Hype na najnowszą grę studia Rockstar powoli opada, czas więc na krótki komentarz z mojej strony na temat nadchodzącej (?) pecetowej konwersji GTA V.
Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię większość rockstarowych produkcji, które ukazały się na komputerach. Samą serię Grand Theft Auto wspominam bardzo dobrze! W pierwsze dwie odsłony godzinami się grywało w sali informatycznej w podstawówce. By przyciąć w trzecią część trzeba było już mieć lepszy sprzęt, więc co jakiś czas razem z przyjaciółmi gromadziliśmy się u tego, co ma najlepszy komputer. Vice City to jedna z pierwszych gier, w które grałem na moim pierwszym pececie i jednocześnie moja ulubiona odsłona serii. Lekki spadek jakości zaliczyło GTA: San Andreas, którego nigdy nie udało mi się ukończyć, ale również spędziłem przy niej wiele godzin. Rockstar zdobył mój szacunek właśnie dzięki wszystkim wyżej wymienionym produkcjom. Szacunek, który na przestrzeni ostatnich lat zaczyna niestety tracić.
Pierwszym potknięciem, przez które przeklinałem firmę z gwiazdką w tle, było GTA IV, oczywiście w wersji pecetowej. Wydarzenie to miało miejsce jakieś trzy lata temu, kiedy w moje łapki trafił egzemplarz tej gry, wygrany zresztą w jakimś internetowym konkursie. Uradowany, że w końcu zapoznam się z kolejnym świetnym sandboxem, zainstalowałem ten tytuł błyskawicznie, męcząc się troszkę z Social Clubem i Games for Windows Live. W każdym razie, gdy wszystkie rejestracyjne formalności dobiegły końca, odpaliłem ją. Pierwsze minuty zrobiły na mnie od razu wielkie wrażenie, mam tutaj na myśli napisy początkowe i spotkanie z Romanem. Niestety, długo się tym wszystkim nie nacieszyłem. Coś zabzyczało, coś zadymiło a ja zobaczyłem tylko wielką, czarną nicość na moim monitorze. GTA IV spaliło mi kartę graficzną. Dodam tylko, że ówczesne produkcje śmigały na mym komputerze na wysokich detalach. Produkcja Rockstara postanowiła jednak strzelić focha.
Oczywiście kartę graficzną szybko wymieniłem na starszy model, który leżał w moich zapasowych częściach komputerowych, a po jakimś czasie nabyłem coś lepszego. GTA IV odstawiłem jednak na półkę i jakoś nie spieszyło mi się wracać do tej gry. Złe wspomnienie potrafi zniszczyć cały odbiór. Minęło kilka lat a ja postanawiłem jeszcze raz wypróbować feralnej produkcji. Komputer oczywiście ulepszony, nie ma się czego bać. W końcu mogę zagłębić się w tytuł, który na pewno po kilku godzinach pokocham. I co? Jajco. Nie mogłem uwierzyć, że jedna z najwyżej ocenianych gier w historii, jest... tak słaba. Już nawet nie twierdzę, że przestarzała czy coś w tym stylu. Do Vice City co jakiś czas wracam i bawię się tak dobrze, jak za pierwszym razem, ale "czwórka" po prostu jest... słaba. Fabuła nudna, gameplay biedny a całe miasto jakieś puste. Męczyłem się z tą produkcją kilka tygodni i do końca dobrnąłem, by uczciwie wystawić jej ocenę 4/10. Dziękuję ci Rockstarze, że słabą grą zniszczyłeś mi dobrą kartę graficzną. Smuteczek.
Zanim jednak ponownie zagłębiłem się w "ulepszone" Liberty City, nabyłem na Steamie wielce zachwalane L.A. Noire. Muszę przyznać, że czekałem sporo czasu, aż ta gra ukaże się na komputerach osobistych, bo przez długi czas była to jedna wielka niewiadoma. Na (nie)szczęście detektywistyczna produkcja jednak pojawiła się na blaszakach, a raczej... jej nieudolna konwersja. Kombinowałem, bawiłem się ustawieniami, grałem na niskiej rozdzielczości, ale nie potrafiłem przez to czerpać przyjemności z grania. Litości, Battlefield 3 czy inne Crysisy chodzą bez szarpnięcia, a tu ścinki i spadki klatek. I niestety, ale nie z mojej winy. L.A. Noire wyleciało z dysku po jakichś pięciu godzinach grania. "Pieniądze siup, wyrzucone w błoto."
Powyższe przypadki moich "pecetowych" przygód z grami Rockstara powinny odpowiedzieć Wam na pytanie zawarte w tytule. Dlaczego nie chcę GTA V na PC? Ponieważ to studio nie potrafi zrobić dobrej konwersji na komputery osobiste. Nie potrafi, albo nie chce. Ale przy pieniądzach jakie zarabiają na swoich grach, aż nie chcę mi się wierzyć, że chcą zaoszczędzić na konwersjach.
Oczywiście możecie zhejtować mnie w różnoraki sposób: pecetowiec ma butthurt, bo używa komputera do grania (Xbox 360 kurzy się obok telewizora) i pewnie ma słabiutkiego blaszaka (Battlefield 3 śmiga na ultra detalach), ale taka jest na dzisiaj moja subiektywna opinia. A w nowe GTA zagram, kiedy Rockstar nauczy się robić porządne gry na pecety. Ochłapów nie chcę.