Być na dnie i dalej tonąć? Fizycznie niemożliwe, a jednak to chleb powszedni mediów brukowych. Każdy kolejny dzień staje się dowodem na to, że granice przyzwoitości wciąż można przekraczać, że papier potrafi znieść wszystko (szklany ekran także). Coraz trudniej wyobrazić sobie, czym można nas jeszcze zaskoczyć - wszak w nawale pseudo - sensacji stajemy się coraz odporniejsi na najgorsze obrzydliwości, co tworzy zaklęty krąg rynsztokowej beznadziei.
Ktoś może w tym miejscu powiedzieć, że tabloidy to łatwy chłopiec do bicia. Zgoda, wszak dziennikarstwo, podobnie jak wszystko inne, ma jakiś swój margines, ciemną stronę. Problem tkwi jednak w tym, że tabloidyzacja nie od dziś przekracza granice nawet tego marginesu, sięgając swoimi mackami coraz dalej i obalając kolejne bastiony prawdziwego dziennikarstwa. Taran celebryctwa i postępującego szmatławienia brnie naprzód, wypierając dobre dziennikarstwo.
W konsekwencji każdego dnia stajemy przed stosem „nagłówków nie do ogarnięcia” (polecam ciekawą grupę na Facebooku o tej nazwie), z których dowiadujemy się, kto dzisiaj „przerywa milczenie”, kto „zabiera głos” i „ujawnia prawdę”, jaki to „filmik robi furorę w sieci” i która „znana aktorka zdobyła się na szokujące wyznanie” (cytaty zebrane podczas pojedynczej wizyty na najpopularniejszym polskim portalu internetowym).
My, odbiorcy, pozostajemy pod ciągłym ostrzałem codziennych szoków i katastrof, których, jak się często okazuje po zapoznaniu z materiałem, tak naprawdę nie było. Sensacyjna zbitka słów w tytule ma namnażać jak największą liczbę kliknięć, mających bezpośrednie przełożenie na przychody z reklam. W tej chorej, nadgnitej rzeczywistości, newsami dnia stają wyrwane z kontekstu cytaty polityków, celebry-tów i pseudoautorytetów. To wszystko składa się na monstrualną machinę, bezpardonowy przemysł absurdu, produkujący legiony idiotów.
Czy prymat zysku nad jakąkolwiek rzetelnością ma swoje granice? W czasach kryzysu, nadprodukcji dziennikarzy z dyplomem wyższej uczelni (jakby jeszcze było mało, najlepsi często absolwentami dziennikarstwa wcale nie są), tysiące z nich za parę groszy potrafią zaprzedać wszystkie swoje ideały - o ile w ogóle jakiekolwiek „złudzenia” tego rodzaju posiadają.
„Zwiększaj przychody z reklam jak najmniejszym kosztem” - tak brzmi credo dzisiejszych koncernów medialnych. W konsekwencji takiej logiki drogie w utrzymaniu działy śledcze kurczą się i wypadają z kolejnych redakcji, a świetne onegdaj dziennikarstwo śledcze dogorywa i obecnie kojarzy się raczej ze Smoleńskiem niż z czasami swojej świetności, kiedy Anna Marszałek, Dziennikarka Roku 2003, dostarczała materiał na pierwsze strony gazet, ujawniając lub przyczyniając się do ujawnienia afery starachowickiej, zabójstwa gen. Papały, czy też nieprawidłowości w Ministerstwie Obrony Narodowej z udziałem ówczesnego ministra Romualda Szeremietiewa. Wszak po co się męczyć, jeśli można wypełnić wolne szpalty relacją z frontu wojny polsko-polskiej lub doniesieniem na temat kobiety z wysp Senkaku, której urodziło się dziecko z trzema rękoma (zmyślam).
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na degenerujące zjawisko spychania informacji międzynarodowych na dalszy plan, z czym mamy do czynienia już od przynajmniej kilku lat. Wieści ze świata skupiają się zazwyczaj na detalach permanentnego kryzysu w Unii Europejskiej, wyborach w jakimś kraju albo na michałkach bez znaczenia, które można umieścić na bocznych szpaltach/ostatnich stronach/w charakterze rozluźniającego dowcipu pod koniec programu (skreśl niepotrzebne).
Z rozrzewnieniem wspominam czasy znakomitości pokroju Waldemara Milewicza. Jego „Dziwny jest ten świat” pozwalał wyrwać się z wygodnego fotela i oczywistego dla nas świata do wrót piekła na ziemi, zarzewia najgorętszych konfliktów. Pozwalał lepiej zrozumieć świat. Kto dzisiaj opowie nam i wytłumaczy tragedię wojny domowej w Syrii, ekspansję Al-Kaidy w Mali? Na ile lepiej można byłoby zrozumieć arabską wiosnę, gdybyśmy nic musieli opierać się wyłącznie na barwionych krwią nagłówkach o liczbie zabitych w takim a takim zamachu?
Wierzę, że niedługo powiemy sobie „dość” makdonaldyzacji mass mediów i zaczniemy gromadnie znajdować własne źródła informacji. Naiwniactwo? Badania z zakresu ekonomii behawioralnej dowodzą, że im wyżej sobie stawiamy cel (do pewnych rozsądnych granic), tym więcej osiągamy. Brzmi jak truizm, ale obnaża ważną prawdę: możemy więcej niż nam się wydaje. Zainwestuj chwilę w poszukanie substytutów dla bzdur, które czytasz czasem podczas wykładu lub przerwy w pracy. Wydostań się z rzeczywistości, w której bezmyślnie chwytamy to, co nam się podsuwa pod nos; w której podaż kreuje popyt, a nic na odwrót.