15 najlepszych momentów w życiu gracza - Buja - 9 maja 2013

15 najlepszych momentów w życiu gracza

Granie sprawia mi przyjemność. Jeżeli gra jest dobra, to czas leci nieubłaganie i frajda bezustannie wylewa się z telewizora lub monitora. Są jednak takie momenty, kiedy fun jest jeszcze większy. Postanowiłem wypisać je na kartce i wybrać te, które na samą myśl o nich powodują uśmiech na mojej zarośniętej twarzy. Nie są to tylko sytuacje występujące podczas grania jako-takiego, ale też wydawać by się mogło – zwykłe momenty z codzienności gracza. Sprawiają one, że bardzo cieszę się z mojego hobby i ciągle chcę ich łaknąć jak najwięcej. Pamiętacie popularne na demotywatorach hasełka typu „TO UCZUCIE GDY…”? Cóż, ten wpis pewnie będzie się nadawał jako źródło inspiracji do stworzenia kolejnych piętnastu.

Najlepsze święta w życiu!

1. Rozpakowanie nowej gry
Jak mawiała moja matematyczka w szkole średniej, jest to oczywista oczywistość. Nieważne, czy grę kupiliśmy sobie sami, czy był to prezent. Chwila, kiedy zdejmuję folię z pudełka mogła by trwać wiecznie, choć zawsze robię to w dzikim pośpiechu. Potem dokładnie wertuję instrukcję, oglądam po raz dziesiąty tylną okładkę, nadruk na płycie i wszystkie dodatki. Można to porównać z zachwytem nad nową książką, której zapach jest przez wielu tak ubóstwiany. Nowe gry też fajnie pachną. Potem wkładam płytę do napędu i jeszcze przez długi czas czynnik świeżości wpływa na to, że bawię się lepiej niż zwykle. Gry z dystrybucji cyfrowej niestety nie dają tej frajdy, więc trzymam kciuki za wysoką sprzedaż fizycznych kopii gier wideo.

2. Uporanie się z trudnym bossem lub etapem
Dawno temu napisałem na gameplayu tekst o tym, dlaczego zawsze gram na ultra hardzie i ogółem lubię trudne gry. Doskonałym przykładem jest Dark Souls i Super Meat Boy, które bezlitośnie pozwalają nam ginąć bez końca. Kiedy w końcu przychodzi zwycięstwo, poczucie ulgi pomieszane z satysfakcją jest niesamowicie inspirujące do dalszej rozgrywki. Czasami chce mi się krzyczeć z radości, pochwalić wszystkim naokoło i strzelić sobie zwycięskiego browarka. Również normalny poziom trudności potrafi dostarczyć takich emocji. Wystarczy tylko, że twórcy gry rzucą nam wyzwanie w postaci przeciwnika wielokrotnie trudniejszego niż ci spotykani przez ostatnią godzinę. Nieważne ile save’ów wczytasz. Ważne, że w końcu ci się udało.

3. Wygranie pierwszego meczu w grze multiplayer
Ten moment jest trochę podobny do poprzedniego. Jeżeli zaczynamy grać trochę później niż w dniu premiery, to nawet systemy doboru poziomu przeciwników nie sprawią, że przestaniemy dostawać srogie baty. Wiele gier wieloosobowych może być demotywujących przez pierwsze dziesiątki rozgrywek. Zdobywanie skilla kosztuje nas nieraz dużo więcej czasu, niż dziesiątki prób pokonania jednego bossa. Ale w końcu pojawia się punkt przełomowy, w którym wygrywamy swój pierwszy mecz w fifę, pierwszy deatmatch w Quake’u, potyczkę w LoLu czy nawet partię Literaków na Kurniku. Ten moment znowu sprawia, że chcemy grać więcej i więcej, bo skoro wygraliśmy raz, to na pewno uda nam się kolejny raz. Praktyka czyni mistrza i jeśli tylko poświecimy dużo czasu na treningi, stosunek gier wygranych do przegranych z pewnością będzie już tylko rosnąć.

