Sequelizacja - nowe marki są do kitu? - Prometheus - 6 września 2012

Sequelizacja - nowe marki są do kitu?

Sequelizacja%20-%20nowe%20marki%20s%u0105%20do%20kitu%3F

Tym razem nie tylko o tytułowej „sequelizacji”, ale i prequelach, spin-offach, restartach serii i nie tylko. O co w tym wszystkim chodzi, czy nowe marki rzeczywiście są niepotrzebne (i ryzykowne), dlaczego powstaje tak niewiele innowacyjnych tytułów i czasem są skazane na porażkę (mimo wysokiej oceny użytkowników i recenzentów) – o tym wszystkim postaram się w miarę sensownie rozpisać.

Przyznaję, czasem mam dość tytułów z górnej półki, dokładnie tych, w których chodzi o ratowanie świata / galaktyki / drużyny / czegokolwiek innego. Co wtedy? Sięgam po coraz popularniejsze „indyki”: gry niewielkie, przyjemne ale wcale nie zawsze łatwe. Gdyby jednak gry niezależne nie były tak rozpowszechnione, wielu graczy miałoby ciężko. Rynek gamingowy od wielu lat (w zasadzie od obecnej generacji konsol) przyporządkowany jest konsolom, a pecety są niejako na uboczu. Oczywiście, „piece” także mają swoje tytuły na wyłączność, ale głównie tylko te, które na konsolach w takiej formie by się nie sprawdziły – na ogół z powodów technicznych, ale nie tylko. W drugą stronę jest łatwiej: PC to platforma w pełni otwarta (choć Microsoft zdaje się dążyć do jej zamknięcia za sprawą Windows 8) i podłączenie pada oraz dużego ekranu daje nam namiastkę stacjonarnych konsol - także z osiągnięciami (Steam, Games for Windows Live!). Nie będę jednak rozpisywał się o oczywistych oczywistościach, dlaczego tytuły na wyłączność konsol nie pojawiają się na PC (istnieją pewne wyjątki, jak Alan Wake, jednak na „piecach” ukazał się długi czas po premierze na X360).

Assassins%20Creed%20III
To już piąta część serii, a o ewentualnym końcu nikt nawet nie wspomina.

Niełatwo jest pisać o największych growych seriach, jednocześnie je krytykując (za powtarzalność) i chwaląc (za sprawdzone pomysły w nowej formie – czyli… powtarzalność). Żeby zrozumieć, dlaczego tworzenie nowych marek w growej branży jest ryzykowne, należy przyjrzeć się kilku istotnym elementom: przede wszystkim - ceny. Przeciętna gra na zachodzie kosztuje 60$ / 60€. To sporo, ale patrząc na zarobki za naszą zachodnią granicą staje się jasne, że nie są to ceny zaporowe. A jednak konkretne. U nas ceny gier konsolowych powoli zbliżają się do pułapu magicznych 60€, a by zbliżyć się do średniej europejskiej, z pomocą przyszło Electronic Arts, zwiększając ceny swoich flagowych serii do 249,99 zł (czyli dokładnie tyle, ile płacą za nie Niemcy czy Francuzi, zarabiający kilkakrotność naszych pensji). Polscy pecetowcy mają lepiej, bo za gry wciąż płacimy około połowę mniej, niż nasi zagraniczni sąsiedzi. Ceny jednak rosną, a najgorsze dopiero przyjdzie z następną generacją konsol, kiedy koszty produkcji gier zwiększą się drastycznie. To wszystko sprawia, że gra musi być „skrojona na miarę” pod możliwie jak największą grupę graczy. Świetnym przykładem jest Mass Effect 3. Grę, w przeciwieństwie do poprzedników, podzielono na tryby dla graczy lubujących się w action-erpegach, stawiających na czystą akcję (bez zbędnych dialogów i wyborów) oraz miłośników dobrej fabuły, dla których liczy się przede wszystkim dobrze opowiedziana historia i bohaterowie, a walka jest tylko „miłym dodatkiem”. Mamy więc, teoretycznie rzecz biorąc action-RPG, shootera i przygodówkę w jednym. Wydaje się logicznym, że po tytuł dający takie możliwości wyboru sięgnie znacznie więcej graczy, w końcu nie każdy musi lubić miks akcji i RPG, prawda? Do czego jednak zmierzam? Jeżeli gra kosztuje, dajmy na to te 60€, to każdy egzemplarz jest dla wydawcy na wagę złota. To nie żelowe zegarki po 5 zł z nadmorskiego straganu – tutaj sprzedaż na poziomie 200.000 egz. nie jest niczym, co powoduje dumę i ogólny zachwyt. Dobra sprzedaż jest na poziomie kilku milionów, dlatego sporą kwotę wydaje się na szeroko pojęty marketing.

