Cel! Pal! #19 - Sly Cooper: Złodzieje w Czasie - Robson - 17 kwietnia 2013

Cel! Pal! #19 - Sly Cooper: Złodzieje w Czasie

Robson ocenia: Sly Cooper: Thieves in Time
90

W końcu się doczekałem. Wzdychanie nad produkcją ze zwierzakiem w roli głównej – dobrą produkcją – mogę już wrzucić do wielkiego wora z napisem „przeszłość” i ciepnąć go do rzeki. Gdybym spotkał się z najnowszym Sly’em jakieś dziesięć bądź więcej lat temu, lwią część nie związanego z graniem czasu spędzałbym pewnie na rysowaniu moich własnych wersji przodków złodziejskiego szopa. Kreśliłbym wtedy również alternatywne wersje kostiumów, jakie prowadzony bohater mógłby zdobywać w grze, przemierzając epoki, które również własnoręcznie powołałbym do życia. Dzisiaj troszkę mi już nie wypada, więc moją radość wypływającą ze spotkania z Thieves in Time przeleję właśnie tutaj. Bo to świetna gra jest, i basta!

Fabuła Thieves in Time przedstawia nam ciąg dalszy historii Sly’a i jego wesołego gangu krótko po finale ostatniej części z jego udziałem. Symulując amnezję, złodziejaszek wiąże się ostatecznie ze swoją femme fatale, tajną agentką Carmelitą Fox, ciesząc się zasłużoną emeryturą i porzucając kleptomańskie zapędy. Przeszłość nie daje jednak o sobie zapomnieć, bo smaka na zwinięcie czegoś świecącego (oczywiście tylko i wyłącznie z kieszeni jeszcze większych złodziei), przychodzi Sly’owi dość szybko. Pretekstem do tego nie godnego pochwały zachowania będzie zaś zanikanie tekstu z kolejnych stronic Thievus Raccoonus, a więc wielkiego kompendium wiedzy o złodziejskim fachu, pielęgnowanym w rodzinie Coopera i przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Chłopakom nie pozostaje więc nic innego, jak powrócić do dawnej działalności i wybrać się na wycieczkę po dawnych dziejach, ratując dorobek rodziny szopów, poznając jej co ciekawszych przodków jak i ładując się w bagno kolejnej, wielkiej intrygi. Żółw Bentley przerabia wiernego vana zespołu w maszynę do podróży w czasie, różowy hipopotam Murray wskakuje za kółko, a Sly kończy polerowanie swojej laski (ekhem…) i…

…tak zaczyna się wakacyjna przygoda. Jako rosły chłop mogę w tym miejscu powiedzieć, że historia przedstawiona w Złodziejach w Czasie jest co najwyżej „spoko”, chociaż młodsze pokolenie skusi się pewnie na nieco większy entuzjazm. Całość poprowadzona została w bardzo atrakcyjny i przystępny sposób, gdzie podczas rysunkowych cutscenek do naszych uszu dociera nie tylko mistrzowski dubbing (Boberek to zdecydowanie bardziej Sly, niż Nathan Drake), ale i również wyśmienita ścieżka dźwiękowa. Chociaż zawsze stylizowana na zwiedzaną w danym momencie epokę, tu i ówdzie przemycać będzie typowo jazzowe rytmy i dźwięki, dokładając więcej niż przysłowiowe pięć gorszy do budowania szpiegowsko-złodziejskiego klimatu produkcji. Wkład w „feeling” gry ma również zastosowana tutaj, a zapomniana już nieco przez świat cell-shadingowa grafika, jeszcze mocniej podkręcając kreskówkowy charakter tytułu. Co niektórych razić może zbyt silna infantylność Thieves in Time, jednak dzieciaka zamkniętego gdzieś tam w środku każdego z nas karmić od czasu do czasu zawsze warto.