4. Zdobycie wszystkich achievementów
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zwolennikiem kolekcjonowania osiągnięć. Lubię zdawać sobie sprawę z tego, że w niektórych grach dokonałem znacznie więcej niż inni. Lubię porównywać listy „aczików” ze znajomymi i z dumą odkrywać, że przeszedłem dany tytuł na wyższym poziomie trudności niż reszta. Niektóre achievementy są czasochłonne, inne wymagają sporych umiejętności albo farta. Kiedy udaje mi się w końcu ukończyć grę w 100% i w moim profilu wiszą już wszystkie malutkie obrazki z opisem osiągnięć – czuję się spełniony. Wtedy wiem też, że produkcja była na tyle dobra, że warto było spędzić dodatkowe godziny na „calakowaniu”. Niestety mina mi rzednie, kiedy twórcy wypuszczają kolejne słabe DLC i dodają kolejne achievementy, a stuprocentowa kolekcja pucharków już nie jest kompletna. Mam nadzieję, że w nowej generacji konsol zostanie to z punktu widzenia gracza poprawione.

5. Przypadkowy headshot
Skradasz się powoli przyczajony wśród krzaków. Nieważne, czy masz w rękach snajperkę, pistolet czy inny karabin. Nagle kilkanaście metrów od Ciebie wyskakuje uzbrojona postać z migającym na czerwono nickiem. Strzelasz na oślep. Trafiasz w głowę. BOOM HEADSHOT! Czy to nie zajebiste uczucie?

6. Idealne przejechanie trasy w grze wyścigowej
Generalnie nie jestem wielkim fanem samochodówek i raczej wolę te z arcade’owym modelem jazdy. Mimo wszystko jest to ten rodzaj gier, który wymaga od nas stuprocentowego skupienia i często nie wybacza pomyłek. Pamiętam jak prawie dziesięć lat temu męczyłem się z kolejnymi wyścigami w Need For Speed Underground. Komputerowi przeciwnicy w tej grze oszukiwali i nieważne jak bardzo wypasiony miałem wóz, zawsze mnie doganiali. Wtedy wystarczyła tylko jedna kraksa z jadącym z naprzeciwka „cywilnym” samochodem albo jeszcze lepiej – z pieprzonym słupem w pieprzonym tunelu – i trzeba było resetować cały wyścig. Ale kiedy wreszcie dokonałem niemożliwego i po dziesiątym kubku melisy i setkach rzuconych bluzgów przejechałem całą trasę bez żadnego błędu… Paaanie, czułem się jak mistrz świata.

7. Zapisanie się na liście najlepszych wyników
Powszechność komputerów w domach Polaków i duża ilość gier przenośnych spowodowały, że salony gier nie są już tak popularne jak kiedyś. Pamiętam jednak, jak za dzieciaka na zielonych szkołach w nadmorskich kurortach połowę kieszonkowego wydawało się na gofry, a drugą połowę na tak zwane automaty. Gry arcade miały to do siebie, że w stanie bezczynności oprócz dem wyświetlały także listę najlepszych wyników. Oczywiście nigdy nie udało mi się wśród nich wpisać swoich inicjałów, ale zawsze było to moje marzenie. Zrealizowałem je dopiero po kupnie Xboxa, na którym pobiłem wszystkie rekordy swoich znajomych w Geometry Wars 2, a nawet wspólnie ze znajomymi wyśrubowaliśmy wyniki godne światowej czołówki w śpiewanej grze Lips i Lips One Hits. Taka chwała niestety szybko przemija, a listy najlepszych wyników nierzadko są okupowane przez cheaterów. Jednak nawet chwilowe przekonanie o tym, że robisz coś znacznie lepiej od dziesiątek tysięcy ludzi na całym świecie jest wspaniałe.

