znajdę tu sporo elementów z gatunku gier fabularnych. Coś więcej? W zasadzie to nie, bo Castlevania, to po prostu Castlevania i wiem czego mogę się spodziewać – porządnego siekania oraz eksplorowania potężnych zamczysk w staro szkolnym stylu.
Potem czeka na mnie Geralt i jego przygody. Troszkę mi wstyd, ale do tej pory nie miałem za dużej styczności z obydwoma częściami ojczystego Wiedźmina. Przy pierwszej odsłonie zwykle dochodziłem do trzeciego aktu i potem dziwnie odechciewało mi się grać. „Dwójkę” ominąłem ze względu na ogromny hype, który to starałem się ominąć oraz przez brak dużej styczności z jej poprzedniczką. Spodziewam się tylko długiej zabawy i jednoczesnego pochłonięcia przez uniwersum jakie stworzył pan Sapkowski. O nic więcej nie muszę się martwić, bo panowie z CD Projekt Red wystarczająco zadbali i dopieścili pozostałe elementy układanki.
Podziwianie przecudnych, średniowiecznych plenerów szybko zamienia się w podróż po drodze mlecznej, a przy okazji ratowanie wszechświata wraz z Komandorem Shepardem i spółką. Trylogia Mass Effecta, to będzie bardzo satysfakcjonujący orzech do zgryzienia. Wszystkie części nie odbiegają od standardów pod względem rozgrywki (co nie znaczy że jest ona słaba, wręcz przeciwnie), ale za to fabuła potrafi niemiłosiernie wciągnąć, a do postaci wymyślonych przez BioWare ciężko się nie przywiązać, bo każdy z nich ma jakiś swój uniwersalny charakter, który to po części przypomina nasz. Postąpiłem troszkę głupio, ponieważ swoją przygodę z tą serią zacząłem od części drugiej. Kupiłem ją szybko podczas jednej z promocji EA, a o „jedynce” nawet nie zdążyłem pomyśleć, bo ciężko mi było patrzeć jak pudełko stoi takie smutne na półce. Czegoś oczekuję? Strzelania i po prostu dobrej „space opery”, a tego nie powinno mi zabraknąć.
Po tym wszystkim pozostaje mi jeszcze jeden tytuł. Nie grałem w niego dotychczas i przez to biję się po stokroć w pierś. Jest to Batman: Arkham City. Arkham Asylum to jak dla mnie jeden z najlepszych tytułów w jakie kiedykolwiek grałem, a z tego co wyczytałem, jej następna część oferuje to samo, a zarazem jeszcze więcej. Niczego innego tak naprawdę mi nie potrzeba. Oba produkcje od Rocksteady charakteryzują się bardzo przyjemnym oraz płynnym systemem walki, dobrymi zagadkami logicznymi, świetnym klimatem i dużą ilością ciekawostek ze świata Człowieka-Nietoperza. Oby udało mi się wsiąknąć w tą grę na dobre 10-12 godzin.
Multiplayerowo w międzyczasie
Na dysku zwykle mam zainstalowane ok. 5-6 gier z czego połowa z nich musi być skupiona wyłącznie na trybie sieciowym. Mam tak, że po prostu wyłączam samotną przygodę, bo muszę skopać tyłki paru noobkom. Jestem tym typem gracza, który po prostu kocha multiplayer i ciężko mu bez niego żyć. Kupując większość tytułów, to właśnie owym trybem kieruję się najbardziej, bo staram się, żeby każdy produkt starczył mi na jak największą ilość czasu. Zabawa z innymi, tudzież przeciwko nim daje mi ogromną satysfakcję, bo z towarzystwem wszystko wydaje się bardziej radosne. Zatem w co będę grał po sieci, popijając przy okazji wakacyjne drinki z palemką?
Przede wszystkim mój osobisty nałóg – League of Legends. Ta produkcja pochłonęła moją duszę, a za kolejną ilość Riot Points mógłbym podpisać cyrograf z diabłem. Patrząc na to chłodnym okiem, to mamy do czynienia ze zwykłym klonem DotA, czyli gatunku Massive Online Battle Arena (w skrócie – MOBA), ale jeśli w LoLa dacie się wciągnąć i spodoba Wam się rozgrywka przez niego serwowana, to prawdopodobnie straciliście gamingowe życie, a może w ogóle życie. Troszkę przesadzam, aczkolwiek kiedy uruchamiam jeden mecz, to zaraz po nim mam ochotę na jeszcze jeden, jeszcze jeden i… budzę się dopiero po trzech, albo pięciu takowych. Nie muszę tu zbytnio lać wody o jakiś detalach, bo tego typu tytuły, albo się kocha, albo nienawidzi. Tych, co je kochają, zachęcam do zapraszania mnie w celu wspólnej zabawy. Moja nazwa Przywoływacza to Rasgulus na serwerze zachodnio-europejskim (z angielskiego EU-West).