Tomb%20Raider%20%28restart%20serii%29
Po dziewięciu częściach "Tomb Raider" przyszedł czas na restart.
Co zaskakujące - znacznie ciekawszy od oryginału!

Nowe marki, takie jak Mirror's Edge czy Bulletstorm (a przy tym – dla mnie – najbardziej niedocenione tytuły ostatnich lat) nie potrafiły się obronić same, bo stawiały na oryginalność, a przy okazji nie dopięto wszystkiego na ostatni guzik. Mirror's Edge to świetny, innowacyjny tytuł, ale mocno liniowa kampania na 6-8 godzin plus kilka wyzwań to nie jest coś, czego oczekuje większość graczy. Podobnie było w przypadku rodzimego Bulletstorma – choć pewne rozwiązania powodowały opad szczęki, to liniowość i brak konkretnego multiplayera skazały tytuł na porażkę. A szkoda, bo rysował się nam nowy król FPSów, taki duchowy następca wielkiego niegdyś Painkillera.

Mirrors%20Edge
Tą grę prawdopodobnie albo pokochasz, albo znienawidzisz.

Sequele, prequele czy spin-offy dają bardzo dużą gwarancję sukcesu gry. Jeśli tylko zostawiono odpowiednio dużo sprawdzonych elementów, a dodatkowo napakowano ją odpowiednio świeżą zawartością, to zysk (i to niemały) jest niemal pewny. Oczywiście, że Call of Duty czy Assassin's Creed of wielu lat kopiują te same schematy, a jedyne, co je różni to realia, historia i bohaterowie (dodatkowo jakieś „rewolucyjne” elementy), ale skoro gracze to kupują, to po co zabijać kurę znoszącą złote jajka? Winni temu jesteśmy prawie wszyscy, bo gdyby nagle padła informacja od developera, że definitywnie kończy z serią „God of War” czy „Metal Gear Solid”, niemal większość graczy czułaby się zawiedziona. Ba, sam przyznaję, że większość moich ulubionych tytułów to serie (niekiedy bardzo liczne), ale uważam, że na rynku jest za mało świeżych tytułów pokazujących coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Jasne – od czasu do czasu wyskakuje nam taki wyśmienicie się zapowiadający Dishonored czy L.A. Noire, ale są to niestety bardzo nieliczne wyjątki. Ostatnio modne są też restarty serii, czasem również - mimo konkrowersyjnych zmian - zaskakują pozytywnie, jak Tomb Raider, stety jednak czy nie,  nie zawsze wychodzi to twórcom na dobre. Szkoda też, że niektóre restarty mają na tyle mało wspólnego z poprzednikiem, że łączy je głównie wspólny tytuł (Need for Speed: Most Wanted się kłania), a to jasne, że w tej branży to tytuł - znów: niestety - mówi graczom najwięcej. Mimo wszystko, mocno wierzę, że gaming jeszcze nie upadł i nowa generacja konsol pokaże coś więcej, niż tylko coraz bardziej zbliżoną do fotorealizmu grafikę.

A może jestem w błędzie i tak naprawdę liczy się fun z gry, a nie to czy należy do długaśnej serii, czy wręcz przeciwnie - jest czymś świeżym? Chętnie też dowiem się, jakie serie uważacie za "nieśmiertelne" i nie wyobrażacie sobie ich końca.

Prometheus
6 września 2012 - 14:32