8. Zakup perełki po okazyjnej cenie
Można śmiało stwierdzić, iż każdy, kto kupuje gry wideo częściej niż raz w roku, ma w sobie coś z kolekcjonera. Perełką wśród gier przeważnie są tytuły stare bądź z jakiegoś powodu kiepsko dostępne, na przykład japońskie tytuły konsolowe, które do nas nie docierają. Kiedy przeglądając internetowe serwisy aukcyjne natkniesz się na super okazyjną aukcję z jakąś rzadkością, nie wahaj się dwa razy. Nawet jeżeli uznasz, że zakup jednak Ci nie leży i dokonałeś go pod wpływem emocji, to zawsze możesz sprzedać taką perełkę z jakimś zyskiem. Mistrzem w tej dziedzinie jest mój znajomy z Warszawy (pozdrawiam Piotrze), który chyba dzień i noc wyszukuje egzotyczne tytuły na wszystkie konsole Nintendo. Satysfakcja z jaką opowiada mi o swoich zakupach spowodowała, że postanowiłem umieścić i tę pozycję na liście piętnastu najlepszych momentów. Handel growymi antykami ma też swoją drugą stronę. Kiedyś mocno przycisnęła mnie potrzeba gotówki i już prawie dobiłem targu sprzedając swoje pudełkowe wydanie Księcia i Tchórza. W ostatniej chwili rozmyśliłem się, a pudło kurzy się w piwnicy do dziś. Jest jednak warte dwa razy więcej niż wtedy, a ja nadal mam swoją pierwszą grę komputerową.

9. Przypadkowy granat
W zasadzie mógłbym napisać o tym przy okazji przypadkowego headshota, ale ta sytuacja jest zgoła inna. Przypadkowym granatem zdobywa się fragi w momencie, kiedy jeszcze nawet nie widzisz, gdzie jest przeciwnik. Po prostu rzucasz na oślep i jeb, nagle na konto punktowe przybywa ci kolejny frag. Nieważne czy to intuicja czy fart, w takich momentach czuję się PRO. Jeżeli od przypadkowego granatu padnie dwóch czy nawet trzech wrogów, morale pnie się w górę jak szalone i czuję się niezwyciężony.

10. Włączenie gry w tajemnicy przed rodzicami
Tę sytuację podsunęła mi moja dziewczyna. W dzieciństwie jej rodzice mocno pilnowali dostępu do komputera i razem z bratem musiała mocno kombinować, żeby nagrać się tyle ile dusza zapragnie. Głównie robili więc to wtedy, kiedy rodzice gdzieś wychodzili. Ja na szczęście nie miałem takich problemów, ale dziwną satysfakcję dawał mi fakt, że gram w tytuły, które przeznaczone są dla wyższej niż moja kategorii wiekowej. Może nie była to jakaś wielka tajemnica, ale miałem małego stracha, że moja swoboda się skończy i więcej grania w Grand Theft Auto nie będzie. Tak się jednak nie stało, a ja jeszcze przed osiemnastką zabiłem więcej wirtualnych istnień niż wszyscy zbrodniarze tego świata razem wzięci. Muahaha.

11. Włączenie gry na najwyższych detalach po zakupie nowego sprzętu
Tutaj kolejny powrót do przeszłości, bo bardzo dobrze pamiętam zakup pierwszego akceleratora graficznego i opad szczęki po odpaleniu dema Star Wars Racer. Potem modernizację komputera w wieku nastoletnim za zbierane przez długi czas pieniądze i nadrabianie kilkuletnich zaległości. Co to były za czasy… Każda gra wydawała się fotorealistyczna, a woda w Morrowindzie piękniejsza niż na pocztówkach z Karaibów. Oczywiście uczucie to jest znane jedynie pecetowcom, bo jedyne ustawienia graficzne, jakie mogą ustawić konsolowcy to jasność ekranu. Nie wiem czy to wina tego, że gram teraz głównie na Xboxie 360, ale dawno już nie widziałem gry z naprawdę dobrą grafiką i z lekką zazdrością spoglądam na podrasowane screenshoty ze zmodowanego Skyrima i GTA IV.