Trudno o lepszy pretekst do solidnej żonglerki lokacjami niż motyw podróży w czasie. I tak jako Sly obrabiać będziemy kieszenie rzezimieszków w czasach średniowiecza, na Dzikim Zachodzie, feudalnej Japonii czy nawet w dziwnej mieszance epoki kamienia łupanego z masowym zlodowaceniem. Każda taka podróż to zupełnie nowa lokacja-hub, w obrębie której porozrzucane zostały nie tylko kolejne misje-zadania, ale i również całe tony „znajdziek” i zagadek do rozwiązania. Fani wyciskania ostatnich soków z posiadanej produkcji poczują się w tym miejscu jak w niebie, ale i całej reszcie graczy zwiedzanie świeżej okolicy da sporo frajdy i wypełni czas pomiędzy kolejnymi zadaniami. Te zaś również nudą wiać nie mają zamiaru, bo już pierwsza epoka daje nam niesamowity popis różnorodności w temacie rozgrywki. Standardowe przekradanie się, gra rytmiczna, jazda samochodem na zdalne sterowanie Bentleya czy typowy „celowniczek na szynach” – mówisz panie, masz, a Złodzieje w Czasie ani na moment nie zwolnią tempa podkładania nam pod nos coraz to nowych pomysłów na poziom.

Swoją rolę w nieskrępowanej różnorodności Thieves in Time odgrywa również zacna ilość postaci, w które wcielimy się na drodze do napisów końcowych. Sly, Bentley, Murray, Carmelita czy wreszcie pięciu przodków Coopera – każdy z nich dysponuje innym zestawem umiejętności, których zastosowanie okaże się konieczne w celu pomyślnego ukończenia postawionych przed nami wyzwań. Kradnący na Dzikim Zachodzie "Tennessee Kid" Cooper wyposażony jest w umiejętność oznaczenia wrogów, po opuszczeniu tego trybu kładąc wszystkich zabójczą serią ze swojego lasko-rewolweru, gdy prehistoryczny Bob brak zwinności nadrabia zwierzęcą siłą i wspinaniem się po pionowych ścianach. Te dwa przykłady to jednak zaledwie namiastka zróżnicowania gameplay’u Złodziei w Czasie, albowiem sama mini gierka w hakowaniu urządzeń elektrycznych i zabezpieczeń przez genialnego żółwia (docencie proszę to nawiązanie) pojawia się tutaj w dwóch postaciach. Jeśli komuś rozmaitości wciąż mało, niech dorzuci do tego zestaw pięciu alternatywnych kostiumów zdobywanych przez naszego szopa. Przebranie tygrysa szablozębnego pozwala na skracanie dystansu do wrogów przy pomocy wielgachnego skoku (zakończonego obowiązkową lampą w twarz), a w fatałaszkach więźnia utorujemy sobie drogę przyczepioną do nogi kulą. Nie ogarniesz panie, tyle tu tego jest.

Czyli co - nowy Sly Cooper grą bez wad i piękną podróżą do czasów świetności PlayStation 2 oraz zręcznościówek ze zwierzakami w roli głównej? To drugie zdecydowanie tak, pierwsze już nie koniecznie. Poza wspomnianą już, nie odpowiadającą wszystkim dziecinnością tytułu, zdecydowanym minusem są występujące tutaj czasy ładowania się samej gry jak i poszczególnych poziomów. Problem ten występuje zarówno na PlayStation 3 jak i w wersji na Vitę, gdzie dodatkowo razić mogą ubytki w dopieszczonej oprawie graficznej. Handheldowy Sly jest w tym wypadku o wiele bardziej „matowy”, znika parę cieszących oko efektów świetlnych a niektóre tekstury tracą na soczystości barw. Niemniej jednak, wciąż jest to jedna z najładniejszych produkcji na nową kieszonsolkę Sony, a system Cross-Save działa tutaj jak marzenie.

Jako fan skakania po platformach i testowania swojej zręczności w postaci zwierzęcego protagonisty, jestem na tak. Sly Cooper: Thieves in Time to wesoła, dopracowana i pękająca w szwach od atrakcji produkcja, z której miłość twórców dla serii bije do gracza niemal na każdym kroku. Jeśli również podzielasz ten sam typ nostalgii co i pisząca ten tekst osoba, twoja kopia Coopera już dawno kręci się pewnie w napędzie PS3. Jeśli nie – daj się przekonać. Takich gier po prostu się już dzisiaj nie robi.

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

P.S

W galerii poniżej znajdziecie nieco zdjęć prosto z wersji na PS Vita. Ile Sly traci tam na swoim uroku - zerknijcie sami. 

Robson
17 kwietnia 2013 - 20:11