Sandbox to gatunek niezwykły, bo miast rzucani w wir wydarzeń, swobodnie i bez ograniczeń eksplorujemy otwarty, żyjący świat. Nie robimy nic na siłę, nie musimy też podążać ścieżkami wyznaczonymi przez twórców, a grę można ukończyć tak w kilka, jak i kilkadziesiąt (kilkaset?) godzin - każdy znajdzie więc tu coś dla siebie, jest to też typ gry najbardziej "elastycznej". Jeśli dochodzi do tego także zaawansowana kreacja bohatera, jak w grach z serii The Elder Scrolls czy Fallout, wszyscy są wniebowzięci. Ale nie raz czytałem opinie, jakoby Skyrim był grą "na raz", bo poznawanie kolejny raz tego samego to "już nie to samo". Czy aby na pewno?
Równie dobrze można to samo powiedzieć o każdej liniówce, ale ja twierdzę inaczej - ogrom możliwości tej gry sprawia, że - niczym gąbka - można z niej wycisnąć bardzo wiele i za drugim podejściem wciąż pozostaje dużo frajdy i nieodkrytych ścieżek czy możliwości. Szczególnie, jeśli powracamy po dłuższym czasie. Choć seria The Elder Scrolls nigdy nie była idealna, a jednak zawsze - pomimo licznych pomniejszych wad - była czymś niezwykłym. Teraz, kiedy mija niespełna rok po premierze piątej części, gdy za oknem za chwilę spadnie kolejny śnieg, z chęcią wrócę do mroźnych krain.
Nawet, jeśli już to widziałem, już to przeżyłem i znam przebieg questów. Tym razem stworzę nową postać, inaczej poprowadzę jej historię, lokacje zwiedzę w innej kolejności - to wszystko dzięki wszechobecnej wolności. Bo ja uwielbiam wracać do kultowych tytułów i choć rzeczywiście, podobnie jak książki czy filmy, nigdy już nie będą tak odkrywcze i magiczne jak za pierwszym podejściem, wciąż będą przynosić sporo radości. Jeśli mam bowiem wybór - odpalić przeciętniaka czy też wrócić do ulubionego tytułu, zwykle wybieram to drugie.
Jest też inny ku temu powód. Szkoda jest mi wydawać te 130 czy 150 zł na grę, którą przejdę w kilka godzin, a że w multiplayera się nie bawię, z oczywistych powodów czekam aż ceny spadną. Tymczasem Skyrim wciąż - po blisko roku czasu - utrzymuje się przy premierowej cenie i niespecjalnie mnie to dziwi. Skoro potrafię ograć po raz kolejny do bólu liniowe Mirror's Edge, tym bardziej wrócę do gry, w której mogę robić co chcę i jak chcę. Wersja pecetowa, jakiej jestem posiadaczem posiada możliwość przedłużenia żywotności gry dzięki modom. Nowe, ostrzejsze tekstury, liczne ulepszenia, zmiany interfejsu? Przecież drugie podejście do gry to właśnie idealny moment, by spróbować czegoś nowego. Ja nie przesadzam z ilością modów i zazwyczaj instaluję tylko te, które rzeczywiście usprawniają albo delikatnie zmieniają rozgrywkę.
Na mojej półce są też są przede wszystkim tytuły, do których kiedyś wrócę. Znów: szkoda pieniędzy na coś, co przejdę jednorazowo, chyba, że jest to Steamowa wyprzedaż i naprawdę rzucam na stół grosze. Zatem: co Wy sądzicie o drugim (i kolejnym) podejściu do Skyrima - zagracie znowu? I czy wracacie do gier ze swojej biblioteki, czy też wolicie nadążać za nowościami - nawet, jeśli okazują się być zaledwie "solidnymi" tytułami?