12. Opublikowanie pierwszego tekstu w serwisie o grach
Jak można przeczytać w informacjach o mnie na stronie głównej „Buja bloguje”, moja przygoda z internetowym słowem pisanym zaczęła się jakoś w okolicach 2002 roku, kiedy to założyłem serwis GameBoy Zone na łamach Federacji Gry-Online. Miałem pod sobą kilku ludzi, którzy regularnie pisali dla mnie recenzje i sam co nieco publikowałem. Trochę żałuję, że gdy podjęliśmy współprace z drukowanym pismem o przenośnych konsolach, to teksty moich ludzi (a był wśród nich m.in. piszący jeszcze niedawno na gameplay.pl Kompo) poszły do druku, a nie żaden mój. Potrzebowałem prawie dziesięciu lat żeby na dobre wrócić do pisania i zacząłem prezentować moje wpisy na Gameplayu. Niezależnie od reputacji tego miejsca, mam z tego olbrzymią satysfakcję. Jeszcze bardziej cieszy się moje ego, kiedy pod tekstem pojawi się choćby jeden komentarz, a czytelnik napisze, że lubi mnie czytać. To naprawdę bardzo budujące uczucie.

13. Developer ujawnia prace nad długo wyczekiwanym sequelem
Kiedy ciągnące się w nieskończoność serie Assasin’s Creed, Mass Effect czy Call Of Duty zdobywają coraz mniejsze uznanie wśród graczy, na rynku nadal pojawiają się tytuły, które z nieznanej wcześniej marki stają się świetnymi franczyzami. Jest sporo gier, na których sequele czekam i wiem, że jest to powszechne zjawisko. Ludzie piszą o tym całe artykuły, ja ograniczę się do jednego zdania: dzień, w którym ujawnione zostaną jakiekolwiek informacje potwierdzające ukazanie się Half-Life 3, zostanie okrzyknięty przez wszystkie społeczności graczy świętem narodowym. Amen.

14. Włączenie trybu God Mode
A do tego zestaw paru innych cheatów, które ubarwiają rozgrywkę. Nigdy z nich nie korzystam, ale jest jedna seria, która pozwala na świetną zabawę w tym trybie, a mianowicie wspomniane już wcześniej Grand Theft Auto. Nic tak nie bawi jak niszczenie kolejnych radiowozów próbujących bezskutecznie zakończyć naszą morderczą zabawę. Dorzućcie do tego czołg i wszystkie bronie, a będziecie mieć frajdę przez dobre pół godziny. Potem grzecznie wczytajcie stan gry i kontynuujcie rozgrywkę tak jak porządnemu graczowi przystoi.

15. Znalezienie bardzo rzadkiego przedmiotu
TO UCZUCIE, KIEDY PO KILKUDZIESIĘCIU GODZINACH GRINDOWANIA WYPADA CI MŁOT +100 DO WSZYSTKIEGO. Znają je przede wszystkim gracze rozmaitych cRPGów z losowymi dropami przedmiotów, ale nawet nielosowe przedmioty potrafią ucieszyć mordę erpegowca. Splądrowałem cały grobowiec wybijając zastępy liszów, szkieletów i czarnoksiężników. Dzięki za te kilka punktów doświadczenia i złoto, dla mnie głównym motorem napędowym gier fabularnych jest zdobywanie coraz lepszego sprzętu. Dzięki temu pod koniec gry czuję się jak prawdziwy wymiatacz, więc jeżeli w tym grobowcu znajdę łopatę, jabłko, butelkę wina i gorszy sprzęt niż u miejscowego kowala, to wolę wyłączyć żałosną grę i pograć sobie w snake’a na telefonie. W każdym grobowcu musi być wypasiony item. Kropka. Jak go znajdę, to mam o czym gadać przez pięć kolejnych spotkań z moimi kolegami nerdami, o.

Zdaję sobie sprawę, że lista najlepszych momentów w życiu gracza mogłaby być znacznie dłuższa. Sytuacje które tu opisałem są po prostu najbliższe memu sercu i dlatego wybór był taki, a nie inny. Jeżeli uważacie, że pominąłem coś ważnego – piszcie w komentarzach! Z chęcią poczytam jakie są Wasze ulubione momenty.

Podoba Ci się mój wpis? Subksrybuj mnie na fejsie, a na pewno nie przegapisz następnego.

Buja
9 maja 2013 - 17:13