Team Fortress 2 od momentu nabycia zawsze ma specjalne miejsce w moim sercu. Jest to FPS zupełnie inny od wszystkich i to właśnie ta „inność” czyni go czymś cudownym. W porównaniu do tego, co działo się pod koniec 2008 roku, to TF2 stał się bardziej jedną, wielką giełdą, gdzie wartością nie jest pieniądz, a masa różnego rodzaju czapeczek. Gdzieś we tle jeszcze jest sama rozgrywka, która jest czymś naprawdę fajnym, a to przez bardzo duże zróżnicowanie dostępnych klas oraz ten „Valvelowski klimat" - lekko poważny, ale też lekko wesoły. Szczerze zachęcam do sprawdzenia, bo w końcu od niedawna jest to produkcja Free to Play, a jeśli wystarczająco Wam się spodoba, to możecie zapłacić grosze i cieszyć się kontem z pełnym dostępem do wszystkich funkcji, choćby takich jak wymiana z innymi graczami.
Dalej jest FIFA 12 w której tryb wieloosobowy po prostu mnie oczarował. Miałem okazję go testować u kolegi i powiem szczerze, że gdy kupię kolejną część serii oznaczoną numerkiem 12, to znając życie długo się od niej nie odciągnę. Granie z kimś zdecydowanie nie odzwierciedla kolejnych partii z botami. Człowieka łatwiej przechytrzyć, ale i on często zaskakuje nas świetnymi, nieprzewidywalnymi akcjami. Również tryb Ultimate Team, to bardzo ciekawa odskocznia od zwykłego „menadżera”. Nie wiem jak twórcy wpadli na pomysł, żeby z „futbolówki” zrobić karciankę i upchać w to normalne rozgrywki na stadionie, ale to jest po prostu świetne! Nie ma jednak róży bez kolców i już na samym starcie napotkały mnie niemałe problemy – częste rozłączanie się przegrywających przeciwników, duża ilość lagów (tych mniejszych oraz tych większych) i bardziej zauważalne, przeszkadzające niedoróbki w systemie fizyki. Pomimo tego, nadal utrzymuję się w przekonaniu, że jeśli otrzymam zastrzyk gotówki w najbliższym czasie, to pierwszym zakupem na mojej liście będzie właśnie FIFA 12.
Off-top
Tu trafiają rzeczy mniej związane lub zupełnie niezwiązane z grami, które mam zamiar zrobić jeszcze w te wakacje.
Serial Gra o Tron chodzi za mną już od bardzo dawna. Myśl, żeby nadrobić wszystkie wypuszczone dotychczas odcinki nie daje mi spać. Chyba poddam się woli tego szatana i rekreacyjnie raz na jakiś czas uruchomię kolejne partie obu sezonów. Widziałem parę urywków i zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie, a od obejrzenia ostatnich epizodów tego współczesnego Sherlocka Holmesa brakuje mi jakiegoś dobrego, serialowego doświadczenia. Mam skrytą nadzieję, że właśnie gra o ten cały tron (jakkolwiek brzmi to dwuznacznie) tą pustkę uzupełni.
Cały czas majstruję coś przy swoim kanale YouTube i mam nadzieję, że za jakiś czas wystartuję z tworzeniem filmików na niego. Tematyka głównie o grach (zresztą jak ten blog), ale różnie bywa i na pewno coś innego na język się nawinie. Na razie nie daję linka, ponieważ jeśli chodzi o materiały, to jest tam puściutko, ale jak zacznie coś się dziać, nie omieszkam podać adresu.
I to w zasadzie na tyle, jeśli chodzi o mój gamingowy grafik na te wakacje. Troszkę się tego nazbierało, ale spontanicznie lista ta może się poszerzyć, albo uszczuplić. A w co wy zamierzacie grać w te wakacje? A może macie jakieś inne plany? Dzielcie się tym w komentarzach!
Jeśli chcecie wiedzieć co na bieżąco dzieje się u Rasgula, to zapraszam do odwiedzania mojego twittera! Coś na pewno na nim znajdziecie.